Niemal dokładnie rok po tym, jak media ujawniły, że sieć supermarketów Lidl szpiegowała w Niemczech swoich pracowników, u naszych sąsiadów znów wrze. Powód? Kolejny skandal z sklepami sieci w roli głównej. Tygodnik "Der Spiegel" poinformował, że w wewnętrznych dokumentach firmy systematycznie zbierane były informacje o chorobach pracowników.
Materiały, które miały świadczyć o inwigilacji znaleziono przez przypadek. Pierwsze konsekwencje publikacji "Spiegla" już są. W poniedziałek koncern Lidl poinformował o odwołaniu szefa firmy na Niemcy Franka-Michaela Mrosa. Tygodnik w ostatnim numerze poinformował, że dokumenty, świadczące o kolejnej gigantycznej inwigilacji pracowników Lidla znaleziono na wysypisku śmieci w Zagłębiu Ruhry. Natknięto się tam między innymi na formularze, w których znajdowały się informacje o psychicznych problemach jednego z pracowników, a nawet o leczeniu niepłodności innego.
Kierownictwo: to powszechna praktyka
Kierownictwo koncernu przyznało się do zbierania danych na temat stanu zdrowia osób zatrudnionych. To wbrew przepisom o ochronie danych osobowych. Według byłego pełnomocnika rządu federalnego ds. ochrony danych i od niedawna doradcy Lidla Joachima Jacoba gromadzenie akt o chorobach pracowników to "powszechnie stosowana" praktyka w sieci supermarketów. Zaprzestano jej w 2008 roku w ramach wdrażania nowej polityki dotyczącej ochrony danych pracowników.
Detektywi nagrywali
Nowy skandal wyszedł na jaw kilka miesięcy po tym, jak Lidl zapłacił 1,46 mln euro kary za inwigilację swoich pracowników. W marcu zeszłego roku tygodnik "Stern" poinformował, że wynajęci detektywi na podstawie nagrań z miniaturowych kamer sporządzali szczegółowe protokoły, w których odnotowywano szczegóły dotyczące m.in. prywatnej sfery życia pracowników, a nawet zapisywano treść ich rozmów w trakcie pracy.
Ministerstwo spraw wewnętrznych landu Badenia-Wirtembergia poinformowało w poniedziałek, że odpowiedni urząd zajął się już wyjaśnieniem najnowszej afery w Lidlu.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24