Świtało. W wielkanocny poranek panowała gęsta mgła. Drogą przez las jechała kolumna pojazdów, które wiozły do Plitvic chorwackich policjantów. Wpadli w zasadzkę. Kilkudziesięciu ludzi kryjących się w śniegu, między drzewami, otworzyło ogień z karabinów i pistoletów. 31 marca 1991 r., niedaleko Parku Narodowego Plitvice padła pierwsza ofiara wojny w byłej Jugosławii.
Krajina - ziemie wschodniej i środkowej Chorwacji ciągnące się w głębi lądu, wzdłuż linii wybrzeża adriatyckiego aż po Zadar, Knin i region Splitu na południu, a na północy po Karlovac położony zaledwie 70 km od Zagrzebia.
Przed wojną lat 90. to w centrum Krajiny były położone Plitvice. To tam miał się rozegrać dramat w chorwackiej historiografii nazywany dziś "Krwawą Wielkanocą".
Nienawiść sąsiadów
W 1991 r. Krajina należała do autonomicznej Republiki Chorwacji wchodzącej w skład Federacji Jugosłowiańskiej. Były to tereny zamieszkałe głównie przez Serbów, ale o charakterze Krajiny stanowiła cała mieszanka etniczna i kulturowa żyjących tam narodów, a więc również Chorwatów i Muzułmanów.
To, że wojna w rozpadającej się nieuchronnie od połowy lat 80. Jugosławii była wiosną 1991 r. jedynym możliwym scenariuszem, wiedzieli wciąż jednak tylko nieliczni zasiadający w Belgradzie politycy i wojskowi. I to głównie oni zdecydowali o tym, by w ciągu kilku miesięcy doprowadzić do zaostrzenia w mediach retoryki i pozwolić na to, by fala nacjonalizmu pochłonęła bez reszty żyjących obok siebie od pokoleń sąsiadów.
Wkrótce słowa przeszły w czyny. Już 1 marca 1991 r. doszło do pierwszego starcia, gdy paramilitarny oddział Serbów przybyłych m.in. z Krajiny wszedł do miasta Pakrac w Slawonii na pograniczu chorwacko-serbskim. W trakcie czterech dni bitwy o miasto nikt jednak nie zginął.
Chorwacka policja w drodze
31 marca do Plitvic zmierzały wysłane przez MSW rozkazem z Zagrzebia oddziały policji. W sumie ponad 100 policjantów, w tym również z oddziałów specjalnych, jechało w to miejsce, by zaprowadzić spokój wśród miejscowej ludności. Na terenach Krajiny coraz częściej dochodziło bowiem do rozbojów inicjowanych zarówno przez Serbów, jak i Chorwatów.
W tym czasie na terenie Krajiny istniała już samozwańcza, serbska administracja. Ta zawiązała się i przysięgła Belgradowi sojusz po przegranych przez socjalistów wyborach krajowych w Chorwacji latem 1990 roku. Serbowie z Krajiny wystąpili wtedy przeciwko Zagrzebiowi, bo w nim zwyciężyli prawicowi chorwaccy "demokraci" Franjo Tudźmana. Jedną z pierwszych decyzji po jego wyborze na lidera parlamentu republiki było - ze strony Belgradu polecenie rozbrojenia chorwackich jednostek obrony terytorialnej, a ze strony Zagrzebia - powołanie nowych sił policyjnych i rekrutacja 20 tys. ludzi w całym kraju.
Do Plitvic zmierzali więc tylko chorwaccy policjanci (nie chorwaccy i serbscy) i wjeżdżali na tereny przez większość z ponad 200 tys. Serbów żyjących w Krajinie uznawane już wtedy za swoje, za część "Wielkiej Serbii", kraju, który wkrótce - jak liczyli - stanie się czysty etnicznie.
Plitvice i Serbska Krajina
Serbowie budujący od lat ideę "czystego" prawosławnego kraju na całych zachodnich Bałkanach, w którym nie było miejsca dla katolików i muzułmanów, dbali równocześnie o to, by media kontrolowane z Belgradu przedstawiały ich jako ofiary ciągłych prowokacji, walczące jedynie o święty spokój i możliwość wyrażania własnych poglądów.
To pod takimi hasłami 28 i 29 marca zostały zorganizowane w okolicach Plitvic "pikniki prawdy", na których Serbowie domagali się m.in. interwencji Belgradu w Chorwacji. Wokół Parku Narodowego Plitvice rozmieścili też jugosłowiańskie oraz serbskie flagi i symbole.
Zasadzka w lesie. Josip Jović - pierwsza ofiara wojny
Dziennik "Jutarnji list" tak opisywał wydarzenia 31 marca niedaleko Plitvic. "Akcją dowodzili Josip Lukić - dowódca sił specjalnych z Rakitja (późniejszych, osławionych chorwackich "Tygrysów" walczących na wszystkich frontach wojny aż do 1995 r.) oraz Marko Lukić - pełnomocnik szefa departamentu jednostek specjalnych w MSW. (...) Panowała gęsta mgła. Przodem jechali komandosi z Luczkiego (Marko Lukicia - red.). Za nimi oddział z Rakitnja w wozie opancerzonym, a 100 metrów dalej kolumna autobusów". W niej było wielu funkcjonariuszy nienależących do jednostek specjalnych.
"Panowała bardzo gęsta mgła. Kolumna poruszała się wolno. (...) Bitwa rozpoczęła się między 6.00 a 7.00. Przód (kolumny) osiągnął przyczółek na drodze, gdy ze wszystkich stron zaczęli do nas strzelać. Na szczęście nie straciliśmy głowy. Nasz dowódca otworzył drzwi autobusu i zaczęliśmy z niego wybiegać. Zajęliśmy pozycje i też strzelaliśmy. Wtedy w autobus uderzył granat nasadkowy. Na szczęście nie wybuchł" - wspominał Petar Bajan, jeden z oficerów. Najgorsze miało nadejść dopiero później.
Bajan opisał jak po dwóch godzinach leżenia w śniegu i strzelaniu przed siebie, w las, w którym niewiele było widać, policjanci w końcu mogli się przegrupować, bo ich oddziały specjalne zaczęły wypierać wciąż nieznanych napastników z innych pozycji, oddalonych o kilkaset metrów. W końcu Bajan, jego kolega Josip Jović i kilku innych policjantów ruszyło w kierunku pobliskiej poczty, by tam zająć kolejną pozycję. Niestety, nie zauważyli w koronach drzew pokrytych śniegiem gniazda snajpera. Gdy Josip Jović dobiegał do poczty, został trafiony. "Miał na sobie kamizelkę, ale pocisk trafił w nieosłoniętą część ciała" - przypominał później Bajan.
Inny policjant uczestniczący w akcji - Miljenko Kożul - dopiero kilka lat później, już po wojnie, zdradził, co wtedy robił i widział. - Zobaczyłem jak pada stojąc za drzewem. Dobiegłem do niego, zapytałem co się dzieje. Odpowiedział tylko "nic". Leżał głęboko w śniegu, zdjąłem więc kamizelkę, całą ochronę i zacząłem go odciągać, ale zaczął już wtedy "odpływać". Ostatnimi słowami, jakie wypowiedział były "Tato, tato...". Potem zaczął się trząść. Dobiegli inni koledzy. Ktoś wezwał pogotowie, gdy inni próbowali go ratować. Po jakiejś chwili nad nami zobaczyłem śmigłowiec. Wisiał i powietrze wokół jęczało. Byłem w szoku. Potem wylądował, wyszedł z niego jakiś major i powiedział, że przybył po rannych. Josip już nie żył" - zakończył Kożul.
Krwawa wojna i Hadżić
W "Krwawą Wielkanoc" po trwającym kilka godzin boju z serbskimi bojówkami należącymi do oddziałów samozwańczych władz Krajiny, zginął policjant, a siedmiu innych zostało rannych.
Chorwaci nie tylko odparli atak, ale też schwytali 12 Serbów. Wśród nich niejakiego Gorana Hadżicia - już wtedy wysokiego rangą, regionalnego przedstawiciela Serbskiej Partii Demokratycznej (socjalistów Slobodana Miloszevicia). Hadżić trafił do aresztu, ale nie udowodniono mu tego, że strzelał w trakcie trwania akcji i wkrótce został wypuszczony. Po stronie serbskiej w wymianie ognia też zginęła jedna osoba.
Na konsekwencje "Krwawej Wielkanocy" nie trzeba było długo czekać. Już 1 kwietnia władze w Belgradzie zażądały od władz w Zagrzebiu formalnego uznania Krajiny za "autonomiczną, serbską republikę" w ramach Chorwacji wskazując, że incydent był potwierdzeniem tego, iż Krajina chce się od Chorwacji po prostu odłączyć.
Chorwaci odmówili. 25 czerwca 1991 r. zdecydowali o niepodległości i wyjściu z Federacji Jugosłowiańskiej. Wtedy Belgrad zaczął otwarcie wspierać Serbów z Krajiny, wysyłając im broń. 19 grudnia 1991 r. władze regionalne uznające zwierzchność Belgradu proklamowały utworzenie Republiki Serbskiej Krajiny. Jej prezydentem został Goran Hadżić.
Republika istniała do 1995 r., do czasu akcji "Burza", w której Chorwaci wspomagani przez sprzęt i wojskowych NATO wyparli Serbów z Chorwacji. Wraz z wojskami Belgradu domy opuściło ponad 200 tys. Serbów. Większość z nich do dzisiaj tam nie wróciła.
Goran Hadżić został schwytany przez Trybunał w Hadze w 2011 r. Jest sądzony za ludobójstwo i zbrodnie wojenne popełniane na ziemiach Serbskiej Krajiny na ludności chorwackiej. Grozi mu dożywocie.
Autor: Adam Sobolewski / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Hrvatski Vojnik