Spotkanie najstarszego syna Donalda Trumpa, Dona Jr., z rosyjską prawniczką Natalią Weselnicką odbyło się w czerwcu 2016 roku, ale wciąż przysparza amerykańskiej administracji kłopotów. W poniedziałek "Washington Post" poinformował, że prezydent osobiście podyktował synowi pierwsze oświadczenie w sprawie spotkania, które, jak się później okazało, nie zawierało całej prawdy. We wtorek odniosła się do tego rzeczniczka Białego Domu.
W poniedziałek dziennik "Washington Post" opisał kulisy wydania pierwszego oświadczenia w sprawie spotkania najstarszego syna prezydenta USA Dona Jr. z rosyjską prawniczką Natalią Weselnicką. Kiedy o ich rozmowie poinformował "New York Times", Donald Trump wracał ze szczytu G20 w Hamburgu. Jak relacjonował waszyngtoński dziennik, doradcy prezydenta zastanawiali się, jak zareagować na rewelacje na temat spotkania. Według "WaPo" obawiali się, że informacje nie tylko zaszkodzą prezydentowi politycznie, ale mogą także przynieść ewentualne konsekwencje prawne.
Jak powstało pierwsze oświadczenie?
Doradcy byli zgodni co do tego, że Don Jr. powinien wydać oświadczenie, by przejąć narrację i jak najszybciej przedstawić swoją wersję wydarzeń. Chcieli, żeby było ono zgodne z rzeczywistymi zdarzeniami - tak, by nie mogło zostać podważone po ewentualnym ujawnieniu nowych faktów - opisywał 31 lipca "WaPo".
W ciągu kilku godzin na życzenie prezydenta plan uległ jednak zmianie - poinformował "WaPo". Według waszyngtońskiego dziennika Donald Trump miał osobiście podyktować synowi pierwszy komunikat w sprawie kontrowersyjnej rozmowy z Rosjanką. Najstarszy syn prezydenta przekonywał w nim, że było to jedynie "krótkie spotkanie zapoznawcze". Don Jr. twierdził, że Weselnicka wykorzystała je, by poruszyć temat zakończonego przez Rosję programu, w ramach którego Amerykanie mogli adoptować rosyjskie sieroty.
Później okazało się jednak, że była to tylko część prawdy. W mediach pojawiały się kolejne relacje dotyczące spotkania. W końcu Don Jr przyznał, że obiecano mu informacje na temat Hillary Clinton. Ostatecznie opublikował korespondencję mailową, która doprowadziła do spotkania z Rosjanką.
Według relacji "Washington Post" doradcy obawiali się, że osobisty udział Donalda Trumpa w przygotowywaniu oświadczenia syna - jeżeli wyjdzie na jaw - może zaszkodzić prezydentowi. "To było niepotrzebne" - ocenił anonimowo jeden z nich, cytowany przez dziennik. "Teraz ktoś może stwierdzić, że usiłował zmylić opinię publiczną. Można argumentować, że nie chciał, żeby światło dzienne ujrzała cala prawda" - tłumaczył w rozmowie z waszyngtońską gazetą.
Rzeczniczka: nie podyktował, ale pomógł
We wtorek do artykułu odniosła się rzeczniczka Białego Domu Sarah Huckabee Sanders. Jak stwierdziła, Donald Trump "z całą pewnością nie podyktował" oświadczenia. - Miał swój wkład, w oparciu o ograniczoną wiedzę, jaką posiadał. Tak zrobiłby każdy ojciec - przekonywała.
- Oświadczenie wydane przez Dona Jr. jest prawdziwe. Nie ma w nim żadnych nieścisłości - dodała.
Jak zauważa portal Politico, słowa Huckabee Sanders stoją w sprzeczności z wypowiedziami prywatnego adwokata Donalda Trumpa Jaya Sekulowa, który w zeszłym miesiącu powiedział w telewizji NBC, że prezydent nie był zaangażowany w przygotowywanie oświadczenia.
Śledztwo w sprawie ingerencji Rosjan w wybory prezydenckie w 2016 roku i kontaktów osób z otoczenia prezydenta Trumpa z przedstawicielami Kremla prowadzi zespół specjalnego prokuratora Roberta Muellera. Zespół bada również, czy Trump starał się utrudniać śledztwo prowadzone przez FBI w tej sprawie.
W maju Trump zdymisjonował dyrektora FBI Jamesa Comeya. Jak pisał "New York Times" w lutym, prezydent poprosił Comeya o zamknięcie śledztwa w sprawie kontaktów jego byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Michaela Flynna z przedstawicielami Rosji. Comey tego nie zrobił.
Ewentualną ingerencję Moskwy w wybory badają też komisje Kongresu.
Autor: kg/adso / Źródło: Washington Post, Politico, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock