Znani z przywiązania do wysokich zarobków kenijscy parlamentarzyści postanowili przyznać sobie wysokie podwyżki, nie zważając na prośby i groźby prezydenta, wezwania władz do oszczędności, powszechne potępienie i niebezpieczeństwo ulicznych zamieszek. Decyzja o podwyżce poselskich diet była jedną z pierwszych, jaką podjął wybrany w marcu parlament.
Deputowani uznali, że wysokość ich uposażeń jest sprawą pilną i w tym tygodniu unieważnili ogłoszoną na początku roku przez specjalną rządową obniżkę diet. Przywrócili je tym samym do dawnej wysokości ponad 10 tysięcy dolarów miesięcznie.
Podczas głosowania sala była pełna, a posłowie, skłóceni we wszystkich innych sprawach, byli jednomyślni. - Obniżając nasze diety, odebrano nam godność. Teraz ją odzyskaliśmy - oznajmił poseł Jimmy Angwenyi.
Zasobni wybrańcy narodu
Kenijscy posłowie od lat mają opinię jednych z najmniej pracowitych na świecie, za to wyjątkowo dobrze opłacanych. Choć Kenia nie dorównuje bogactwem Francji, deputowani kenijscy zarabiają mniej więcej tyle samo, co ich koledzy z Paryża. Poselskie uposażenia stukrotnie przekraczają ustaloną przez władze płacę minimalną.
Przysługują im również rozliczne dodatki i ulgi przy zakupie nieruchomości, tanie kredyty na kupno zwolnionych od cła samochodów, zwrot kosztów za benzynę, darmowa opieka lekarska nie tylko dla nich, ale także ich żon i dzieci. Wszystkie te bonusy razem wzięte czynią poselskie stanowisko jednym z najbardziej dochodowych i równocześnie najmniej odpowiedzialnych w kraju.
Wojna na politycznym szczycie
Uhuru Kenyatta, wybrany na początku marca na prezydenta (w tym samym czasie odbyły się także wybory do parlamentu) od dnia inauguracji przekonywał, że Kenii nie stać na tak drogich deputowanych, których liczba po ostatniej elekcji wzrosła z dotychczasowych 222 do 349.
Kenyatta zapowiedział wprowadzenie ostrych oszczędności, by w ciągu pięciu lat gospodarka osiągnęła dwucyfrowy wzrost. Dając dobry przykład zmniejszył liczbę ministrów w swoim rządzie z 22 do osiemnastu. Deputowani, także z prezydenckiej partii, uznali, że nie jest to żaden argument.
Najodważniejsi przebąkiwali w parlamencie, że Kenyatta, spadkobierca politycznej dynastii (jego ojciec był prezydentem kraju w latach 1963-78) i fortuny, uznawany za jednego z najbogatszych ludzi w Afryce wschodniej, nie jest najwłaściwszą osobą do pouczania ich o potrzebie oszczędności i skromności.
Kenyatta boi się, że przykład z deputowanych, wybrańców narodu, wezmą teraz urzędnicy, policjanci, lekarze i nauczyciele, zażądają podwyżek i jego plan oszczędności i reform posypie się, zanim zacznie go wprowadzać w życie.
Parlament wrogiem społeczeństwa
Kenijczycy, którzy od lat niezmiennie uważają swoich deputowanych za nieuków, darmozjadów i złodziei, podzielają obawy prezydenta i stoją za nim murem. Działacze praw człowieka, a także prawnicy zapowiadają, że zaskarżą pazernych deputowanych do sądu.
Wojna prezydenta z deputowanymi o pieniądze umocni tylko notowania i tak bardzo popularnego już Kenyatty. Prezydent ma wielu politycznych przeciwników, ale tak jak zgodnie deputowani walczą o podwyżki, tak samo jednomyślną i jak najgorszą opinię mają o nich rodacy.
Kenyatta wezwał niedawno posłów, by zanim zabiorą się za podwyżki własnych uposażeń, zrobili cokolwiek, co przyczyniłoby się do poprawy kondycji kenijskiej gospodarki. Po zakończeniu głosowania w sprawie wysokości diet pełna sala parlamentu w mgnieniu oka jednak się wyludniła.
Autor: mk/ ola/k / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: parliament.go.ke