- To nie wygląda wesoło. Nowy Jork w dużej części jest pod wodą - opisywała na antenie TVN24 sytuację w Nowym Jorku mieszkająca tam Polka, Kinga Marszal-Norsworthy. Z kolei polski turysta Robert Lubomski, który jest w Nowym Jorku, powiedział, że Sandy powoli słabnie, choć nadal nie można się nigdzie ruszyć, bo wszystko jest pozamykane.
- Jest dość mocny wiatr i deszcz. Z tego co widzę w telewizji i słyszę od znajomych, to sytuacja jest dość dramatyczna. To nie wygląda wesoło. Nowy Jork w dużej części jest pod wodą, całe południe [miasta - red.] jest zalane - relacjonowała na antenie TVN24 Marszal-Norsworthy.
Zawalony dźwig
Robert Lubomski, polski turysta w Nowym Jorku powiedział z kolei, że wraz z grupą znajomych utknął w hotelu i nie może nic zrobić.
Jak wyjaśnił, naprzeciwko hotelu zawalił się dźwig i jego część wisi nad ulicą, dlatego główne wejście do hotelu jest zamknięte. Można wyjść tylko bocznym, ale, jak zaznaczył Lubomski, nie ma dokąd, bo wszystko jest pozamykane, a na ulicach jest pełno służb.
- Wszystkie punkty, które spowodowałyby większe zgromadzenie ludzi, są zamknięte: szkoły, muzea, sklepy, komunikacja miejska, odwołano też samoloty - powiedział polski turysta.
W jego opinii, Sandy zaczęła już słabnąć. - Słyszymy powiewy wiatru przez okno i wydaje się nam, że ten powiew jest o wiele słabszy. Kilka godzin temu wiało o wiele, wiele mocniej - powiedział Lubomski.
Kinga Marszal-Norsworthy podkreślała, że na uderzenie Sandy Amerykanie przygotowywali się już od kilku dni, ponieważ - jak zaznaczyła - zawsze bardzo poważnie traktują tego typu ostrzeżenia. - Nie było jednak tak, że w sklepach zaczęło brakować produktów - zaznaczyła.
Ofiary śmiertelne i miliony bez prądu
O godz. 20 w poniedziałek (godz. 1 czasu polskiego we wtorek) Sandy uderzyła we wschodnie wybrzeża USA. Prędkość wiatru wynosiła wówczas 129 km/h.
Do tej pory jest już kilkanaście ofiar Sandy w USA. A prądu nie ma 6 mln Amerykanów. Bez prądu jest też główny szpital w Nowym Jorku.
Autor: mac\mtom\k / Źródło: tvn24