Pentagon ogłosił, że jest gotów na zbrojną interwencję w Syrii, ale Barack Obama, póki co, dyplomatycznie odpowiada, że "rozważa wszelkie opcje". Jak jednak zauważają komentatorzy, operacja wojskowa w Syrii - nawet wbrew Rosji, która konsekwentnie ostrzega przed tym krokiem - byłaby "idealną wojną" dla Obamy. USA nie mają w Syrii żadnych interesów, a fiasko misji nie wpłynie znacząco na i tak nie najlepsze stosunki na Bliskim Wschodzie.
Po doniesieniach o ataku chemicznym na przedmieściach Damaszku Ameryka zaostrzyła swoją retorykę wobec Syrii. Choć ani prezydent Barack Obama, ani sekretarz obrony Chuck Hagel nie potwierdzają doniesień nt. przygotowywania operacji militarnej, taka możliwość wciąż jest rozpatrywana. Amerykańskie okręty czuwają w pogotowiu na Morzu Śródziemnym, a ostatnio dołączyła do nich brytyjska Royal Navy. Wydaje się, że Obama czeka na wyniki inspekcji ekspertów ONZ, którzy zbadali w poniedziałek miejsce domniemanego ataku chemicznego pod Damaszkiem. Jeśli potwierdzi się, że to reżim Asada użył chemicznej broni, USA mogą zdecydować się na akcję nawet bez poparcia Rady Bezpieczeństwa ONZ.
"Ameryka i tak przegra"
- To byłaby idealna wojna dla Obamy. Nie ma w niej amerykańskich interesów i niezależnie od tego, kto zwycięży w wojnie domowej, Ameryka przegra - zauważa Judson Phillips, komentator "Washington Times". I dodaje: "Nikt nie będzie płakał po Asadzie. Choć jest sojusznikiem Rosjan, Moskwa sentymenty odstawia na bok. Ale co, jeśli wojnę wygrają radykalni islamiści do spółki z grupami powiązanymi z Al-Kaidą? - pyta.
To wydaje się być od dawna problemem nurtującym administrację Obamy, która, choć wspierała "Arabską wiosnę", nie chce, by Syria stała się kolejnym przyczółkiem terrorystów, przypuszczającymi ataki na państwa Zachodu.
"Czerwona linia" przekroczona
Pojawiają się jednak opinie, że Obama podejmie zbrojną interwencję, ale tak, by zminimalizować udział USA w operacji. Wysłanie wojsk lądowych nie wchodzi w grę, być może nie będzie nawet interwencji z powietrza. Obama postawi więc na punktowe ataki rakietowe z okrętów na Morzu Śródziemnym. Gotowość do wsparcia USA w wojskowej operacji wyraziły już Wielka Brytania, Francja i Turcja. Jak wskazuje "Wall Street Journal", Obama ma co najmniej dwa powody, by interweniować. Po pierwsze, jeśli nie zareaguje teraz, atak chemiczny może się powtórzyć, a Asad poczuje się bezkarnie. Obama już rok temu nakreślił "czerwoną linię" dla Asada, którą reżim w Syrii bezsprzecznie przekroczył.
Bez poparcia ONZ?
Po drugie, brak interwencji może mieć poważne skutki nie tylko w Syrii, ale i w innych krajach Bliskiego Wschodu. Iran może zinterpretować brak działania jako sygnał, że USA nie zrobią również nic, by powstrzymać Teheran przed budową bomby atomowej. Dodatkowo, brak działania spuścić może zasłonę milczenia na sprawę użycia broni chemicznej. Na przeszkodzie do wojskowej operacji, póki co, stoi Rosja, która do spółki z Chinami kilkakrotnie już blokowała na Radzie Bezpieczeństwa ONZ ostrzejsze sankcje wobec Asada. Prawnicy w Białym Domu mają jednak pracować nad możliwością podjęcia interwencji bez zgody ONZ. Podobnie uczynił w 1999 roku Bill Clinton, który zbombardował Kosowo bez poparcia Rady, wykorzystując siły NATO. Według części opinii, Rosji byłoby to wręcz na rękę - zachowałaby swoje stanowisko przeciwne zbrojnej operacji, a jednocześnie mogłaby przetestować sprzęt, który dostarcza reżimowi Asada w starciu z technologią USA.
Autor: jk//kdj / Źródło: Time, The Wall Street Journal, Washington Times, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Navy