Parlament węgierski przyjął we wtorek rezolucję "o poparciu Polski wobec presji Brukseli". Zaapelował w niej do rządu Węgier, by nie popierał propozycji, które ograniczyłyby wykonywanie podstawowych praw Polski wynikających z jej członkostwa w Unii Europejskiej.
Rezolucję przyjęto 114 głosami "za" przy 13 przeciwnych w obecności ambasadora Polski Jerzego Snopka. Węgierski parlament liczy 199 miejsc (117 posiada rządzący Fidesz).
Wszczęcie procedury wobec Polski "nieuzasadnione"
"Wzywamy rząd Węgier, by poparł Polskę, nie pozwolił uszczuplić zagwarantowanych w Traktacie UE praw Polski i nie popierał propozycji, która ograniczyłaby wykonywanie podstawowych praw Polski wynikających z jej członkostwa w UE" – napisano w rezolucji, której projekt złożył szef parlamentarnej Komisji Spraw Zagranicznych Zsolt Nemeth.
Węgierscy parlamentarzyści zaapelowali też do węgierskich deputowanych Parlamentu Europejskiego, by nie popierali wysuniętej przez Unię Europejską propozycji, która opowiada się za postępowaniem przeciw Polsce wszczętym na podstawie artykułu 7. Traktatu UE lub się z nim zgadza.
W rezolucji podkreślono, że "węgierski parlament uważa za nieuzasadnione, iż Parlament Europejski i Komisja Europejska zainicjowały wszczęcie wobec Polski postępowania na podstawie art. 7 Traktatu UE i podjęły w tej sprawie decyzję".
Parlamentarzyści oświadczyli, że zgodnie z prawem oczekują od instytucji Unii Europejskiej, by zamiast podwójnych standardów stosowały wobec wszystkich państw członkowskich zasadę jednakowego traktowania. "Brak jednakowego traktowania sprawia, że obywatele krajów, które na tym ucierpią, stają się unijnymi obywatelami drugiej kategorii" – zaznaczyli posłowie.
"My, Węgrzy, jednocześnie z Polakami, kierując się tą samą wiarą i jednakowymi nadziejami, zostaliśmy z własnej woli członkami Unii Europejskiej. Uczyniliśmy to ufając, że przyłączamy się do wspólnoty stojącej na fundamencie takich wartości jak prawo, sprawiedliwość i wolność" – zaznaczyli parlamentarzyści.
"Nie chcemy już takiej Europy"
Podkreślili następnie: "My, Węgrzy, nie chcemy już takiej Europy, gdzie wolność jest ograniczana i nie jest wypełniana. Nie chcemy już takiej Europy, gdzie ten, kto większy, nadużywa swojej władzy i gdzie w obszarze wspólnie sprawowanych kompetencji ignoruje się suwerenność narodu. Po 40 latach za żelazną kurtyną dość mamy dyktatu".
Parlament zaznaczył, że w ostatnim czasie Węgry i Polskę dotknęły liczne niesłuszne i niesprawiedliwe ataki ze strony instytucji Unii Europejskiej.
"Polska i Węgry zamiast idei Europejskich Stanów Zjednoczonych wierzą we wspólnotę europejskich narodów. Zamiast rozpowszechniania idei społeczeństwa otwartego uważamy za swoje zadanie zachowanie naszej chrześcijańskiej kultury" – oświadczył węgierski parlament.
W rezolucji napisano, że Polacy i Węgrzy niemal jednocześnie, ponad tysiąc lat temu weszli do rodziny narodów europejskich wraz z założeniem państw i przyjęciem chrześcijaństwa, a potem wielokrotnie ramię w ramię występowali w imię najważniejszych wartości powszechnych, wolności, demokracji, niezależności i podstawowych praw człowieka.
"Płomień rewolucji węgierskiej 1956 r. rozpaliła solidarność z Polską. Peszteńskie chłopaki walczące z sowieckimi czołgami (w 1956 r. – red.) mogli być poprzednikami bohaterów polskiej Solidarności. Ogniwa łańcucha wspólnej historii doprowadziły nas do zmiany ustrojowej kończącej z komunistyczną dyktaturą" – podkreślono, wspominając też o decydującej roli obu narodów w obaleniu żelaznej kurtyny.
Rezolucja poprzedzona dyskusją
W uzasadnieniu projektu rezolucji podkreślono, że 15 listopada 2017 r. Parlament Europejski przyjął rezolucję dotyczącą sytuacji w Polsce, zgodnie z którą rozpocznie przygotowanie do zainicjowania postępowania na podstawie art. 7 przeciw polskiemu rządowi, a 20 grudnia Komisja Europejska ogłosiła, że podjęła decyzję o uruchomieniu postępowania zgodnie z art. 7.
Zaznaczono, że parlament Węgier widzi w postępowaniu wobec Polski niebezpieczny precedens, gdyż tą decyzją Komisja Europejska wykracza poza swój zakres kompetencji strażnika traktatów.
Przyjęcie rezolucji poprzedziła gorąca debata parlamentarna, podczas której Nemeth zaznaczył, że zadaniem UE nie jest rozstrzyganie wewnętrznych sporów państw członkowskich i jeśli Unia w takim stopniu ingeruje w wewnętrzne sprawy Polski, to stwarza to precedens także do ingerencji wobec dowolnego innego państwa członkowskiego.
- Kto właściwie pisze polską konstytucję, czy Polacy mają jeszcze do tego prawo, czy może to też przejmie od nich niestrudzona Komisja Europejska? – zapytał.
Część posłów opozycji nie poparła rezolucji. Swój sprzeciw wobec niej uzasadniali podczas debaty m.in. tym, że według nich ten dokument mówi nie o przyjaźni polsko-węgierskiej, tylko o rządach dwóch państw.
Według posła Węgierskiej Partii Socjalistycznej Gergelya Barandyego w dokumencie tym chodzi o "wspólne wywieranie presji przez dwa autokratyczne rządy, które próbują znaleźć usprawiedliwienie dla swych niedopuszczanych, niedających się pogodzić z ideą państwa prawa dążeń publicznoprawnych". Jego zdaniem Bruksela nie wykroczyła poza swe kompetencje, a jeśli Węgry czują odpowiedzialność za naród polski, powinny spróbować nakłonić polski rząd do zmiany podejścia sprzecznego z zasadami państwa prawa.
Poseł Jobbiku Marton Gyoengyoesi oświadczył zaś, że choć w rezolucji jest wiele pełnych patosu sformułowań, to nie poświęcono w niej wiele miejsca powodowi, dla którego wszczęto wobec Polski procedurę. Zaznaczył, że to nie UE skrytykowała jako pierwsza polską reformę wymiaru sprawiedliwości, tylko polski Trybunał Konstytucyjny.
Według posła przyjęciem rezolucji rząd węgierski chce usprawiedliwić własną politykę w okresie kampanii przez wyborami parlamentarnymi rozpisanymi na 8 kwietnia.
Wicepremier zapowiadał poparcie dla Polski
W grudniu - po tym, jak Komisja Europejska zdecydowała się uruchomić wobec Polski art. 7 - wicepremier Węgier Zsolt Semjen stwierdził, że decyzja ta poważnie narusza suwerenność Polski. Jego zdaniem, nie do zaakceptowania jest sytuacja, w której Bruksela wywiera presję na suwerenny kraj i arbitralnie karze demokratyczny rząd.
Ocenił, że Komisja Europejska nie podejmuje żadnych działań wobec innych państw członkowskich, które nie przestrzegają traktatów, a potem "wszczyna postępowanie z powodów politycznych" przeciwko polskiemu rządowi. Uznał to za typowy przykład stosowania podwójnych standardów. Jego zdaniem to, co robi Komisja jest sprzeczne z europejskimi wartościami.
Wskazał także, że Europa Środkowa i Polską są dzisiaj silnikami rozwoju gospodarczego Europy, a Europa potrzebuje Polski. - Polsko-węgierska przyjaźń i przywiązanie rządu Węgier do traktatów zobowiązuje nas do stawienia czoła działaniom Komisji na wszelkich forach - powiedział Semjen.
Wicepremier stwierdził, że rząd Węgier teraz i w przyszłości będzie zdecydowanie stać u boku Polski. - Obronimy Polskę przed niesprawiedliwym, pokazowym postępowaniem politycznym – zapewnił. Pytany, czy oznacza to, że Budapeszt zawetuje zaproponowane działania wobec Polski, stwierdził, że tak.
Z kolei na początku stycznia premier Victor Orban powiedział, że "Węgry stoją za Polską". - Obecna procedura wobec Polski nie ma faktycznych podstaw i samo postępowanie nie jest prawidłowe - ocenił Orban. Jak dodał, Polskę spotyka ze strony KE niesprawiedliwość, a "wspólnota losu Europy Środkowej" nakazuje Węgrom "stanąć u boku Polski".
Czym jest artykuł 7 i jak wygląda procedura?
Komisja Europejska uznała tymczasem w minionym roku, że wobec Polski należy zastosować Artykuł 7. traktatu o Unii Europejskiej, który daje Unii możliwość dyscyplinowania i karania państw, które naruszają unijne wartości. Sama procedura składa się z kilku etapów.
Pierwszym jest uznanie, że w jednym z państw istnieje ryzyko naruszeń (7.1.). Następnie, w drugim kroku wszystkie rządy stwierdzają, że naruszenie jest stałe, poważne (7.2.) i jeśli tak się stanie, można przejść do trzeciego etapu. Tym jest głosowanie nad sankcjami (7.3.).
Komisja Europejska sięgnęła w przypadku Polski po pierwszą możliwość, czyli Art. 7.1. Ten ustęp artykułu 7. przewiduje, że sprawa z Komisji Europejskiej trafia do Rady Unii Europejskiej, czyli na spotkanie ministrów wszystkich państw Unii. Rada UE może stwierdzić ryzyko naruszenia unijnych wartości.
Żeby tak się stało, będzie do tego wymagana większości 4/5 państw, czyli 22 krajów Wspólnoty i zgody Parlamentu Europejskiego. Polska w takim głosowaniu nie bierze udziału.
Przed głosowaniem ministrowie mogą wysłuchać argumentów polskiego ministra i skierować do kraju pytania dotyczące praworządności. Możliwe jest też, że Rada UE skieruje do kraju zalecenia, które pozwoliłyby uniknąć zagrożenia dla rządów prawa, podobnie jak robiła to wcześniej Komisja Europejska. Przesłanie zaleceń także wymagałoby zgody przynajmniej 22 krajów.
W praktyce oznaczałoby to dyskusję i głosowanie na Radzie ds. Ogólnych, w której biorą udział ministrowie ds. europejskich. Polskę reprezentuje tam Konrad Szymański.
W Radzie UE rotacyjnie przewodniczą państwa Unii. Od 1 stycznia przewodnictwo przejmuje Bułgaria i to bułgarski minister musi zdecydować, jak szybko Rada zajmie się sprawą.
Na tym etapie nie ma jeszcze mowy o sankcjach. To dopiero ostrzeżenie, ale jeśli nie przyniesie ono rezultatu - jeżeli państwo nie wykona (ewentualnych) zaleceń i sytuacja się nie poprawi - może to prowadzić do przejścia do ustępu 2. artykułu 7., a potem nawet do ustępu 3.
Autor: mnd/adso / Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Adrian Grycuk / Wikipedia ( CC BY-SA 3.0 PL )