Nadzieje były wielkie, wszystko podobno szło zgodnie z planem - i klapa. Koncern BP, odpowiedzialny za wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej, poinformował, że rezygnuje z metody "top kill". - Po trzech dniach bezustannych starań nie byliśmy w stanie zatamować wycieku" - oświadczył na konferencji prasowej menedżer firmy Doug Suttles. Dodał, że koncern zamierza zastosować teraz inną metodę.
Zakończona porażką próba zatamowania wycieku metodą "top kill" zakładała wpompowanie do uszkodzonego zaworu odcinającego odwiert mułu (a w zasadzie gliny zmieszanej z chemikaliami), który miał powstrzymać wyciek, a następnie - zatkanie uszkodzonego szybu cementem. Wykorzystano ponad 4,5 miliona litrów specjalnego mułu.
Metodę tę stosowano już wcześniej i zwykle dawała pożądane rezultaty. Nigdy nie uzywano jej jednak na tak znacznej głębokości, jak w wypadku wycieku w Zatoce Meksykańskiej: 1,5 km pod powierzchnią wody.
Na powierzchni?
Ropa wyciekająca od ponad miesiąca tworzy w Zatoce Meksykańskiej plamę, która powoduje spustoszenia ekologiczne. Dotarła już do wybrzeży stanu Luizjana, niszcząc miejscową faunę. W piątek w Luizjanie był prezydent Barack Obama, który zapowiedział "potrojenie środków" przeznaczonych na walkę z wyciekiem. Po ogłoszeniu fiaska powiedział, że "administracja była świadoma tego, że "top kill" może się nie udać". - Kolejna próba będzie trudna i zajmie BP kilka dni - dodał.
Co teraz planuje British Petroleum? Szef zarządu Tony Hayward powiedział: "Będziemy się koncentrować na wycieku, ale już na powierzchni wody" i dodał, że od początku powodzenie "top kill" szacowano na 60-70 procent.
Do wycieku u wybrzeży Stanów Zjednoczonych doszło pod koniec kwietnia. Stało się to po tym, jak po eksplozji zatonęła platforma wydobywająca ropę naftową. Zginęło wtedy 11 osób.
Źródło: Reuters