- Rozważaliśmy współpracę z Pakistanem, ale obawialiśmy się, że rząd może ostrzec cele - ujawnił szef CIA Leon Panetta w swoim pierwszym wywiadzie po misji w Pakistanie dla magazynu "Time". Panetta zdradził w nim szczegóły przygotowania akcji zabicia przywódcy Al-Kaidy.
Długo przed tym jak Panetta wydał generałowi Williamowi McRavenowi rozkaz rozpoczęcia misji zabicia Osamy bin Ladena, CIA zastanawiało się jak wykonać operację. Rozważano współpracę z innymi krajami, przede wszystkim - z Pakistanem. Ale to wyjście zostało zarzucone, bo USA obawiały się, że Pakistańczycy ostrzegą "cele".
Stany Zjednoczone brały pod uwagę również przeprowadzenie ataku bombowego z dużej wysokości albo odpalenie pocisków. Zrezygnowano z tego, bo ryzyko strat w ludziach było zbyt duże.
Bez jednomyślności
We wtorek 26 kwietnia, Panetta spotkał się z grupą 15 pomocników, aby ocenić stopień wiarygodności informacji, które zgromadzono na temat Abbottabad, gdzie miał ukrywać się bin Laden. Zdaniem szefa CIA, mieli wystarczająco dużo dowodów, że szef Al-Kaidy mieszka tam, chociaż amerykańskie satelity nie były w stanie wykonać fotografii ani samego bin Ladena, ani nikogo z jego otoczenia.
Wśród zebranych nie było jednomyślności - jedynie 60-80 procent z nich było przekonanych, że bin Laden przebywa w Abbottabad. Mimo to postanowił zaryzykować nalot na rezydencję.
Spotkanie z prezydentem
W czwartek Panetta spotkał się z prezydentem Barackiem Obamą, który wysłuchał argumentów za misją w Pakistanie i przeciwko niej. Panetta przekonywał prezydenta, że od 2001 roku, czyli bitwy pod Tora Bora, gdzie bin Laden był widziany, wywiad ma największą pewność co do jego miejsca pobytu.
Obama zdecydował, że argumenty Panetty wystarczą, by zrezygnować z innych opcji: zdalnego zniszczenia celu albo oczekiwania na zgromadzenie większej liczby dowodów. - W tamtej chwili mieliśmy najdokładniejsze informacje, jakie mogliśmy mieć.
Przez wiele miesięcy Panetta naciskał Narodową Agencję Geolokacyjno-Wywiadowczą, by sfotografowała rodzinę bin Ladena albo jego samego na terenie posiadłości. - Byli świetni w analizach samej rezydencji - mówi Panetta. - Ale pytałem wciąż: czy nie możecie zrobić zdjęcia ludziom? - dodaje.
Na fotografiach agencji pojawiło się dwóch posłańców i ich rodzin, których agenci próbowali zidentyfikować.
"Jeśli go tam nie ma, to wynoście się"
Dopiero w piątek, 29 kwietnia, Panetta uzyskał informację, że przekonał prezydenta Obamę do swoich argumentów. Obama powiedział mu, że daje zgodę na misję za pomocą helikopterów i dał rozkazy na piśmie.
Po otrzymaniu ich od Obamy, Panetta powiedział McRavenowi o decyzji i dał znak, by rozpoczynać misję. Miał mu powiedzieć: "misja jest po to, by schwytać bin Ladena, a jeśli go tam nie ma, to wynoście się stamtąd!".
Czekali w napięciu
Szef CIA akcję obserwował w sali konferencyjnej w centrum dowodzenia misją. W napiętej atmosferze czekał, aż McRaven potwierdzi, że w posiadłości rzeczywiście znaleziono bin Ladena. - Wciąż pytałem go: ok, ale co do cholery to znaczy? - wspomina w wywiadzie Panetta. - W końcu powiedział mi, że mają IDed "Geronimo", co było kryptonimem dla Osamy. W końcu przestaliśmy wstrzymywać oddech - dodaje.
Kiedy helikoptery opuściły miejsce akcji 15 minut później, sala wybuchła brawami.
Kolejne kroki również przyniosły owoce. W ręce Amerykanów dostała się ogromna ilość materiałów z siedziby bin Ladena, w tym komputery, sprzęt elektroniczny. Wysłani na miejsce agenci ustalili na podstawie zeznań żony przywódcy Al-Kaidy, która przeżyła atak, że bin Laden ukrywał się w Abbottabad od 2005 roku.
To z kolei rodzi pytania o to, czy rząd pakistański wiedział o miejscu pobytu bin Ladena. Władze Pakistanu temu zaprzeczają.
Źródło: Time