Syn zmarłego lekarza: przed śmiercią już go nie zobaczyliśmy, nie przytuliliśmy

PiS Mikolajewska
Rozmowa reporterki programu "Polska i Świat" z synem włoskiego lekarza, który zmarł zarażony koronawirusem
Źródło: TVN24

Vincento Leone to jeden z włoskich lekarzy, którzy stracili życie w walce z koronawirusem. - Straszne i trudne było to, że nie mogliśmy przy nim być. Od wybuchu epidemii, na kilka tygodni przed śmiercią, wyprowadził się do osobnej części domu, by nie zakazić mamy. Potem, w trakcie choroby, całkowicie się wyizolował i przed śmiercią już go nie zobaczyliśmy, nie przytuliliśmy, nie rozmawialiśmy z nim - wspomina jego syn w rozmowie z Marią Mikołajewską, reporterką programu "Polska i Świat".

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

Carlo Leone, syn zmarłego włoskiego lekarza Vincento Leone w rozmowie z Marią Mikołajewską podkreśla, że jeszcze na początku stycznia rodzina była bardzo zjednoczona. – Mój tata był jedynym lekarzem w miejscowości Urgnano w prowincji Bergamo – mówi.

- W styczniu usłyszeliśmy o koronawirusie, który na początku wydawał się poważnym problemem tylko w Chinach, ale często rozmawiałem o tym z tatą, który już wtedy się obawiał i aktywizował innych lekarzy, żeby uważali i wprowadzali środki bezpieczeństwa, zanim to dotknie Włochy – wspomina.

KORONAWIRUS – NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE. RAPORT TVN24 >>>

"Straszne i trudne było to, że nie mogliśmy przy nim być"

Jak mówił, we Włoszech epidemia zaczęła się 21 lutego, kiedy 38-letni mężczyzna trafił do szpitala. – Miał koronawirusa, którym zaraził wiele osób z okolicznych miejscowości. Rząd izolował kolejne gminy, ustanowił czerwone strefy. Mój tata najprawdopodobniej zachorował jakieś dziesięć dni po zdiagnozowaniu pierwszego przypadku w naszej okolicy, bo pierwsze objawy miał 13 marca – wyjaśnia.

Dodaje, że jego ojciec przyjmował pacjentów nawet po ogłoszeniu stanu wyjątkowego. – Mówił, że lekarze są wśród tych osób, które absolutnie nie mogą schować się w domach. Muszą pracować. Tata od początku stosował wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa: używał maseczek i rękawiczek – podkreśla. – Przyjmował tylko umówionych pacjentów i zakazał gromadzenia się w poczekalni. Dezynfekował przed i po wizycie – tłumaczy.

To wszystko okazało się niewystarczające – zachorował i od początku choroba była bardzo agresywna. Po niecałych dwóch tygodniach Vincento Leone zmarł. Gdy zachorował, zdaniem syna, "nawet w takiej sytuacji nie stracił swej dobroci". – Pod koniec lutego powiedział mi, żebym przyjmował swoich pacjentów na Skype i uważał. On sam nie mógł ograniczyć kontaktów – wspomina Carlo Leone.

- Straszne i trudne było to, że nie mogliśmy przy nim być. Od wybuchu epidemii, na kilka tygodni przed śmiercią, wyprowadził się do osobnej części domu, by nie zakazić mamy, bo jako lekarz był narażony. Potem, w trakcie choroby, całkowicie się wyizolował i przed śmiercią już go nie zobaczyliśmy, nie przytuliliśmy, nie rozmawialiśmy z nim – mówi.

Vincento Leone był lekarzem z miejscowości Urgnamo w prowincji Bergamo
Vincento Leone był lekarzem z miejscowości Urgnamo w prowincji Bergamo
Źródło: TVN24

"Dziwne jest stracić kogoś bliskiego, gdy taką tragedię przeżywają wszyscy dookoła"

Mężczyzna przyznaje, że czas choroby ojca był bardzo trudny. – Wszyscy mieszkamy obok siebie, a i tak kontaktowaliśmy się tylko przez telefon. W niedzielę, tydzień przed śmiercią, z tatą było już tak źle, że zabrano go do szpitala. Nikt z nas nie miał możliwości się pożegnać, zobaczyć, wesprzeć – mówi. – Moja mama widziała go ostatnia, jak przenosili go do karetki. Nie wiedziała, że widzi go ostatni raz, a on w najbardziej dramatycznym momencie był sam. Nikogo przy nim nie było nawet, gdy zrozumiał, że umiera – dodaje.

Carlo Leone zwraca uwagę, że rodzina nie otrzymała informacji, na co zmarł jego ojciec. – Wiem, że miał bardzo poważne zapalenie płuc. Zdarzyło mi się być przy osobach poważnie chorych. Różnica jest taka, że wiedziały, z czym się mierzą i co może je czekać. Tu jest inaczej. Nie wiemy, co się stanie, ani jak leczyć i przy tej niewiedzy jesteś całkiem sam – podkreśla.

Jak dodaje, w całej okolicy jest bardzo dużo rodzin, w których ktoś zmarł z powodu COVID-19. – Dziwne jest stracić kogoś tak bliskiego w momencie, kiedy taką tragedię przeżywają wszyscy dookoła – mówi.

We Włoszech z powodu zakażenia zmarło już co najmniej 46 pracowników służby zdrowia. Carlo Leone swoją ostatnią rozmowę z tatą odbył za pośrednictwem esemesów. – Wysłałem mu wiadomość: "Trzymaj się tato. Czekamy na ciebie", a on odpowiedział: "A co, gdzieś się wybieracie?". Chciał mnie pocieszyć, w swoim stylu – mówi.

Czytaj także: