Restauracje skracają godziny pracy, mieszkańcy odwołują spotkania. "Nikt nie chce dostać w głowę za nic"

Źródło:
PAP

W związku z falą protestów, które wybuchły po wyborach prezydenckich na Białorusi, restauratorzy i właściciele kawiarni w centrum Mińska skracają godziny pracy w obawie przed zatrzymaniem. Z tego powodu wielu mieszkańców przekłada spotkania.

Od niedzieli na Białorusi trwają protesty i starcia z siłami bezpieczeństwa. Rozpoczęły się one po niedzielnych wyborach prezydenckich, w których - według wstępnych oficjalnych wyników - wygrał dotychczasowy prezydent Alaksandr Łukaszenka. Jak podała Centralna Komisja Wyborcza (CKW), dostał on 80,08 procent głosów, a jego rywalka Swiatłana Cichanouska - 10,09 procent głosów.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

W ciągu ostatnich trzech dni na Białorusi zatrzymano ponad sześć tysięcy osób. Wiele osób brutalnie pobito, potwierdzono śmierć jednego demonstranta. Siły bezpieczeństwa używają do rozpędzania demonstracji granatów hukowych, gazu łzawiącego i strzelają gumowymi kulami. Do aresztów trafiło wiele przypadkowo zatrzymanych osób. Z setkami z nich nie ma kontaktu.

"Nikt nie chce dostać w głowę za nic"

W obawie przed zatrzymaniami wielu restauratorów w centrum Mińska podjęło decyzję o skróceniu godzin pracy. - Nie chodzi nawet o to, że nie ma klientów, bo wszyscy się boją - powiedziała Alaksandra, pracownica kawiarni. - Nasi szefowie rozwożą wszystkich pracowników do domu samochodami, bo na ulicy są łapanki, ale auto też mogą uszkodzić. Nikt nie chce dostać w głowę za nic - zaznaczyła.

W środę, podobnie jak w poprzednich dniach, milicja już o godzinie 18 zamknęła wyjścia ze stacji metra. Znowu zablokowany zostanie dojazd do centrum. Na ulice wyjechały już samochody milicyjne.

Po wtorkowym brutalnym stłumieniu niezbyt licznych protestów, wydawało się, że demonstranci nie powrócą na ulicę. Rano włączono internet, co wielu komentatorów uznało za sygnał - "władze nie widzą już ryzyka demonstracji i potrzeby blokowania komunikatorów".

Milczący protest kobiet

W ciągu dnia na ulice odważyły się jednak wyjść kobiety. Trzymając w rękach kwiaty, w różnych częściach miasta stały w milczącym proteście przeciwko przemocy.

Przed Rynkiem Komarowskim zgromadziło się około 150 kobiet. Akcja trwała ponad trzy godziny. W pobliżu czuwał milicyjny pojazd do transportu zatrzymanych.

Po kilku godzinach w mediach niezależnych zaczęły się pojawiać zdjęcia takich samych łańcuchów solidarności z innych części miasta, m.in. z dzielnicy Uruczja, Placu Zwycięstwa, z prospektu Niepodległości, stacji metra Uschod, ale także z innych miejscowości – z Grodna, Słucka, Bobrujska, Smolewicz, Mohylewa. W niektórych miejscach doszło do zatrzymań – podał portal TUT.by.

BiałoruśPAP

Autorka/Autor:ft/ks

Źródło: PAP

Tagi:
Raporty: