Obrońca Mariupola: Poddaliśmy się za gwarancje ze strony Rosji. Nie zostały dotrzymane

Źródło:
PAP

Po poddaniu zakładów Azowstal w Mariupolu niektórzy z broniących się tam żołnierzy powrócili już z rosyjskiej niewoli do Ukrainy. Jednym z nich jest "Docent", który opowiedział o obronie kombinatu i o tym, co działo się z jego obrońcami, gdy trafili w ręce Rosjan. - Słowo rosyjskiego oficera nie ma dla mnie żadnej wartości - przyznał. Wyjaśniał, że składane im przez Rosjan gwarancje nie zostały spełnione. 

- Nasze wyjście z Azowstalu było honorową kapitulacją, z zachowaniem godności. Nasze dowództwo zdecydowało się na ten krok, by ratować życie ostatnich obrońców - powiedział ukraiński obrońca kombinatu w Mariupolu, "Docent". - Poddaliśmy się za gwarancje Rosji i strony trzeciej, jaką był Czerwony Krzyż. Dostaliśmy pewne gwarancje oraz słowo rosyjskiego oficera. Niestety, nie zostało to zrealizowane, ale my o tym wtedy nie wiedzieliśmy - wyznał.

- Słowo rosyjskiego oficera nie ma dla mnie żadnej wartości - przyznał żołnierz. W rozmowie z Polską Agencją Prasową nie podał szczegółów, jakie zapewnienia były składane przez rosyjskiego oficera i o jakie gwarancje konkretnie chodziło.

"Docent" służył w pułku Azow i znajdował się wśród obrońców kombinatu metalurgicznego Azowstal od początku marca do 20 maja, kiedy padł rozkaz poddania się. Pytany o obronę zakładów, w której uczestniczył, odpowiedział, że "to było straszne, cały czas straty". - Przyjaciół, ludzi bliskich, towarzyszy broni. Nic nie możesz zrobić, bo na uzbrojenie, które wykorzystywała przeciwko nam Rosja, my nie mieliśmy czym odpowiedzieć - wspominał.

- Samoloty, które wystrzeliwują rakiety gdzieś z nad Morza Kaspijskiego, samoloty, które zrzucają bomby z ogromnej wysokości - niczego nie mogliśmy zrobić. Dlatego mieliśmy takie straty - podkreślił. - Jednak kiedy dochodziło do starć na ulicach miasta, to azowcy zawsze pokazywali wysoką klasę. Straty przeciwnika i nasze były wówczas nie do porównania - dodał.

Co się działo po poddaniu zakładów Azowstal?

Po wyjściu z kombinatu "Docent" i jego towarzysze trafili do kolonii karnej w Ołeniwce, w kontrolowanej przez Rosję części obwodu donieckiego. Jest to jeden z tak zwanych obozów filtracyjnych, w których Rosjanie sprawdzają, czy zatrzymani Ukraińcy są niebezpieczni dla rosyjskiego reżimu. - Byliśmy tam my, azowcy, piechota morska, Gwardia Narodowa, marynarze, policjanci. Cała ta brygada, która tworzyła garnizon Mariupola - relacjonował.

Żołnierz nie chciał mówić, w jakich warunkach był przetrzymywany przed wymianą. - Nie możemy o tym teraz opowiadać, bo tam wciąż pozostaje wielu naszych ludzi, nie chcemy, żeby mieli problemy - wyjaśnia.

AzowstalAA/ABACA/Abaca/East News

Opowiedział natomiast o okolicznościach swego uwolnienia i warunkach, w których Rosjanie trzymali Ukraińców podczas tak zwanego etapu, czyli transportowania do miejsca wymiany. - Powrót był bardzo nieoczekiwany. Nie wiedzieliśmy do ostatniej chwili, że będą nas wymieniali. Nas po prostu zebrała administracja kolonii i ogłosiła, że jest lista, że mamy przygotowywać się do "etapu". Nie wiedzieliśmy, dokąd nas wiozą, myśleliśmy, że w głąb Rosji - mówił.

Ukraińcy pojechali w końcu do Rosji, ale trafili do Moskwy. Zostali przetransportowani tam samolotem. W stolicy Rosji dołączyli do nich inni rodacy, którzy siedzieli w znanym moskiewskim więzieniu Lefortowo. Wszyscy zostali odesłani na Białoruś.

- Do wymiany doszło 22 września. Na "etapie" byliśmy dobę. Nie wiedzieliśmy, co nas spotka - opowiadał. - Wywożono nas z terytorium nieuznawanej Donieckiej Republiki Ludowej. Niczego nie widzieliśmy, bo cały czas mieliśmy zaklejone taśmą oczy i związane ręce. Przez całą dobę - zaznaczył.

Obrońca Mariupola apeluje do organizacji międzynarodowych

Zdaniem "Docenta" podczas wymiany jeńców zabrakło nadzoru ze strony takich organizacji, jak Czerwony Krzyż. - Apelujemy do organizacji międzynarodowych, do Czerwonego Krzyża, o podjęcie inicjatywy i obecność ich przedstawicieli, kiedy dochodzi do takiej wymiany. By byli oni obecni podczas takich etapów z miejsca, żeby nie było żadnych ekscesów. Bo podczas samego transportowania na wymianę było bardzo dużo trudnych momentów. Tam było wszystko - wyjaśnił.

Według ukraińskiego wojskowego Rosjanie wciąż mogą przetrzymywać nawet kilkuset obrońców Mariupola. - Trudno powiedzieć, ilu jeszcze pozostaje w niewoli. Wyjeżdżałem z baraku, w którym nas przetrzymywano, w grupie 160 ludzi. Oczekujemy, że inni także powrócą do domu. Czekają na nich rodziny, ich matki. To nasi bracia - powiedział "Docent".

Autorka/Autor:ft//now

Źródło: PAP