Saudyjczykom nie spodobało się to, co usłyszeli. Na lotnisku nikt na niego nie czekał, zabrano mu telefon, dzień później odczytał swoją rezygnację - agencja Reutera opisuje kulisy niespodziewanego wyjazdu premiera Libanu do Arabii Saudyjskiej i złożenia przez niego urzędu. Rezygnacja ta zagraża zaostrzeniem rywalizacji saudyjsko-irańskiej w Libanie i destabilizacją państwa.
Reuters powołuje się na rozmowy z wysokimi rangą urzędnikami z otoczenia Saada Haririego oraz libańskimi politykami i funkcjonariuszami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo.
Czerń i biel a szarości
Premier Libanu Saad Hariri został wezwany do Arabii Saudyjskiej 2 listopada. W rozmowie telefonicznej poinformowano go, że ma spotkać się z saudyjskim królem Salmanem.
Hariri często odwiedzał Arabię Saudyjską, posiadał także jej paszport. Z podróży zaledwie kilka dni wcześniej wrócił do Libanu "zadowolony i odprężony", według źródeł, na które powołuje się Reuters. Miał być przekonany, że udało mu się przekonać Saudów do potrzeby utrzymania libańskiej koalicji z Hezbollahem dla dobra stabilności państwa.
To szyickie ugrupowanie jest wspierane przez Iran i stanowi największą polityczną siłę w Libanie. Dysponuje również własnymi siłami zbrojnymi.
- Myślę, że im (Saudyjczykom - red.) nie spodobało się to, co usłyszeli - twierdzi jednak jedno ze źródeł znające przebieg rozmów. Według niego Hariri nie docenił stanowiska Rijadu w kwestii Hezbollahu. - Dla Saudów to jest egzystencjalna walka, czarno-biała. My w Libanie jesteśmy przyzwyczajeni do szarości - dodał rozmówca.
Jak twierdzą źródła bliskie libańskiemu premierowi, na które powołuje się agencja, Arabia Saudyjska doszła w rezultacie do wniosku, że Hariri, jej wieloletni sojusznik, musi odejść, ponieważ był niechętny konfrontacji z Hezbollahem.
- Kiedy Hariri ponownie wylądował w Rijadzie natychmiast dowiedział się, że coś jest nie tak - przyznał inny anonimowy rozmówca agencji Reutera. - Nikt na niego nie czekał - dodaje, zwracając uwagę, że zwykle witał go szpaler saudyjskich urzędników i książąt.
Następnie zabrany mu został telefon, a dzień później został zmuszony do złożenia dymisji w oświadczeniu, które wyemitowano w saudyjskiej stacji telewizyjnej - pisze Reuters.
Zastąpić premiera bratem
Oświadczenie to "pchnęło Liban z powrotem na front walki o przeobrażenie Bliskiego Wschodu toczonej przez sunnicką monarchię Arabii Saudyjskiej i szyicki, rewolucyjny Iran", pisze Reuters. Ich rywalizacja podsyciła już konflikty w Iraku, Syrii i Jemenie, gdzie Rijad i Teheran wspierają przeciwne strony, a teraz zagraża także destabilizacją Libanu, w którym Saudowie od dawna starają się osłabić Hezbollah.
Rijad, jak twierdzą "liczne libańskie źródła", ma teraz nadzieję na zastąpienie Saada Haririego jego starszym bratem Bahaą, jednym z najważniejszych sunnickich polityków. Panuje przekonanie, że również Bahaa przebywa obecnie w Rijadzie, a członkowie rodziny Haririch zostali wezwani do zadeklarowania mu poparcia, na co jednak się nie zgodzili.
Arabia Saudyjska odrzuca oskarżenia jakoby zmusiła Saada Haririego do rezygnacji i podkreśla, że nie jest on więziony. Agencji Reutera nie udało się jednak uzyskać od Saudyjczyków komentarza dotyczącego okoliczności jego przybycia i złożenia rezygnacji, ani też potwierdzenia pogłosek o chęci zastąpienia go bratem.
Hariri przerywa milczenie
Członkowie rodziny Saada Haririego oraz współpracownicy, którzy kontaktowali się z nim w ostatnich dniach podkreślają, że polityk jest zalękniony i niechętnie mówi więcej niż "u mnie w porządku". Na pytania, czy wraca do Libanu, ma odpowiadać: "inszallah" (arab. z bożą wolą).
W niedzielę jednak Hariri przerwał publiczne milczenie i udzielił pierwszego wywiadu od ogłoszenia dymisji.
Zaprzeczając podejrzeniom władz w Libanie, które twierdziły, że premier jest w Rijadzie przetrzymywany, Hariri w wywiadzie dla libańskiej telewizji Future zapewnił, że w Arabii Saudyjskiej jest wolny. - Jeśli będę chciał jechać jutro, pojadę - powiedział.
Dodał również, że Arabia Saudyjska chce, by jego kraj był neutralny w regionalnych konfliktach, a nie stawał po stronie Iranu.
Hariri zapowiedział również, że planuje wrócić do Libanu, by potwierdzić swoją dymisję, dodał jednak, że mógłby cofnąć tę decyzję pod warunkiem, że współrządzący Libanem Hezbollah respektowałby politykę pozostawania poza konfliktami regionalnymi, którą uzgodniono rok temu, formując rząd jedności narodowej.
Dodał, że wchodzący w skład rządu Hezbollah nie przestrzega tej umowy, a decyzja o dymisji była jego własnym wyborem. Zapewnił, że jego relacja z saudyjskim następcą tronu, księciem Muhammadem ibn Salmanem as-Saudem jest "doskonała i wyjątkowa".
Zaskakująca rezygnacja
4 listopada ku powszechnemu zaskoczeniu libański premier Libanu Saad Hariri ogłosił swoją dymisję, oskarżając współrządzący Hezbollah oraz wspierający go Iran, wrogów Arabii Saudyjskiej, o sianie chaosu w regionie. W przemówieniu wygłoszonym w Rijadzie i transmitowanym przez saudyjską telewizję dodał, że obawia się o swoje życie.
Prezydent Libanu Michel Aoun odmówił przyjęcia jego rezygnacji, podkreślając, że rozważy ją dopiero wtedy, gdy premier wróci do kraju i wyjaśni powody swej decyzji. Sposób ogłoszenia jej podsycił spekulacje, że dymisję wymusiła na Haririm, swoim wieloletnim sojuszniku, Arabia Saudyjska, aby zaszkodzić Iranowi.
Liban podzielony jest na obóz lojalny wobec Arabii Saudyjskiej, kierowany dotąd przez sunnitę Haririego i blok wierny Iranowi, reprezentowany przez szyicki Hezbollah. Hezbollah znajduje się w libańskim parlamencie od 1992 roku i jest kluczowym członkiem obecnej koalicji rządzącej. Jak zaznaczyła agencja AP, jego oddziały zbrojne "są silniejsze niż armia libańska".
Autor: mm/adso / Źródło: reuters, pap