- Na przełęczy, gdzie zawsze wieje, wychłodzenie organizmu następuje w ciągu kilkunastu minut - powiedział w TVN 24 Jacek Jawień, himalaista i ratownik GOPR, uznając, że szanse na przeżycie Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki w momencie, gdy ci bardzo osłabli, spadły drastycznie. - Organizm dochodzi do momentu, w którym przestaje walczyć, w którym człowiekowi przestaje się chcieć - dodał.
Jawień mówił, że bez namiotu właściwie nie da się przetrwać w takich warunkach, prawie osiem kilometrów nad ziemią.
Adrenalina uciekła
Ratownik ocenił, że "spadek mocy" Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki mógł być podyktowany wielogodzinnym wejściem na szczyt. - Organizm dochodzi do momentu, w którym przestaje walczyć - wyjaśnił.
Jawień zauważył, że - jak w każdym sporcie - również w alpinizmie moment zdobycia szczytu "wyraźnie rozluźnia" i wtedy w czasie zejścia o wiele łatwiej o błędy.
Himalaista dodał, że odcinek 500 metrów od szczytu do okolic biwaku szturmowego, jaki musieli pokonać Kowalski i Berbeka, "nie jest ekstremalnie trudny", ale w ciemnościach, po wielu godzinach wspinaczki i w zimie, "gdy teren jest wylodzony i nie ma lin poręczowych", schodzić na pewno nie było łatwo.
Ratownik GOPR mówi też, że "to było naturalne", że grupa rozdzieliła się i oddzielnie zdobywała szczyt i z niego schodziła, bo "cztery osoby to bardzo dużo". - To nie jest nic nadzwyczajnego - dodał.
Jawień zauważył, że "nie ma możliwości dotarcia na osiem tysięcy metrów śmigłowcem". Te tak wysoko nie latają, więc nawet gdyby Pakistańczycy chcieli pomóc Polakom w akcji ratunkowej, to nie byliby w stanie nic zrobić. Nie zrobiłaby tego również armia, bo "zimą śmigłowcami praktycznie się nie lata, a to pilot zawsze decyduje".
Autor: adso/ja/k / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24