Powtórka z wojny?


Niezależnie od tego, czy Rosja powtórzy scenariusz ubiegłorocznej inwazji na Gruzję czy też nie, wydarzenia ostatnich kilkunastu dni na Południowym Kaukazie pokazują, że sytuacja w regionie daleka jest od normalności, a apetyty Moskwy na Gruzję nie są zaspokojone.

W 2008 r. Rosjanom nie udało się bowiem osiągnąć zamierzonych celów. Rządy Micheila Saakaszwilego w Tbilisi ostały się – niechętny Moskwie, prozachodni polityk utrzymał się u władzy mimo inwazji i późniejszych wewnętrznych perturbacji. A usunięcie Saakaszwilego i zainstalowanie w jego miejsce posłusznego Kremlowi reżimu, jak to bywało w przeszłości, jest strategicznym celem Moskwy w regionie.

Kontrola nad Gruzją to bowiem przede wszystkim kontrola nad niesłychanie istotnym dla Europy, Rosji i USA z punktu widzenia geopolityki regionem.

Gruzińska energia

Przez Południowy Kaukaz przebiegają już (rurociągi Baku-Tbilisi-Ceyhan, Baku-Supsa, Baku-Tbilisi-Erzurum) lub przebiegać będą (gazociąg Nabucco) szlaki transportu surowców energetycznych.

Z Gruzji bliżej też do zasobnych w surowce energetyczne państw Azji Centralnej, z których można importować cenną ropę i gaz. Nic więc dziwnego, że Rosji zależy na pośrednim lub bezpośrednim opanowaniu tych terenów.

Rosyjska kontrola nad nimi oznacza utrwalenie energetycznej zależności Europy od Moskwy.

Gruzja i leżący w jej sąsiedztwie Azerbejdżan to także okno świata zachodniego na Azję i Centralną i Środkowy Wschód. To właśnie przez Gruzję mogą przebiegać szlaki dostaw do walczących z talibami wojsk w Afganistanie.

Ubiegłoroczna wojna pokazała zaś, że Rosjanie nie cofną się nawet przed interwencją militarną, aby swoje cele osiągnąć.

Wojna: reaktywacja

Tegoroczny scenariusz „przygotowań do wojny” w dużej mierze przypomina wydarzenia z 2008 r. Również wtedy nad granicą gruzińską skoncentrowano duże ilości wojska pod przykrywką manewrów wojskowych.

Tegoroczne ćwiczenia Kaukaz 2009 co prawda oficjalnie zakończyły się na początku lipca, lecz do końca nie wiadomo jaka ilość wojska powróciła do koszar, a jaka nadal utrzymywana jest w gotowości. Wiadomo na przykład, iż do portu Noworosyjsk przeniesiono część okrętów Floty Czarnomorskiej z flagową „Moskwą” na czele – w lipcu odwiedzał go nawet Dmitrij Miedwiediew.

Także napięcie na granicy rozdzielającej terytorium południowoosetyjskich separatystów od terenów kontrolowanych przez Tbilisi przypomina przypomina ubiegłoroczne, które poprzedziło wojnę.

Oskarżenia na mniejszą skalę

Z zachowaniem skali – w tym roku spięcia na granicy są bardziej ograniczone. Rosjanie i Osetyjczycy, a Gruzini z drugiej strony oskarżają się „jedynie” o niewielkie eksplozje na pograniczu i sporadyczną wymianę ognia z broni ręcznej. W ubiegłym roku oskarżenia były dużo cięższe, łącznie z zarzutami wobec Tbilisi o artyleryjskie ostrzeliwanie Cchinwali.

W tym roku największy kaliber w rosyjskich mediach miały oskarżenia wobec Gruzinów o używanie moździerzy. Ważne w tym kontekście jest stanowisko obserwatorów z Unii Europejskiej, którzy jako jedyni międzynarodowi obserwatorzy pozostali w Gruzji, mimo obiekcji Rosji. Tym z OBWE i ONZ, w skutek działań Rosji, mandat na działalność w regionie wygasł. (Ale i ci unijni nie mają pełni swobody działania – separatyści zabraniają im wstępu na swoje terytorium). Unijni obserwatorzy zaprzeczyli, aby Gruzini dopuszczali się zarzucanych im czynów.

Rosja testuje

Mała intensywność „nieporozumień” na granicy nie oznacza jednak, że nie mogą one się nasilić. Bardziej prawdopodobne jednak wydaje się, że tegoroczna gra Rosjan i separatystów wobec Gruzinów jest tylko testem wytrzymałości Tbilisi i Zachodu.

Rosjanie być może liczą na to, że Europa i Stany Zjednoczone – gdzie administracja Baracka Obamy sygnalizuje chęć zbliżenia z Moskwą – nie zareagują stanowczo na kolejne niepokoje w regionie, a zachodnia opinia publiczna znudzi się przeciągającą „grą w prowokacje”, te prawdziwe i urojone.

To także test wytrzymałości Gruzinów, a szczególnie Micheila Saakaszwilego. Rosjanie być może liczą na to, że znużony stanem „zbrojnego zawieszenia broni” prezydent wykona nerwowy ruch i zdecyduje się na zbrojną odpowiedź na chociażby proceder przesuwania granicy terytorium separatystów w głąb terenów kontrolowanych przez Tbilisi.

Siłowa odpowiedź Gruzinów byłaby łatwo wykorzystana propagandowo jako „agresja na Osetię Południową”. Agresję, która domagałaby się stanowczej rosyjskiej odpowiedzi w obronie reżimu w Cchinwali.

Taki scenariusz sprawdził się w ubiegłym roku, kiedy Moskwa z niemałym powodzeniem usiłowała wmówić opinii publicznej świata, że jej przygotowywana przez miesiące operacja była spontanicznym zrywem w obronie Osetyjczyków.

Saakaszwili ostrożny

Z wypowiedzi Saakaszwilego można jednak wnioskować, że nie da się wciągnąć w pułapkę. Gruziński prezydent zapowiedział, że jeśli ktoś wywoła wojnę, na pewno nie będzie to Gruzja. To duża zmiana w działaniu Saakaszwilego w porównaniu z ubiegłym rokiem, kiedy to jego niekiedy nerwowe działania raczej nie przysparzały mu sympatii w świecie.

Przy pomocy rosyjskiej propagandy w oczach wielu Europejczyków utrwalił się wtedy obraz szalonego Gruzina opętanego manią władzy, który nie licząc się z kosztami, gotów jest realizować swoje ambicje.

Saakaszwili nie może również zdecydować się na rozwiązanie siłowe (sam pomysł rzucenia się przeciwko Rosjanom wydaje się samobójczy) dlatego, że pozbawiony jest praktycznie wymiernego poparcia Zachodu.

Gruzini na dystans

Unia Europejska i NATO – z wyjątkiem kilku krajów, w tym Polski czy Wielkiej Brytanii – wyraźnie dystansuje się od Tbilisi i gruzińskiej perspektywy postrzegania konfliktu. Saakaszwili na próżno może szukać poparcia np. w Berlinie czy Paryżu, który jest architektem nieprzestrzeganego przez Rosję ubiegłorocznego zawieszenia broni (w myśl opracowanego przez Nicolasa Sarkozy’ego rozejmu Rosjanie mieli wycofać się na pozycje sprzed konfliktu, tymczasem kilka tysięcy żołnierzy – oficjalnie ok. 7 tys. – zostało w Osetii Południowej i Abchazji). Stolice te niechętnie widzą np. ściślejszą współpracę z Tbilisi w ramach NATO, o ewentualnym członkostwie Gruzji nie wspominając.

Inny wielki sojusznik, na którego liczy Saakaszwili – Stany Zjednoczone – pod rządami Obamy również dystansuje się od Gruzji. Chociaż wiceprezydent Joe Biden podczas ostatniej wizyty w Tbilisi publicznie deklarował poparcie dla terytorialnej integralności Gruzji, to namacalnych konkretów zabrakło.

 
Mapa regionu 

USA co prawda wspierają gruzińską armię w zakresie szkolenia, to jednak Waszyngton już zaznaczył, że póki co nie da ani centa na przezbrojenie Gruzinów. Wobec braku nowoczesnych technologii Gruzini nie mogą mierzyć się z rosyjską armią - przerdzewiałą, ale liczną.

Moskwa nie daje rady

Z drugiej strony, także Rosjanie nie są w zbyt komfortowej sytuacji, jeśli chodzi o armię. Sierpniowa wojna ujawniła bowiem wielkie niedociągnięcia w systemie dowodzenia i braki w sprzęcie. Nieliczna gruzińska armia zdołała bowiem zestrzelić kilka rosyjskich samolotów, a bezzałogowych maszyn – które jak amerykański Predator są nieodłącznym elementem współczesnego pola walki – Rosjanie nie mają wcale.

Ponadto infrastruktura wojskowa w Osetii Południowej ciągle jest rozbudowywana, a nowoczesny skomputeryzowany system dowodzenia wciąż jest niegotowy. Armię czeka też ciężka i bolesna reforma.

Niewykluczone więc, że tegoroczne napięcie jest tylko grą nerwów i próbą przed np. przyszłoroczną inwazją. Niewykluczone też jednak, że w tym roku dojdzie do inwazji na małą skalę. Możliwy jest np. scenariusz, gdy południowoosetyjskie milicje przesuną granicę o kilka kilometrów w kierunku Tbilisi. Ruch dotkliwy dla Gruzinów, lecz na tyle mały, by nie odpowiadali na niego siłą w obawie przed rosyjską „odsieczą”.

Zachód zdecyduje

Wiele będzie zależeć od postawy Zachodu. Jeżeli napięcie na granicy będzie się zwiększać, a Zachód nie będzie reagował, to w myśl tezy w „rosyjskim teście” możliwy jest rozwój najbardziej pesymistycznego scenariusza.

Jeżeli jednak Zachód twardo da do zrozumienia Moskwie, że jakakolwiek operacja przeciwko Gruzji spotka się z jego stanowczym sprzeciwem (pytanie tylko, jakie instrumenty miałby w tym przypadku do dyspozycji Zachód?), Rosjanie prawdopodobnie nowej wojny nie zaryzykują.

Czekając na atak

Pewnej odpowiedzi na pytanie, czy w najbliższych dniach dojdzie do drugiej gruzińsko-rosyjskiej wojny możemy jednak szukać wyłącznie w rosyjskim sztabie generalnym. A jeśli wierzyć jego wiceszefowi, gen. Anatolijowi Nogowicynowi, Rosjanie „obecnie do Gruzji nie zamierzają się wdzierać” (poza tym, że już tam są – Osetia Południowa i Abchazja to wciąż formalnie część Gruzji).

Nogowicyn zarezerwował jednak Rosjanom prawo do dania Gruzinom „adekwatnej odpowiedzi”, gdyby zdecydowali się zaatakować Osetyjczyków. W rosyjskiej interpretacji jednak, jak pokazał sierpień 2008 r., „atak” to pojęcie bardzo rozciągliwe.

CZYTAJ O UBIEGŁOROCZNYM KONFLIKCIE NA KAUKAZIE

Źródło: tvn24.pl