OBWE potwierdza, że jej 40-osobowa misja wojskowych obserwatorów, która znajduje się już przy wjeździe na Krym, nie mogła dostać się na półwysep i zawróciła w kierunku miasta Chersoń. Obserwatorzy mają tam podjąć decyzję, czy będą kontynuować misję.
Jeszcze przed potwierdzeniem tej informacji amerykańska delegacja przy OBWE poinformowała, że uznaje blokowanie misji za "niedopuszczalne i niepożądane". W tej sprawie głos zabrał również szef polskiego resortu obrony, Tomasz Siemoniak.
- Misja została zatrzymana, nie może jechać dalej. Te tzw. władze na Krymie nie chcą się zdecydować, aby społeczność międzynarodowa uzyskała rzetelny obraz tego, co tam się dzieje. OBWE będzie z tego wyciągała poważne wnioski - stwierdził. Siemoniak podkreślił, że o ewentualnym zakończeniu misji zdecydują jednak władze organizacji w Wiedniu. Polska, która oddelegowała do uczestnictwa w akcji dwóch oficerów, nie będzie decydowała o ich losie.
Moskwa się zgodziła, Moskwa nie wpuściła
O tym, że obserwatorzy nie zostali wpuszczeni na Krym, poinformował już w środę minister spraw zagranicznych Litwy Linas Linkeviczius, a w czwartek potwierdził to rzecznik Ministerstwa Obrony Ukrainy Jewhen Perebyjnis.
Przedstawiciel biura koordynatora projektów OBWE na Ukrainie mówił jednak, że misja mimo to rozpoczęła już pracę - jej członkowie spotkali się z przedstawicielami miejscowych społeczności Krymu oraz z członkami krymskiego parlamentu.
Misja OBWE przybyła na Ukrainę jeszcze we wtorek. Liczy 40 obserwatorów wojskowych OBWE z 21 państw, w tym z Polski. Jest nieuzbrojona, a jej celem jest monitorowanie aktywności militarnej Rosji.
Wcześniej w Kijowie odbyła się konferencja prasowa specjalnego wysłannika OBWE na Ukrainę Tima Guldimanna, który sytuację na Krymie ocenił jako napiętą, lecz zaznaczył, że nie stwierdzono faktów ograniczania tam praw mniejszości. Zaznaczył, że wciąż rośnie liczebność "samoobrony Krymu".
Autor: adso\mtom\kwoj / Źródło: PAP