Saakaszwili najprawdopodobniej w ostatniej chwili zmienił plany i zawiózł Lecha Kaczyńskiego na granicę strefy okupowanej. Ale sugestie, że incydent, do którego tam doszło, był gruzińską prowokacją, należy uznać za "dziwaczne". Strzały padły po stronie rosyjskiej. To najważniejsze konkluzje depeszy, jaką w listopadzie 2008 roku wysłał do Waszyngtonu ambasador USA w Tbilisi.
W poufnej depeszy z 25 listopada 2008 roku ambasador John Tefft informuje Departament Stanu o incydencie na linii demarkacyjnej Gruzji i Osetii Południowej z udziałem prezydentów Polski i Gruzji. Opiera się na szczegółowej relacji polskiego dyplomaty, który był w konwoju prezydenckim.
23 listopada 2008, podczas wizyty Lecha Kaczyńskiego w Gruzji, konwój z prezydentami Polski i Gruzji dojechał pod rosyjsko-osetyjski posterunek na drodze koło Achałgori. Padły wówczas strzały. Nikomu nic się nie stało, a kawalkada samochódów szybko odjechała z niebezpiecznego terenu.
Gospodarz zaskakuje gościa
Wydaje się, że strona gruzińska mogła zaplanować wyjazd w stronę Achałgori niemal w ostatniej chwili, a strona polska nie była powiadomiona o zmianie planów. Tbilisi
"Wydaje się, że strona gruzińska mogła zaplanować wyjazd w stronę Achałgori niemal w ostatniej chwili, a strona polska nie była powiadomiona o zmianie planów" - czytamy w depeszy podpisanej przez ambasadora Teffta. "Polski dyplomata w Tbilisi (prosił o ścisłą ochronę jego danych), który jechał jednym z samochodów w konwoju", przekazał szczegóły tego zdarzenia podczas rozmowy dwa dni później.
Przedstawiony przez niego przebieg zdarzeń nie odbiega znacząco od wersji, która jest już znana od dawna i była wielokrotnie przedstawiana w mediach. Potwierdza się, że polska delegacja była zaskoczona nagłą zmianą planów podróży. W pewnym momencie zauważono, że samochody skręcają z przewidywanej trasy do obozu dla uchodźców, na północ, w kierunku obszaru kontrolowanego przez Rosjan i Osetyjczyków.
Strzały pod posterunkiem
Amerykański ambasador zwraca jednak uwagę na pewien szczegół. Kiedy kawalkada dojechała na miejsce, wzdłuż prawej strony drogi stało już tam już kilka mercedesów. Co istotne, zaparkowane były w przeciwną stronę, niż nadjeżdżający konwój.
Gdy kawalkada dojechała, dwaj prezydenci wysiedli z ich samochodu i ruszyli w stronę posterunku. Obie strony wymieniły kilka zdań, choć nie jest jasne, czy sami prezydenci w tym brali udział. Krótko potem padły trzy krótkie serie z broni maszynowej na północny zachód od posterunku. Łącznie, strzały słychać było przez co najwyżej 10 sekund (nie kilka minut, jak donosiła część mediów). Tbilisi
Zdaniem Amerykanów, były to prawdopodobnie auta ochrony Saakaszwilego, która już wcześniej przyjechała w to miejsce, żeby dokonać rozpoznania.
"Gdy kawalkada dojechała, dwaj prezydenci wysiedli z ich samochodu i ruszyli w stronę posterunku. Obie strony wymieniły kilka zdań, choć nie jest jasne, czy sami prezydenci w tym brali udział. Krótko potem padły trzy krótkie serie z broni maszynowej na północny zachód od posterunku. Łącznie, strzały słychać było przez co najwyżej 10 sekund (nie kilka minut, jak donosiła część mediów)" - czytamy w depeszy.
Jak pisze ambasador Tefft, cytowany świadek incydentu jest przekonany, że strzały padły całkiem blisko posterunku i były skierowane w powietrze.
Z opisu strzelaniny polskiego dyplomaty wynika, że niemal na pewno strzały padły z terenu kontrolowanego przez Rosjan i Osetyjczyków, tak więc wszelkie sugestie gruzińskiego udziału w strzelaninie same w sobie są dziwaczne. Tbilisi
Prezydenci wsiedli do podstawionego natychmiast samochodu (innego, niż ten, którym przyjechali) i konwój szybko zawrócił, udając sie z powrotem w głąb Gruzji.
Saakaszwili lekkomyślny, ale nie prowokator
Po przedstawieniu relacji polskiego dyplomaty, ambasador USA zamieszcza na końcu depeszy swój komentarz.
Obecność samochodów przed posterunkiem kontrolnym może być jego zdaniem argumentem za tym, że strona gruzińska z pewnym wyprzedzeniem zaplanowała wypad w stronę Achałgori. Jednak, zdaniem Teffta, fakt, że bus z dziennikarzami został wysłany na czoło konwoju zaraz po wyjeździe z lotniska w Tbilisi, może z kolei sugerować, że zmiany planów podróży dokonano w ostatniej chwili.
"Najprawdopodobniej jest tak, jak zdarzało się już przy wcześniejszych różnych okazjach, że Saakaszwili w ostatniej chwili wpadł na pomysł, żeby pokazać Kaczyńskiemu naocznie skutki ciągłej obcej agresji na terytorialną integralność Gruzji. I nie stracić okazji do wspaniałego zdjęcia." - pisze Tefft.
"Z opisu strzelaniny polskiego dyplomaty wynika, że niemal na pewno strzały padły z terenu kontrolowanego przez Rosjan i Osetyjczyków, tak więc wszelkie sugestie gruzińskiego udziału w strzelaninie same w sobie są dziwaczne. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, czy żołnierze na posterunku znali tożsamość gości, ale było oczywiste, że jest to ważna grupa dobrze chronionych VIPów - a i tak ktoś nacisnął spust". - kończy ambasador.
Źródło: tvn24.pl