- Dla nich to był sukces. Dla mnie, jako dla kierownika, to była porażka - mówi w reportażu Dariusza Kmiecika, "Broad Peak, zdobywcy historii", Krzysztof Wielicki - kierownik zimowej wyprawy na Broad Peak. Wszyscy Polacy 5 marca zdobyli szczyt, ale wróciła tylko połowa z nich. O tym, jak wyglądała wyprawa, w rozmowach i nagraniach z tamtych dni opowiedzieli reporterowi "Faktów" TVN jej uczestnicy i bliscy tych, którzy nie wrócili - Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego.
Krzysztof Wielicki wyznał, że propozycję wzięcia udziału w wyprawie złożył Maciejowi Berbece w "bardzo luźnej rozmowie". - Wiedziałem, że ma porachunki z 1988 roku. I wydawało mi się, że będzie uczciwym zaproponowanie Maćkowi udział w takiej wyprawie, żeby mógł dokończyć swoje 20 czy 30 minut, których zabrakło wtedy - mówił Wielicki. Berbeka po miesiącu od złożenia mu propozycji powiedział, że chętnie wziąłby udział w wyprawie. Krzysztof Berbeka, syn Macieja mówi, ojciec bardzo się cieszył na tę wyprawę. - To było po nim widać - mówi Krzysztof Berbeka.
Himalajski debiut
Dla Tomasza Kowalskiego to był himalajski debiut. - Wiedział, że może pisać historię. To się czuło u Tomka bardzo. Bardzo dobrze wykształcony, inteligentny chłopak. Miał ze sobą nawet podręcznik medycyny górskiej. Bardzo dobrze znał się na sprawach wydolnościowych. Był takim sportowcem, czy alpinistą już nowej ery - wspominał Wielicki.
Przemysław Kowalski, brat Tomasza Kowalskiego, zdradził w reportażu, że alpinista już od długiego czasu zabiegał o to, żeby znaleźć się składzie wyprawy na Broad Peak. - To było jedno z Tomka marzeń, celów - mówił Przemysław Kowalski. Zdradził, że Tomasz na początku trochę się martwił, bo wolniej się aklimatyzuje. - Z czasem, jak już doszli do bazy, jak zaczął się wspinać (...) to pisał do nas, że bardzo dobrze mu się wspina. Jest zadowolony ze swojej kondycji, swojej aklimatyzacji - mówił Przemysław.
Zimno, ale atmosfera świetna
Pierwsze noclegi w bazie nie były łatwe. Artur Małek wspominał, że gdy sprawdzał temperaturę po godzinie termometr pokazywał -28 st. - Więcej czasu zajmowało ogrzewanie rąk, by się ubrać, niż cały proces - wyznał Adam Bielecki. Ale, jak mówił Wielicki, atmosfera była dobra. - Maciek potrafił się świetnie wśród tych młodych zachować, ponieważ lubi sobie żarciki robić. Maciek się nie zmienił. Tak jak go pamiętałem, tak go pamiętam. Był może trochę wolniejszy, ale szedł równo po prostu - mówił Wielicki.
We czwórkę czy parami?
Po założeniu ostatniego obozu trzeba było zdecydować jak będzie wyglądał atak szczytowy. Kierownik wyprawy zdradził, że był zwolennikiem dwóch wpraw. - Statystycznie większa szansa, że zdobędziemy szczyt - tłumaczył Wielicki. - Siedzi czterech gości, którzy przez dwa miesiące tyrali na tej górze. Są fighterami. Każdy jest w stanie wejść na szczyt. I pojawia się dylemat: czy puścić jeden zespół. A co z tym drugim? - opowiadał Małek. Kiedy jednak okazało się, że kiepskie prognozy pogodowe się sprawdziły, alpiniści zdecydowali, że pójdą we czwórkę jak tylko pojawi się okno pogodowe. Z zapisu rozmów w obozie czwartym, skąd rozpoczął się atak szczytowy wynika, że zdobywcom Broad Peak było trudno. Na pytanie: jak nastrój, Maciej Berbeka stwierdza: "szału nie ma".
Start o 5.15
Atak szczytowy rozpoczął się 5 marca o 5.15. Maciej Berbeka miał przemrożone stopy. Kiedy później, w drodze wspinacz rozmawiał z Krzysztofem Wielickim powiedział, że zaczyna "łapać ciepło", bo właśnie teraz wyszło słońce. Na uwagę kierownika, że trzeba było wyjść wcześniej Berbeka mówi: "Jakbyśmy wcześniej wyszli, to ja bym zawrócił, bo bym nie czuł w ogóle nóg." - Za godzinę łączymy się z przełęczy - poinformował Wielickiego przez radio Berbeka. - Dobra, tak trzymać. Bo pamiętaj, że pogoda cały dzień. Musicie to wykorzystać do jasnej cholery, Maciek. Odbiór - odpowiedział Wielicki.
- Przecież cały czas idziemy, k... na rzęsach - odparł Berbeka. - No nie na rzęsach, tylko na nogach.
- Mam nadzieję, że macie siły jeszcze. Odbiór - zapytał Wielicki.
- Krzysztof, k... popatrz ile żeśmy przeszli - zakończył Berbeka. Kolejny meldunek był, zgodnie z zapowiedzią, z przełęczy. Wielicki mówił: "No, fajnie Maćku. Kurde, jakby się tak udało... My tu wszyscy w nerwach na dole". Wielicki prosił nawet Berbekę, by ten "spojrzał na tych młodych, żeby jakiegoś błędu nie zrobili". Bielecki powiedział, że do przedwierzchołka Rocky Summit cała czwórka szła razem. - Jak krzyczałem coś do Artura, to ostatni w drugim zespole, czyli Tomek Kowalski, doskonale mnie słyszał - wspominał Bielecki.
Cisza w eterze
Później jednak przyszły pierwsze nerwy. - Godzina 18, zachód słońca. Żaden z nich się nie odzywa. Nie wiem, co się dzieje. Adam już dawno powinien być na szczycie. Nie odezwał się. Maciek, Tomek, Artur cisza. Do jasnej cholery, tu można osiwieć - stwierdził w swoim dzienniku Wielicki.
W tym czasie Adam Bielecki zdobył szczyt. W reportażu wspinacz tłumaczył, że chciał skontaktować się z Wielickim, ale miał przestawione radio na inną częstotliwość. Jako drugi na Broad Peak wspiął się Artur Małek. - Wszystko na szczycie trwało może 30, 40 sekund. I zaczynam po prostu zbiegać z tego szczytu - wspomina. Małek mówił w reportażu, że spotkał się z Berbeką i Kowalskim w kopule szczytowej. - Maciek zaproponował mi, żebyśmy wracali we trójkę, razem. Żebym nie schodził sam. Powiedziałem: Maciek, jak ja będę tu na Was czekał nawet pięć minut, to żebym się dowiązał do was przy zejściu, to zamarznę - opowiadał himalaista. Tłumaczył, że przy temperaturze -40 st. trzeba jak najszybciej zacząć schodzić.
"Gdzie jesteście do jasnej cholery?"
Po kilkunastu minutach z oczekującym na jakiekolwiek informacje Krzysztofem Wielickim połączył się Maciej Berbeka. - No słucham cię Maciek. Gdzie jesteście do jasnej cholery? Odbiór - zapytał kierownik wyprawy. - Na szczycie, na szczycie - odrzekł zadyszany wspinacz. - Gdzie jest Adam? - zapytał Wielicki. - Adam pół godziny wcześniej... Już schodzi. A my zaczynamy schodzić - poinformował Berbeka. - No to bardzo dobrze. Tylko mógł się zgłosić, gamoń jeden. Mógł się zgłosić. Poza tym powinien czekać na was. Uważajcie w zejściu, Maciek. Gratuluję, świetnie. Ale bardzo powoli. Asekurujcie się - polecił Wielicki. Wielicki wyznał w reportażu, że dopiero później, gdy była już łączność radiowa z Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem, dowiedział się, że wspinacze nie schodzili razem, bo Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski byli już wykończeni.
Brat Tomasza: Jak można się rozdzielić?
- Nie rozumiem jak można się w takiej sytuacji rozdzielić. Kiedy wiadomo, że zbliża się noc i że będzie coraz gorzej przez pierwszych kilka godzin - stwierdził wprost Przemysław Kowalski, brat Tomasza. Krzysztof Wielicki nie formułował w reportażu tak jednoznacznych ocen. - Jeśli Ci młodzi ludzie czuli, że są zagrożeni, że po prostu nie dadzą rady, to podejmowali decyzję bardzo emocjonalną. Żeby jak najszybciej zejść - stwierdza himalaista. Kolejna rozmowa przez radio, tym razem z Tomaszem Kowalskim jest już bardzo niepokojąca. - Tomek, Tomek, jak jesteś daleko? Bo widzimy cię chyba gdzieś tam w kopule szczytowej. No, teraz powinieneś mieć łatwo w dół, więc się osuwaj. Odbiór - oceniał Wielicki. - Ale ja jeszcze nie jestem w kopule. Najgorsze, że mam podejście na Rocky Summit. Ni ch... nie wiem co robić - odpowiedział Kowalski. - No, jak to?! To idziesz po śladach do góry. To ty jeszcze nie jesteś na Rocky Summit? Odbiór - upewniał się Wielicki. - Nie, teraz jest taki odcinek i ja po prostu nie mam siły na niego podejść - powiedział wprost Kowalski. - Już wiedziałem, że jest niedobrze. W tym momencie chciałem, tak jak każdy by postąpił, połączyć się z kimkolwiek z chłopaków, żeby zaczekali, spojrzeli co się dzieje - wyznaje w rozmowie z reporterem kierownik wyprawy. W kolejnym łączeniu Tomasz Kowalski mówił Krzysztofowi Wielickiemu, że "powoli, powoli" schodzi.
"Coś poszło bardzo nie tak"
- Nie widziałem światełek chłopaków. Obracałem się kilka razy. Ale jakoś szczególnie mnie to nie zaniepokoiło, choć była taka myśl: kurcze, powinno mi mignąć. Ale było możliwe, że oni schodzili ale akurat zawsze jak ja patrzyłem byli za jakimś załamaniem terenu, za szczeliną. Byłem około godziny nad obozem i w pewnym momencie patrzyłem do góry i zmroziło mnie zupełnie, bo zobaczyłem światełko wysoko na grani. Pamiętam dokładnie swoje myśli: coś poszło bardzo nie tak, nikogo nie ma prawa o tej porze tam być - wspominał Adam Bielecki.
Tuż po godz. 22 pierwszy zdobywca Broad Peak zimą, zgłosił się do kierownika wyprawy już z obozu IV. Tłumaczył dlaczego nie odezwał się wcześniej. Małek nie schodził równo z Bieleckim. Wspominał, że było zupełnie ciemno. Bez gwiazd i księżyca. Wtedy trzeba postępować bardzo ostrożnie. Próbować sobie przypomnieć każdy najdrobniejszy element drogi. Później skontaktował się z Tomaszem Kowalskim.
"Wiesz, że on nie wróci"
- Ciężko jest o tym w ogóle rozmawiać. Akurat ta noc jest dla mnie bardzo świeża. Rozmawiasz z towarzyszem swoim, kompanem, z przyjacielem i wiesz, że on nie wróci. To jest najgorsze. Może nawet ta osoba, z którą rozmawiasz nie zdaje sobie z tego sprawy, ale ty wiesz o tym - mówił Małek.
Wkrótce do Krzysztofa Wielickiego dotarła wiadomość od Tomasza Kowalskiego. - 5.15. Zgłosił się Tomek. Mówił, że jest odmrożony. Niestety nie schodził. Zatrzymał się. Gdzieś nad przełęczą i tam czeka świtu, ale stan jego nie jest najlepszy - zapisuje w dzienniku kierownik wyprawy. Dla syna Macieja Berbeki było szokiem to, że ojciec z Broad Peak już nie wróci. Przecież próbował już raz zdobyć górę, w 1988 roku. Przemysław Kowalski z kolei nie może zrozumieć jak to się stało, że czwórka, która wyszła razem, razem nie wracała. - Wyprawy dzielą się na udane i szczęśliwe. Więc to była wyprawa udana. Weszliśmy na szczyt. Ale szczęśliwe (wyprawy - red.) są tylko te, z których wszyscy wracają - podsumowuje Krzysztof Wielicki.
Autor: ktom//kdj / Źródło: Fakty TVN