Nie było tzw. efektu banana. Specjalista o podnoszeniu Costa Concordii


- O standardowych działaniach możemy mówić w przypadku standardowych katastrof - powiedział kmdr ppor. Robert Szymaniuk, wyjaśniając, że operacja podnoszenia Costa Concordii była największą i najtrudniejszą tego typu w historii. Dodał, że gdyby statek całkiem zatonął, dzisiejsza technologia nie pozwoliłaby na jego wydobycie.

- W przypadku Costa Concordii mówimy o bardzo dużym obiekcie, o niewielkiej głębokości, ale dochodziło niebezpieczeństwo skażenia środowiska i osunięcia się wraku na większą głębokość - ocenił komandor.

Długa, żmudna operacja

- Bardzo ważny etap prac to przygotowanie dokumentacji i określenie stanu, w jakim wrak się znajduje - powiedział komandor Szymaniuk. Wyjaśnił, że właśnie dlatego operacje poprzedzające ostateczne podnoszenie wraku trwały od kwietnia. W tym czasie zebrano dokumentację techniczną, zbadano okoliczności wypadku, przygotowano plan wydobycia.

Komandor przypomniał, że w sposób ciągły przy wraku pracowało 120 nurków, którzy umacniali zbocze zapobiegające osunięciu się Costa Concordii. Ocenił, że było to "ogromne przedsięwzięcie pod względem logistycznym".

Na szczęście płytko

- Bardzo dużym niebezpieczeństwem było to, że wrak się zsunie po zboczu i uniemożliwi przeprowadzenie dalszej operacji - powiedział komandor Szymaniuk. Dodał, że szefowie akcji obawiali się właśnie tzw. efektu banana, albo kołyski. Statek mógłby wtedy zsunąć się na większą głębokość i bardzo utrudnić, albo całkowicie uniemożliwić przeprowadzenie operacji wydobycia.

Szymuch powiedział, że gdyby statek nie oparł się na skałach i zatonął na pełnym morzu, to nie udałoby się go wydostać. - W tej chwili najmocniejsze dźwigi są w stanie podnieść ciężary o wadze ok. 14 tys. ton. Tutaj mamy obiekt o wiele, wiele większy - powiedział.

Komandor wyjaśnił, że o przeprowadzeniu operacji wydobycia wraku decydują trzy przesłanki: ekonomiczna, zapewnienie bezpieczeństwa morskiego państwa i obowiązek wydobycia ciał członków załogi lub pasażerów. W przypadku Costa Concordii pierwsza reguła nie została spełniona, bo operacja pochłonęła ogromne ilości pieniędzy.

Costa Concordia

13 stycznia 2012 r. po godzinie 21 olbrzymi kilkupiętrowy wycieczkowiec długości 290 metrów z około 3200 pasażerami i liczącą 1000 osób załogą, który wyruszył tego dnia w rejs po Morzu Śródziemnym, uderzył w podmorskie, znane wszystkim marynarzom skały przy wyspie Giglio. Śledztwo wykazało, że z inicjatywy kapitana statek podpłynął za blisko w ramach powszechnej i budzącej od tamtego czasu grozę morskiej praktyki "oddawania hołdu wyspie" i pokazywania pasażerom pereł turystyki.

Wycieczkowiec leżał na prawej burcie 20 miesięcy. W czasie skomplikowanej operacji, prowadzonej i przygotowanej przez 500 specjalistów z 26 krajów świata wrak został obrócony o 65 stopni.

Jego podniesienie i oparcie na tzw. sztucznym dnie zamyka pierwszy , najważniejszy etap usuwania skutków katastrofy, w której zginęły 32 osoby.

Ustawiony w pionie wrak pozostanie koło wyspy w Toskanii do wiosny. Wtedy zostanie odtransportowany do jednego z włoskich portów.

"O standardowych działaniach możemy mówić w przypadku standardowych katastrof"
"O standardowych działaniach możemy mówić w przypadku standardowych katastrof"tvn24

Autor: pk\mtom / Źródło: tvn24,PAP

Raporty: