W przyszłym tygodniu ministrowie obrony NATO zbiorą się, by rozstrzygnąć szczegóły wojskowe budowy tzw. szpicy, czyli sił natychmiastowego reagowania NATO. Równocześnie za oceanem trwa dyskusja o rozmieszczeniu w krajach graniczących z Rosją niewielkich jednostek armii USA, które miałyby działać odstraszająco na potencjalnego agresora.
Dyskusja trwa, bo im bliżej decyzji o kształcie "szpicy" - postanowionej na zeszłorocznym szczycie NATO w Newport - tym więcej sygnałów, że może ona nie spełniać podstawowego oczekiwania nowych krajów członkowskich - skutecznego odstraszania agresywnej Rosji. Dlaczego?
Z przecieków wypływających z kolejnych narad wojskowych i politycznych gremiów Sojuszu wynika, że "szpica", znana pod skrótem VJTF (Very High Readiness Joint Task Force) nie będzie stacjonowała na wysuniętych rubieżach NATO, a zanim osiągnie docelową kilkudniową gotowość wkroczenia do akcji, mogą minąć lata. Dodatkowo, obecnie znajdujące się w Szczecinie dowództwo wielonarodowego korpusu północ-wschód, które miałoby w założeniu dowodzić "szpicą", nie ma do tego kompetencji - bo nie jest certyfikowane do prowadzenia operacji połączonych, tj. obejmujących jednocześnie siły lądowe, lotnictwo, marynarkę wojenną i wojska specjalne.
Kluczowa litera J
Powstawanie "szpicy" musi zająć czas, bo według politycznych planów ze szczytu, ma to być "mała wielonarodowa armia", złożona z jednostek czterech rodzajów sił zbrojnych (wojsk lądowych, lotnictwa, marynarki wojennej i oddziałów specjalnych), mogąca prowadzić działania w całym spektrum operacji, co wymaga wydzielenia, zgrania, przećwiczenia i ustanowienia struktur dowodzenia oddziałów pochodzących z kilku krajów - wraz z ustaleniem rotacji na kilka lat do przodu.
Nie ma na razie mowy o tym, by "szpica" miała jedno stałe miejsce stacjonowania, najprawdopodobniej będzie zorganizowana tak jak obecne siły odpowiedzi NRF (NATO Response Force) - wydzielone jednostki dyżurować będą w podwyższonej gotowości w swoich bazach. Zwiększenie gotowości użycia "szpicy" w porównaniu do NRF z miesięcy do dni to zupełnie nowa jakość, która wymaga zmian o jakich dotąd nie było mowy. Również umieszczenie dowództwa "szpicy" w Szczecinie, o czym była mowa na szczeblu politycznym, choć ostatecznie zostało to w gestii wojskowych, nie jest na razie możliwe, gdyż wielonarodowy Korpus nie ma możliwości dowodzenia połączonymi (joint) operacjami. Takie możliwości mają obecnie jedynie dwa duże NATO-wskie dowództwa regionalne - północne w holenderskim Brunssum i południowe - w Neapolu. Powiększenie i zmiana kompetencji dowództwa w Szczecinie planowana jest do 2018 roku, choć już za kilka miesięcy mają tam przybyć dodatkowi oficerowie z nowych krajów członkowskich Sojuszu.
Co zamiast "szpicy"?
W czasie gdy "właściwe" siły VJTF powstają, wzmocnieniem bezpieczeństwa wschodnich członków NATO zająć się mają siły tymczasowe stworzone przez europejskich sojuszników oraz jednostki wysyłane ze Stanów Zjednoczonych. To właśnie na lutowym szczycie ministrów obrony spodziewane jest ogłoszenie konkretnego kształtu i liczebności sił reagowania kryzysowego, udział w których już w grudniu potwierdziły Niemcy, Holandia i Norwegia.
Cały czas mowa jest o wojskach wielkości brygadowego zespołu bojowego - 3,5-4 tys. żołnierzy - choć w przypadku tymczasowej "szpicy" wątpliwe jest utworzenie wielozadaniowego oddziału połączonego, wraz z lotnictwem i marynarką wojenną. Choć sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg w czasie swej styczniowej wizyty w Berlinie już ogłosił, że ta tymczasowa "szpica" jest już do dyspozycji dowódców, to szczegóły na temat jej składu i zdolności operacyjnych nie zostały ujawnione. Działania podejmowane przez NATO mają jednak uzupełnienie - a wg niektórych obserwatorów wręcz konkurencję - w postaci decyzji podejmowanych w Stanach Zjednoczonych i dowództwie amerykańskich sił lądowych w Europie.
"Czata" i czołgi z USA
Podczas gdy NATO z mozołem buduje siły podwyższonej gotowości, Amerykanie "wracają do Europy". Już wiosną 2014, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, w odpowiedzi na wzrost zagrożenia na wschodniej flance NATO do Polski i krajów nadbałtyckich wysłano stosunkowo niewielkie, lecz świetnie wyszkolone i zaprawione w boju jednostki spadochronowe z 173. brygady powietrzno-desantowej.
Po półrocznej rotacji spadochroniarzy bazujących we włoskiej Vicenzie zmienili pancerniacy z Fort Hood w Teksasie, którzy - po raz pierwszy od czasu wycofania ciężkich jednostek US Army z Europy - przywieźli na ćwiczenia czołgi Abrams i transportery Stryker. Ta amerykańska obecność nadal trwa, na zasadzie rotacyjnej, ale coraz częściej padają w Stanach Zjednoczonych głosy domagające się jej pozostawienia na stałe. Ostatnio, o takiej potrzebie mówił w czasie przesłuchania przed Komisją Sił Zbrojnych amerykańskiego Senatu prof.Zbigniew Brzeziński, były doradca prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego.
Zdaniem Brzezińskiego, tylko stała obecność niewielkich, nie zagrażających Rosji sił sojuszniczych, może zapobiec spełnieniu się - jak to ujął - jego koszmaru, czyli zajęcia w jeden dzień Tallina czy Rygi. Stworzenie takiej wysuniętej "czaty" cieszy się poparciem, m.in. szefa BBN gen.Stanisława Kozieja. Część obserwatorów dopatruje się w tym pewnej nieufności, czy działania na poziomie NATO rzeczywiście będą skuteczne i w jakiej perspektywie.
Powrót "żelaza"
Równocześnie z dyskusją o "czacie", Amerykanie szukają w Europie Wschodniej miejsca dla swoich pododdziałów pancernych. Dowódca U.S. Army Europe, gen. Ben Hodges, jesienią zapowiedział że skieruje do Europy cały brygadowy zespół bojowy wojsk pancernych, który ma być rozlokowany w Niemczech, w głównych bazach sił lądowych USA, ale także na wschodniej flance: w Polsce, na Litwie, Łotwie, w Estonii, Bułgarii i Rumunii.
W najbliższym czasie w krajach tych pojawią się wojskowi wysłannicy, którzy mają dokonać inspekcji potencjalnych miejsc bazowania amerykańskiego sprzętu. Mowa o około dwustu pojazdach pancernych: czołgach, transporterach i wozach wsparcia, które mogą być w szybkim czasie wprowadzone do akcji po przerzucie samego personelu. Takie bazowanie sprzętu w wysuniętych bazach również było jednym z postulatów zgłaszanych przez wschodnioeuropejskie państwa NATO na szczycie w Newport, ale do tej pory tylko amerykańskie siły lądowe zareagowały w konkretny sposób.
Reakcja Rosji
Oczywiście te decyzje i plany - choć będące tylko odpowiedzią na agresywną politykę Moskwy - nie pozostają nie zauważone na Kremlu. Rosyjska propaganda z lubością eksploatuje temat "zbliżania się NATO" do granic Rosji i "powiększania strefy wpływów USA" u granic byłego bloku wschodniego. Poza reakcjami politycznymi są też militarne: intensyfikacja ćwiczeń Zachodniego Okręgu Wojskowego Federacji Rosyjskiej, Floty Bałtyckiej i lotnictwa strategicznego na kierunkach europejskich. Brygady Zachodniego Okręgu są wyposażane w nowe i nowoczesne rodzaje uzbrojenia, jak wyrzutnie pocisków Iskander czy zestawy przeciwlotnicze dalekiego zasięgu S-400. Przede wszystkim jednak Rosja już nie kryje, bo wpisuje to w oficjalne dokumenty, że to NATO jest jej głównym przeciwnikiem. Należy się spodziewać, że znajdzie to odzwierciedlenie w scenariuszach dużych i mniejszych ćwiczeń wojskowych w 2015 roku.
Autor: Marek Świerczyński / Źródło: tvn24