Pierwszy statek z ukraińskim zbożem wypłynął z Odessy. Szef MSZ Ukrainy ocenił, że to "dzień wytchnienia dla świata". Z kolei jeden z członków załogi opisał dziennikarzom uczucia, zarówno strach, jak i i radość, jakie towarzyszyły mu przed opuszczeniem ukraińskiego portu.
W poniedziałek statek z ukraińską kukurydzą wypłynął z portu w Odessie. To pierwsza jednostka, która opuściła ukraiński port na mocy porozumienia o wznowieniu eksportu zablokowanego w wyniku rosyjskiej zbrojnej agresji na Ukrainę. Statek pod banderą Sierra Leone kieruje się do Libanu, we wtorek ma dotrzeć na wody terytorialne Turcji, gdzie przejdzie inspekcję. Następnie będzie mógł wyruszyć w dalszą drogę do Trypolisu.
Szef ukraińskiej dyplomacji Dmytro Kułeba, komentując poniedziałkowe wypłynięcie statku z Odessy, ocenił, że nadszedł "dzień wytchnienia dla świata, szczególnie dla przyjaciół na Bliskim Wschodzie, w Azji i Afryce". Zapewnił przy tym, że Ukraina jest wiarygodnym partnerem i pozostanie nim, o ile "Rosja dotrzyma swojej części umowy".
Z kolei ambasada USA w Kijowie napisała, że "świat będzie obserwował dalszą implementację tego porozumienia, by wyżywić ludzi w różnych częściach świata milionami ton uwięzionego ukraińskiego zboża".
Uczucia "nie do opisania"
Młodszy inżynier na statku, Syryjczyk Abdullah Jendi w rozmowie z dziennikarzami Agencji Reutera przyznał, że cała załoga cieszy się z wypłynięcia z Odessy po tak długim pobycie. Dodał, że nie widział swojej rodziny od ponad roku.
- Powrót do ojczyzny po oblężeniu i niebezpieczeństwach spowodowanych ostrzałami jest uczuciem nie do opisania - powiedział. Dodał, że czuł "ogromny strach, wiedząc, że z powodu nalotów w każdej chwili coś może się przydarzyć". - Każdego dnia baliśmy się, że nie będziemy mogli wrócić do naszego kraju. W porcie każdego dnia włączał się alarm, czuliśmy wtedy, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, baliśmy się, że przez pomyłkę statek zostanie uderzony - wspomniał.
Jendi mówił także, że na początku wojny brakowało żywności i wody. Dopiero po jakimś czasie członkowie załogi mogli udać się do miasta, kupić potrzebne rzeczy i "oczyścić umysły ze stresu".
Mówiąc o niebezpieczeństwach, z którymi mierzyła się załoga, przyznał, że było to między innymi "poczucie, że ich los jest nieznany". - Nie wiedzieliśmy, kiedy będziemy mogli opuścić port, więc każdego dnia żyliśmy nadzieją na wypuszczenie. Nadziei jednak nie było, codziennie śledziliśmy wiadomości i nie wspominano nic o naszym wypłynięciu z Odessy - przypomniał.
Syryjczyk przed wypłynięciem wyraził też obawy. - Boję się min morskich. Potrzebujemy około dwóch do trzech godzin, aby wypłynąć z lokalnych wód. Mamy nadzieję, że nic się nie stanie i nie popełnimy żadnego błędu - mówił.
Tłumaczył też, dlaczego wybór kraju docelowego padł na Liban, mówiąc, że stało się tak "ze względu na okoliczności, w jakich znajduje się ten kraj". Liban przeżywa obecnie głęboki kryzys polityczny i gospodarczy.
Rejs załogi powinien trwać około tygodnia.
Rozpoczęta 24 lutego inwazja Rosji na Ukrainę doprowadziła do światowego kryzysu żywnościowego i energetycznego. Oba te kraje odpowiadają za niemal jedną trzecią globalnego eksportu pszenicy, a sankcje Zachodu nałożone na Rosję i walki na wschodzie Ukrainy uniemożliwiły statkom bezpieczne opuszczanie portów.
Moskwa konsekwentnie odmawia wzięcia odpowiedzialności za kryzys żywnościowy, zrzucając winę na zachodnie sankcje, a Ukrainę za zaburzanie dostępu do jej portów.
Źródło: Reuters