Aleksiej Nawalny nie jest pierwszym Rosjaninem, który trafi do łagru za rzucenie wyzwania Władimirowi Putinowi. Nie jest też pierwszym, który liczy, że nie spotka go to samo, co poprzedników i wróci z zesłania jako bohater wielbiony przez własny naród. Tylko że Putin dotychczas z nikim jeszcze nie przegrał.
Rosyjskie kolonie obrosły legendami, ponieważ silnie oddziałują na wyobraźnię – Syberia, mrozy, czapki uszanki strażników i drut kolczasty, a do tego mistyczni szaleńcy i seryjni zabójcy kobiet, wytatuowane żylaste Igory, które odpalając szluga za szlugiem, opowiadają grypserą, jak zabili siekierą sąsiada, ale w więzieniu odnaleźli prawosławnego Boga. Ach, jak dziko! Och, jak orientalnie! – wzdycha zachodni reżyser, a widz patrzy zahipnotyzowany, czując ulgę, że go tam nie ma.
Na markę rosyjskich łagrów zapracowała też genialna literatura rosyjska, która nasączyła umysły inteligencji na całym świecie. Żony dekabrystów u Niekrasowa ruszają za mężami na zesłanie, podobnie jak Sonia i Gruszeńka Dostojewskiego za Raskolnikowem i Karamazowem, a w rosyjskich arcydziełach łagrowych można przebierać: "Wspomnienia z domu umarłych" Dostojewskiego, "Archipelag GUŁag" Sołżenicyna, "Opowiadania kołymskie" Szałamowa, powieści Wasilija Grossmana i wiele, wiele innych. Nawet współcześni pisarze - Dmitrij Bykow i Zachar Prilepin - nie potrafią się od tematu odkleić. Poza tym, za sprawą stalinizmu, nie istnieje w Rosji rodzina, której przodek nie wylądowałby w gułagu jako zesłaniec lub personel pokładowy, zatem pamięć, kultura i język więzienny przeniknęły do codziennego życia i do dziś pozostały w nim bardzo żywe.
I właśnie w takie okoliczności łagrowe trafi za moment Aleksiej Nawalny. Ponieważ nie wiemy jeszcze, dokąd zostanie zesłany ani jaki standard pobytu zaoferują mu władze, pozostaje nam przyjrzeć się innym więźniom politycznym Rosji Putina, aby z ich historii dowiedzieć się czegoś o przyszłości Nawalnego.
Dom umarłych
Łagier to potoczna nazwa kolonii karnej, które tworzą system więzienny Rosji. Jan Strzelecki w raporcie Ośrodka Studiów Wschodnich sprzed dwóch lat pisał: "Rosyjski system penitencjarny zorganizowany jest inaczej niż systemy większości krajów: zamiast cel w więzieniach dominują baraki w koloniach karnych. W sumie po Rosji jest rozsianych 869 takich kolonii o różnym stopniu rygoru, osiem więzień i 315 aresztów śledczych.
Geograficzne rozmieszczenie kolonii karnych związane jest z koncepcją rozwoju ekonomicznego przyjętą w ZSRR, kiedy więźniowie byli wykorzystywani do pracy przymusowej m.in. przy tzw. wielkich budowach socjalizmu, jak Kanał Białomorsko-Bałtycki czy Kolej Bajkalsko-Amurska, i przy gospodarce leśnej w trudnych warunkach klimatycznych, m.in. w Karelii. Do dziś najwięcej kolonii karnych jest w obwodach bogatych w surowce naturalne (przede wszystkim w lasy), takich jak kraje Krasnojarski i Permski, lub uprzemysłowionych, jak obwody swierdłowski, kemerowski i Kraj Nadmorski”.
"Chodor"
Kolonia numer 14/10 w Krasnokamieńsku położona jest 50 km od chińskiej granicy i 100 km od granicy z Mongolią. Przypomina śnieżne Alcatraz. Odgrodzone jest od świata pięcioma płotami, a ostatni z nich znajduje się pod napięciem 380 V. Między zasiekami warują uzbrojeni wartownicy i owczarki kaukaskie, wyglądające jak wypisz wymaluj – niedźwiedzie. Legendy miejskie głoszą, że strażnikom zdarzało się otworzyć ogień do samochodów rodzin więźniów, którzy podjeżdżali bez zapowiedzi. Nikt nie zginął. Po pierwszych tygodniach pobytu Michaiła Chodorkowskiego, popularnego Chodora w łagrze, jego rzecznik prasowy powiedział dziennikarzom: "Na początku dla więźnia nie było pracy, ale teraz już szyje rękawiczki. Błatniacy (grypsujący) dostrzegają w nim ślady człowieczeństwa”.
Patrząc na Michaiła Chodorkowskiego, trudno uwierzyć, że był jednym z najpotężniejszych oligarchów jelcynowskiej Rosji. Mówi cichutkim, świszczącym falsetem i uśmiecha się jak przedwojenny subiekt sklepiku z mydłem i powidłem. A przecież na dzikim wschodzie lat 90. do takich pieniędzy dochodziło się tą samą drogą, co bohaterowie serialu "Zakazane imperium" - sprytem i siłą - współpracą z mafiami, najazdami na firmy, tworzeniem prywatnych armii, korumpowaniem polityków, niekiedy wydawaniem wyroków śmierci. Ale to były lata 90. W początkach XXI wieku, zgodnie z prawidłami ekonomii Adama Smitha, Chodorkowski przeszedłszy fazę akumulacji pierwotnego kapitału, zapragnął władzy i demokratyzowania Rosji. Pamiętają państwo gangstera Maxa, potem sekretarza handlu USA z filmu "Dawno temu w Ameryce"? Wiedział jednak, że jako znienawidzony oligarcha żydowskiego pochodzenia nigdy nie wygra wyborów prezydenckich. Założył więc własną partię, która miała wejść do Dumy, żeby zmienić ustrój prezydencki na parlamentarny i mianować go premierem. Gdyby zabrakło jej większości potrzebnej do zmiany konstytucji, Chodorkowski zamierzał po prostu podkupić deputowanych, co było powszechną praktyką w latach 90, wszak kto miliarderowi zabroni? W 2003 roku na spotkaniu Putina z najważniejszymi biznesmenami Chodorkowski wdał się z nim w "polemikę", po czym rozpoczął polityczne tournée po Rosji, którego nigdy nie ukończył, ponieważ został aresztowany. Odsiedział w dwóch koloniach karnych dwa wyroki za oszustwa podatkowe. Na wolność wyszedł 11 lat później, na mocy amnestii ogłoszonej przez Putina tuż przed zimową olimpiadą w Soczi.
Już w trakcie oczekiwania na proces próbowano go dręczyć psychicznie. Kiedy w więzieniu przejściowym o nieco mazurskiej nazwie Marynarska Cisza czekał na proces, umieszczono go w jednej celi z bohaterem wojennym i pułkownikiem wywiadu wojskowego GRU Kwaczkowem – chorobliwym antysemitą, który zamierzał zorganizować zamach stanu, ponieważ uważał, że Rosją rządzi liberalno-żydowska junta. Na złość władzy Żyd i antysemita znaleźli wspólny język, dyskutując od rana do wieczora. Ale już w łagrze jeden ze współwięźniów pociął Chodorkowskiemu twarz żyletką. Tłumaczył, że oligarcha napastował go seksualnie, czytaj: władze więzienia zamierzały zrobić z Chodorkowskiego "pederastę", co w tym akurat miejscu wybitnie życia nie ułatwia. Na początku nie było dla niego pracy, gdyż w Krasnokamieńsku pozamykano wszystkie zakłady, ale później poszło z górki – trafił do szwalni. Potem trafił do innego łagru.
Kolonia karna nr 7 w Siegieżu, w europejskiej części Rosji. Nadal jednak zimno, bo to miasto na północy, zaledwie 200 km od granicy z Finlandią. Ale rygor mniejszy. Więźniowie sami odmalowali tu ściany i mają prawo do kilkuminutowej rozmowy telefonicznej tygodniowo, jeśli kupią kartę za 2 tysiące rubli w więziennym sklepiku. Jeśli nie naruszają regulaminu, cztery razy w roku mogą skorzystać z trzydniowego spotkania z rodziną w specjalnym hotelu na terenie kolonii oraz sześciokrotnie porozmawiać z nią przez szybę za pomocą słuchawek telefonicznych. Spokój i niski poziom agresji udaje się utrzymać także dzięki monitoringowi i czujnikom ruchu zainstalowanym w całym więzieniu, które zastąpiły część strażników. Główna kamera została przymocowana do kopuły cerkwi górującej nad terenem więzienia.
W dwudziestopięciotysięcznym Siegieżu znajduje się jeden z największych na świecie zakładów produkujących papierowe opakowania, w tym dla Ikei w Sankt Petersburgu. Fabryka wydziela smród chemikaliów na całe miasto, ale mieszkańcy są z niej dumni, bo daje im wszystkim pracę. I więźniom. Do pracy tu trafił także Chodor, który do papierowych teczek aktówek przymocowywał sznurki. Ponieważ dobrze się spisywał, awansował z pracownika produkcji na stanowisko inspektora kontroli jakości.
Dziś Michaił Chodorkowski mieszka w Szwajcarii, skąd prowadzi działalność opozycyjną, ale już niewiele osiągnie. Trzy lata temu udzielił wywiadu jednemu z najważniejszych wideoblogerów młodej Rosji, Jurijowi Dudziowi. Nie ominęły go trudne pytania: czy ktoś z jego firmy zlecił zabójstwo mera Nieftiejugańska (zarzuty i demonstracje przeciw niemu pojawiły się jeszcze przed Putinem), czy wstydzi się, że dawał łapówki, zarabiał miliardy na bandyckiej prywatyzacji i przynależał do "grupy siedmiu bankierów" itd. Otóż, jak wynikało z odpowiedzi, nie wstydzi się, a na pytania odpowiadał z lekceważącym uśmieszkiem. Dostrzega problemy tamtego okresu, ale robił, co musiał. Łapówki dawał, choć mniejsze niż daje się obecnie, a tak w ogóle oligarchizacja to mit wymyślony przez Borysa Bierezowskiego, bo biznesmeni byli jedynie petentami Jelcyna. Ze słów Chodorkowskiego dowiadujemy się też, że miał gołębie serce – zwalczał przestępców, dążył do przejrzystości podatkowej i wspierał finansowo wszystkie partie polityczne, bo każda grupa ma prawo do własnej reprezentacji. Innymi słowy, kierunek był dobry, on sam jeszcze lepszy, tylko przyszedł Putin i wszystko zepsuł.
A co z przyszłością? Chodorkowski nie posiada przekonującej wizji. Projekty inicjowane przez jego organizację Otwarta Rosja albo kończą się klapą, albo są mało wiarygodnie. Chodor momentami sprawia wrażenie nawet i sympatycznego mędrca, ale tkwiącego między własną przeszłością i teraźniejszością. Tę ostatnią odkupił więzieniem, ale się z niej nie rozliczył, tę pierwszą chce kupić, ale nie wie jak. Zresztą od sześciu lat rosyjski Komitet Śledczy prowadzi przeciwko niemu nowe postępowanie za udział w zabójstwie mera Nieftiejugańska na wypadek, gdyby zechciał wrócić do Rosji. Dla zwiększenia efektu Rosjanie próbowali wpisać Chodorkowskiego na międzynarodową listę osób poszukiwanych Interpolu, ale szefowie organizacji odmówili.
"Ediczka"
Do Lefortowa trafiają prominentni politycy i opozycjoniści, dlatego pozostaje zamknięte przed oczami opinii publicznej. Toalety w celach wykonane są w taki sposób, że nie można rozmawiać przez rury kanalizacyjne, jak robią to skazani w innych więzieniach, a po przeczytaniu - wszystkie książki są przeglądane przez pracowników. "Więzienie składa się z kilku połączonych ze sobą budynków, z których głównym jest leżąca poziomo litera K, wysoka na cztery piętra. To w K przetrzymywani są więźniowie" – pisał w swojej książce "W niewoli u umarłych" Eduard "Ediczka" Limonow, którą napisał po wyjściu na wolność. Zanim trafił do kolonii karnej, dwa lata spędził w tym więzieniu podlegającym wówczas Federalnej Służbie Bezpieczeństwa. Pisał też, że w więzieniu jest cicho, drzwi otwierają się delikatnie, a "kroki toną w miękkich ścieżkach". Ciszę przerywa dźwięk klikania drążka z membraną. Jest on używany przez strażników do sygnalizowania między sobą, że prowadzą przestępcę państwowego. Drugi sposób to pukanie w więzienne rury. Mimo to Limonow nie narzekał. Kiedy po nim do Lefortowa trafił kirowski gubernator Bielych, napisał: "są tam trzyosobowe cele, świetnie wyposażona biblioteka i dobra kasza manna. Będzie miło zaskoczony. Najlepsze więzienie w Federacji Rosyjskiej".
Limonow, zmarły przed rokiem w wieku 77 lat, uczynił ze swego życia powieść łotrzykowską. Uzyskał status światowego pisarza. Wyemigrował do Francji i Stanów Zjednoczonych jako sowiecki dysydent, powrócił jako wróg Zachodu i wielkoruski bolszewik. Stanął z karabinem w ręku po stronie Serbów podczas wojny w Jugosławii. W 1993 roku założył partię narodowo-bolszewicką, której do śmierci pozostał liderem, a do której ściągnął słynnego ideologa euroazjanizmu Aleksandra Dugina oraz Igora Letowa – faszyzującego wokalistę kultowego punkowego zespołu Obywatelska Obrona. To jego zradykalizowani młodzieńcy w okresie wczesnego Putina zbierali największe cięgi od omonowców, bo też chcieli prawdziwej rewolucji. W trakcie protestów z lat 2011-2012 Limonow przedstawił pozostałym liderom opozycji, w tym Nawalnemu, leninowski plan szturmu na Kreml i zdobycia miasta, za co ci grzecznie podziękowali. W swoim stylu Ediczka podsumował to krótko: "zamiast robić rewolucję Nawalny i reszta stali w czapkach uszankach jak fińscy turyści".
W kwietniu 2001 roku Limonow został aresztowany pod zarzutem posiadania broni i tworzenia nielegalnych ugrupowań zbrojnych, co wcale nie było dalekie od prawdy. W 2003 roku usłyszał wyrok czterech lat kolonii karnej, lecz kilka miesięcy później zwolniono go warunkowo. W jego obronie występowali artyści i siedmiu deputowanych, między innymi Władimir Żyrynowski.
Kolonia Karna nr 13 w Engelsie, znajduje się 180 km od granicy z Kazachstanem. Posiada nowoczesny kompleks sportowy, włącznie z boiskiem. Limonow mieszkał tam w baraku dla 110 osób. Ze względu na ukończone 60 lat nie wykonywał wspólnych prac, natomiast występował w przedstawieniach teatralnych służących reedukacji osadzonych, aczkolwiek bez prawa do agitacji politycznej. Również w Engelsie czuł się jak u siebie w domu, mile zaskoczyła go czystość, porządek i nowe kafelki na ścianach z przyzwoitą hydrauliką. Według raportów naczelników Lefortowa i kolonii karnej w Engelsie, w obu przypadkach zachowywał się wzorcowo, dzięki czemu mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie.
Limonow pozostał aktywny niemal do końca życia, choć na marginesie. Oprócz młodocianych wyznawców większość traktowała go jak politycznego błazna. Z pewnością nie zagrażał Putinowi, ale w przypadku zawieruchy to on i jego młodzi gniewni byliby pierwszymi, którzy chwycą za broń i zaczną miotać koktajle Mołotowa, tego wszak wymaga "leninowska rewolucja".
Magnitski
Butyrki w Moskwie, jedno z najstarszych w Rosji więzień. Siedzieli tu zarówno Pugaczow – przywódca chłopskiego powstania przeciwko Katarzynie II, jak i Aleksandr Sołżenicyn w czasach sowieckich. Butyrki to także największe przejściowe więzienie Rosji – 20 trzypiętrowych korpusów, 434 cele i 32 karcery. W latach 90. Butyrki znane były z przemocy strażników. Dzisiaj znajduje się tu siłownia, na którą można chodzić odpłatnie w określonych godzinach. Najzamożniejsi więźniowie mają także możliwość zamówienia jedzenia "z zewnątrz". W sierpniu 2009 r. z Marynarskiej Ciszy do Butyrek trafił Siergiej Magnitski. I już nie wyszedł stąd żywy. Śledczy odmówili hospitalizacji osadzonego mimo zaleceń lekarzy, którzy orzekli u niego kamienie w pęcherzyku żółciowym. I tu był wciąż przesłuchiwany i torturowany. Magnitski zmarł po trzech miesiącach. W pośmiertnym procesie sąd uzna go winnym popełnienia przestępstw podatkowych.
Siergiej Magnitski był prawnikiem i audytorem międzynarodowego funduszu inwestycyjnego Hermitage Capital Management. Nie był za to wrogiem Putina, ten nawet nie wiedział o jego istnieniu. Do czasu, bo samotna śmierć Magnitskiego w izolatce więziennego szpitala w listopadzie 2009 roku odbiła się głośnym echem na całym świecie. Dwa lata przed śmiercią Magnitski w czasie audytu odkrył aferę korupcyjną w spółkach funduszu, w którą zamieszani byli urzędnicy ministerstwa spraw wewnętrznych, prokuratorzy, sędziowie i skarbówka. Według "Nowoj Gaziety" najważniejszym beneficjentem miał być Anatolij Serdiukow – w chwili śmierci Magnitskiego minister obrony, ale w czasie jego audytu szef skarbówki, który odegrał istotną rolę w zatopieniu Jukosu Chodorkowskiego.
Wobec Magnitskiego użyto starej, sprawdzonej metody – przedstawiono mu zarzut oszustw podatkowych. Ale ponieważ Magnitski nie był ani Chodorkowskim, ani Nawalnym, ludziom zamieszanym w aferę wydawało się, że można go zakatować w więzieniu bez wiedzy świata i samego Putina, bo i tak pies z kulawą nogą się o niego nie upomni. Stało się jednak zupełnie inaczej i można powiedzieć, że Siergiej Magnitski złożył siebie na ołtarzu sprawy i zaznał pośmiertnego zadośćuczynienia.
Pech Sierdiukowa i spółki polegał na tym, że Hermitage Capital to fundusz Brytyjczyków, którzy po śmierci Magnitskiego nieźle się wkurzyli, a po nich jeszcze bardziej Amerykanie. Ci ostatni przyjęli ustawę Magnitskiego, nakładającą sankcje na rosyjskich oficjeli - zamieszanych w sprawę - w postaci zamrożenia ich aktywów finansowych i wprowadzenia zakazu wjazdu do USA. W odwecie rosyjska Duma uchwaliła ustawę Dimy Jakowlewa, ustanawiającą zakaz adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów. W ten oto sposób słynny reset Baracka Obamy z Rosją skończył się szybciej, niż zaczął.
Pięć miesięcy po śmierci Magnitskiego skarbówkę przejął obecny premier Michaił Miszustin, który ją wyczyścił i unowocześnił. Rosyjskie władze nakazały wszczęcie śledztwa, w rezultacie którego prezydent Miedwiediew i premier Putin wywalali na zbity pysk śledczych, generałów, naczelników więziennych i wiceministra spraw wewnętrznych. Nawet prokremlowskie media pisały, że śmierć Magnitskiego spowodowała publiczne oburzenie i dyskusję nad rosyjskim system penitencjarnym. W 2012 roku przekręty Sierdiukowa - odpowiedzialnego za reformę rosyjskiej armii - doszły do takiego poziomu, że już nawet Kreml przestał udawać. Jego dymisja stała się największą aferą korupcyjną w dziejach putinowskiej Rosji.
W 2018 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał wyrok stwierdzający, że Rosja naruszyła przepisy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka wobec Magnitskiego i nakazał Rosji wypłacić wdowie i matce po 34 tysiące euro. Dwa miesiące temu UE uchwaliła europejską wersję ustawy Siergieja Magnitskiego pod nazwą Global Human Rights Sanctions Regime, która pozwala unijnej biurokracji na szybkie zamrożenie aktywów i wprowadzenie zakazu wjazdu na teren UE dla osób łamiących prawa człowieka .
Pussy Riot
Żeńska kolonia poprawcza nr 28 w Bereznikach na Uralu teoretycznie jest nowoczesna, z odremontowanym dachem i ścianami. Posiada nową łaźnię, warzywniak, modułową kotłownię oraz sklep z pamiątkami. Znajduje się tu też klub, w którym regularnie odbywają się koncerty i amatorskie przedstawienia teatralne z udziałem więźniarek. Ale to tylko pozory. Kobiety pracują albo w szwalni przeznaczonej na 250 osób, lub w przetwórni mięsa drobiowego. Masza Alochina z grupy Pussy Riot trafia do szwalni. Mimo że kolonia przeznaczona jest dla kobiet skazanych po raz pierwszy, z Maszą w celi mieszkają dwie recydywistki, które jej grożą. Po złożeniu podania o przeniesienie w bezpieczne miejsce, Alochina trafia do kolonii nr 2 w Niżnym Nowogrodzie, gdzie podczas Wojny Ojczyźnianej znajdował się obóz jeniecki. Dwukondygnacyjne budynki z białej cegły i zadbane trawniki powodują, że na pierwszy rzut kolonia przypomina przyzwoity szkolny kampus. Panująca cisza wynika z tego, że w ciągu dnia prawie wszystkie więźniarki pracują w szwalni, która okazuje się więzieniem w więzieniu. Dzień roboczy trwa od 8 do 12 godzin, a pensja wynosi 200-300 rubli lub jest całkowicie wstrzymywana. Kontrole państwowe potwierdziły słowa Alochiny.
W lutym 2012 roku na ołtarz Soboru Chrystusa Zbawiciela w Moskwie wbiegły cztery kobiety ubrane w kolorowe maski i ubrania. Z podkładem punkrockowego utworu "Bogurodzico, przepędź Putina" zaprezentowały choreografię dzikiego tańca, polegającą na wymachiwaniu nogami i pięściami, biciu pokłonów do ziemi oraz wykonywaniu znaku krzyża. Performance kobiecej grupy Pussy Riot manifestował sprzeciw wobec Putina, patriarchy Cyryla oraz sojuszu Kremla z Cerkwią. Trzy członkinie grupy - Nadia Tołokonnikowa, Masza Alochina i Katia Samucewicz - zostały skazane na dwa lata kolonii karnej za "chuligaństwo motywowane nienawiścią religijną". Ta ostatnia w zawieszeniu. Sprawa stała się medialnym hitem na całym świecie. W obronie grupy stanęli liderzy największych zachodnich państw oraz muzycy od Madonny po Faith No More.
Gay-pride w kajdanach w drodze na Sybir
Wódz KGB, ich najwyższy święty
Pod strażą do pudła sadza nieposłusznych
Nakaz kobiety to rodzić i kochać
Gówno, gówno, gówno Boga!
Bogurodzico dziewico, stań się feministką, stań się feministką, feministką się stań!
Cerkiewny patronat przegniłego wodzostwa
Patriarcha Gundajew wierzy w Putina, lepiej by suka w Boga uwierzył
Śpiewające panny nie zastąpią protestów
Z nami na protestach zawsze dziewica Maria/
Gówno, gówno, gówno Boga! Gówno, gówno, gówno Boga!
Bogurodzico dziewico, przepędź Putina, przepędź Putina, Putina przepędź! (punk modlitwa Pussy Riot)
Pussy Riot przeszczepiły na grunt rosyjski punk-feminizm, który w USA rozpoczął się na początku lat 90. Tam pod wpływem trzeciej fali feminizmu powstał ruch Riot grrrl, skupiający kobiece grupy punkrockowe, takie jak Bikini Kill czy Sleater-Kinney. Tam też wypłynęła Courtney Love, żona Kurta Cobaina. Okres świetności ruchu trwał krótko, ponieważ wyparł go popkulturowy "Girl Power!". Spice Girls i Britney Spears urynkowiły i podały kobiecą emancypację w znacznie bardziej przystępnej formie, zupełnie przeciwnie do Pussy Riot, które rosyjski riot grrrl zradykalizowały do granic możliwości. Nie nagrywały płyt i nie koncertowały w klubach, za to występowały nielegalnie na dachach budynków i trolejbusów, w galeriach handlowych i stacjach metra. Muzyka nie miała dla nich znaczenia – wytwarzany jazgot był pretekstem do manifestacji politycznej i performance’u, który trwał, dopóki nie przyjechała policja.
Miejsce punk-modlitwy "Bogurodzico, przepędź Putina" nie było przypadkowe. Sobór Chrystusa Zbawiciela ma szczególne znaczenie, ponieważ na rozkaz Stalina został w 1931 roku zburzony po to, by wznieść na jego miejscu wszechpotężny Pałac Rad zwieńczony 80-metrowym pomnikiem Lenina, co zresztą się nie udało. Zatem dla Rosjan świątynia odbudowana w latach 90. symbolizuje ofiary stalinizmu oraz wymordowanie przez bolszewików 150 tysięcy duchownych prawosławia. Performance w tym miejscu był artystycznie i socjologicznie genialnym zabiegiem, albowiem zadawał pytania o państwo, władzę, religię i historię. Jako bonus wywołał ogólnorosyjską debatę, angażując w nią celebrytów, intelektualistów i zwykłych ludzi. Jednak ceną tego była obraza tragicznej pamięci historycznej o przelanej krwi. Autorytarne państwo, które wchodzi w sojusz z Kościołem i za cel stawia sobie odbudowę prawosławia po zgliszczach komunizmu, musi zareagować, bo inaczej zaprzeczy samemu sobie. Putin i patriarcha mogli jednym słowem wymóc na sądzie ułaskawienie Pussy Riot, ale nie zrobili tego. "Musieli" okazać surowość w obronie własnej politycznej i społecznej agendy.
Żeńska kolonia karna nr 14 we wsi Partsa w Republice Mordowii. Kompleks składa się z kilku niskich budynków - chruszczówek i drutu kolczastego. Skazane wita tandetny napis "kocham Rosję” w kolorze rosyjskiej flagi. Więźniarki, ubrane w ciemnozielone kostiumy przemieszczają się z cel do stołówek i miejsc pracy w niewielkich konwojach. Historia Nadii Tołokonnikowej jest bliźniaczo podobna do opowieści Maszy Alochiny. I ona pracuje w szwalni, gdzie panuje praca niewolnicza. 17-godzinny dzień pracy bez dni wolnych, cztery godziny na sen oraz poniżanie osadzonych. Nadia wkrótce po przybyciu rozpoczęła głodówkę. Kontrole, które przybyły na miejsce potwierdziły, że więźniarki przymuszano do pracy niewolniczej. 210 kobiet uznano za ofiary. Po 10 dniach kolejnej głodówki Nadia zostaje hospitalizowana, następnie przewieziona do żeńskiej kolonii nr 22 w Krasnojarsku.
Nadia Tołokonnikowa i Masza Aliochina wyszły z więzienia na mocy tej samej amnestii, którą Putin przyznał Chodorkowskiemu, ale po tamtym zespole nie pozostał ślad. Upadł mit siostrzanego przymierza broni o wspólną sprawę, ponieważ górę wzięła silna osobowość Tołokonnikowej, która od początku przyciągała uwagę kamer ze względu na - jak na ironię - nieprzeciętną urodę (ukraiński Playboy zaproponował jej sesję). Nie ma już wojującego feminizmu, jest za to Tołokonnikowa pod szyldem Pussy Riot. Nagrywa utwory w drogich nowojorskich studiach pod okiem profesjonalnych producentów muzycznych oraz występuje w teledyskach na tle anonimowych statystów, epatując własną seksualnością w sosie popkulturowej makabreski. Walka o sprawę, jak głosi przysłowiowy żart o Metallice, skończyła się na Kill'em all.
Masza Alochina angażuje się w undergroundowe grupy performerskie. Została zatrzymana podczas protestów w obronie Nawalnego. Katia Samucewicz, trzecia z Pussy Riot, dostała wyrok w zawieszeniu i nigdy nie trafiła do więzienia.
Udalcow
Kolonia karna nr 3 w Zielonym Gaju w Obwodzie Tambowskim na nizinie wschodnioeuropejskiej. Właściwie kolonia tworzy całą wieś, która liczy nieco ponad tysiąc osób. Więźniowie zajmują się tu przede wszystkim produkcją szaf i metalowych konstrukcji budowlanych. Mogą korzystać z własnej piekarni i uczyć się w wieczorowej szkole ogólnokształcącej. Rzecznik prasowy kolonii w trakcie pobytu Siergieja Udalcowa informuje, że ten zasadniczo dobrze pracuje i zachowuje się normalnie. Jedyne, co go wyróżnia, to odwiedzający dziennikarze, przyjeżdżający, żeby przeprowadzić z nim wywiad. Kilka razy trafia do izolatki, między innymi za to, że bez powiadomienia przełożonego oddalił się ze stanowiska pracy na 6 minut do WC.
Siergiej Udalcow nosi się jak ultras Spartaka Moskwa: flyers, dżinsy ze stadionu, wojskowe trepy, łysa głowa, czasami ciemne okulary policjantów z Miami. Z czysto ludzkiego punktu widzenia lubią go wszyscy. Libki, nacki, kremlowscy, komuchy, lewaki i Rosjanie en masse. Prawnik z szanowanej inteligenckiej rodziny (w Moskwie znajduje się ulica jego dziadka rewolucjonisty), który prowadzi skromne życie, poświęcając się pracy społecznej i politycznej. Jako wierzący-praktykujący komunista zawsze występuje w imieniu biednych i pokrzywdzonych. Szczery, prawdziwy, ideowy. Romantyk rewolucji o dobrym sercu. Dodatkowo jest przykładem rosyjskiego patrioty. Poparł przyłączenie Krymu i pomoc dla donbaskich separatystów, mówiąc o braterstwie narodów rosyjskiego i ukraińskiego (jego żona jest Ukrainką). Ostrzega opozycję przed umizgiwaniem się do Zachodu, nakładającego sankcje na Rosję. Potępia rozpad Związku Radzieckiego, za to jest gorącym zwolennikiem Unii Euroazjatyckiej. A jednocześnie wierzy w rosyjską demokrację, zwłaszcza demokrację bezpośrednią za pomocą internetu, oraz w to, że obok obozu kremlowskiego i zachodnio-liberalnego stworzy w Rosji trzecią siłę polityczną, czyli prawdziwą lewicową partię polityczną.
Problem tylko w tym, że retoryka Udalcowa jest regresywna. Hasła braterstwa narodów, kapitału, alienacji, dialektyki czy internacjonalizmu fruwają u niego w tę i we w tę. Ma się wrażenie obcowania z człowiekiem, który ugrzązł w Europie XIX wieku lub w Ameryce Południowej czasów zimnej wojny. Na problemy współczesności odpowiada słowami wielkiej myśli, ale skompromitowanej epoki. Dzięki Bogu przyznał, że mylił się co do mitu "Stalina, efektywnego managera".
W październiku 2012 roku państwowa telewizja NTW wyemitowała dokument śledczy pt. "Anatomia protestu-2". W ukrytej kamerze Udalcow i jego dwóch współpracowników dobijają targu z Givim Targamadze - szefem parlamentarnego komitetu ds. obronności i bezpieczeństwa Gruzji - i konsulem Mołdawii w Gruzji co do finansowania rosyjskiej kolorowej rewolucji. Nie wiadomo, do jakiego stopnia film spreparowały służby, wiadomo natomiast, że jeszcze w tym samym miesiącu Komitet Śledczy wszczął śledztwo przeciwko Udalcowowi. Przez kolejne osiem miesięcy Udalcow, decyzją sądu, miał całkowity zakaz opuszczania własnego mieszkania. Następne spędził pół roku w moskiewskim więzieniu przejściowym, po czym trafił do kolonii karnej, ostatecznie skazany w lipcu 2014 roku za organizowanie w 2012 protestów na Placu Błotnym.
Wyszedł w połowie 2017 roku. Przez cztery i pół roku jego nieobecności wiele się zmieniło. Liderzy protestów 2011-2012, z wyjątkiem Nawalnego, zostali skutecznie zneutralizowani, a Borys Niemcow zamordowany. Zatem Udalcow stanął przed zadaniem odbudowania struktur będącego w zgliszczach Lewego Frontu, a także konsolidacji skłóconych środowisk lewicowych i stworzenia od zera sprzyjających lewicy mediów, z czym mierzy się do dziś, ale dotychczas bez większego rezultatu. W przeciwieństwie do Nawalnego nie potrafi zmobilizować masowego poparcia, zresztą jak pokazuje przykład Piotra Ikonowicza w Polsce, uczciwość, ideowość i pomoc najsłabszym wcale nie gwarantują politycznego sukcesu.
Udalcow z wzajemnością nie lubi Aleksieja Nawalnego. Bo są w podobnym wieku, bo to dwa dominujące charaktery, bo konkurują i mają przeciwstawne poglądy. Gdyby w Rosji odbywały się demokratyczne wybory, byliby jak Lewica i Konfederacja. Ale się nie odbywają. Od czasu do czasu Udalcow i jego żona popierają Komunistyczną Partię Federacji Rosyjskiej, czyli drugą siłę w Dumie Państwowej. Anastazja Udalcowa wystartowała z jej ramienia w wyborach regionalnych. I kto wie, czy nie jest to dla Siergieja najlepsza droga – zmieniać postsowieckich komunistów w nowoczesną partię lewicową, tak aby kiedyś przejąć w niej przywództwo. Tylko najpierw samemu musiałby stać się nowoczesny. Tak jak Nawalny, którego wszak teraz nie będzie.
Galeria więźniow Putina
Opowieść o więźniach politycznych Rosji Putina można ciągnąć jak listę przedmiotów na internetowej aukcji po wpisaniu hasła "buty damskie". Jest przecież fala ukraińskich jeńców wojennych, choćby reżyser Ołeh Sencow, skazany na 20 lat łagru za rzekomy terroryzm i lotniczka Nadia Sawczenko, której postawiono zarzut zabójstwa rosyjskiego dziennikarza. Oboje uwolnieni w ramach wymiany jeńców. Jest też Oleg Nawalny, brat Aleksieja, skazany na trzy i pół roku łagru za to samo, za co jego brat teraz pojedzie do kolonii karnej (jeszcze nie wiadomo, do której trafi). Jest wreszcie sam Aleksiej Nawalny, który w optymistycznym wariancie opuści kolonię karną w sierpniu 2023 roku, bo przecież apelacja, jaką złożą jego adwokaci najpóźniej 5 marca, zostanie przez sąd odrzucona. A tak naprawdę to wątpliwe, by Putin wypuścił go przed wyborami prezydenckimi w 2024 roku. Być może Putin odejdzie, być może zostanie na Kremlu. Nieważne, perturbacje nawalnopochodne nie będą mu w takim momencie potrzebne.
Przechadzając się po bogatej galerii więźniów politycznych Putina, gdzie znajdują się życiorysy różnego stylu i gatunku, można wychwycić żelazną prawidłowość. Jeśli to Władimir Putin osobiście wsadza do łagru, nie zabija. Łamie. Daje wycisk, pozwala dręczyć, niekiedy zostawia samemu sobie – to nierzadko wystarczy. Wszyscy jego osobiści więźniowie wrócili z "domu umarłych" złamani i zrezygnowani – wyjechali z Rosji lub postanowili się nie wychylać, bo też często zastawali obcy im świat.
324
Według rosyjskiego Stowarzyszenia Memoriał, w kraju jest obecnie 314 więźniów politycznych. Dwustu pięćdziesięciu odsiaduje wyroki za - mówiąc językiem obrońców praw człowieka - "realizację swoich praw religijnych". W praktyce oznacza to zdelegalizowanych w Rosji Świadków Jehowy oraz islamskich ekstremistów. Pozostałe 64 osoby to mieszanka obrońców praw człowieka i dziennikarzy, prawicowych i lewicowych ekstremistów – prawdziwych bądź urojonych przez system. Do ich grona Memoriał dołączył ostatnio Aleksieja Nawalnego i dziewięć innych osób. Czyli 324.
Na pytanie, czy dużo to, czy mało, w takich sytuacjach odpowiada się jak o rozpadającym związku, który trwa: it’s complicated (to skomplikowane – ang). Żeby dobić do standardów świata zachodniego, musiałoby być ich o trzystu dwudziestu czterech mniej, ale na tle dyktatur Putin jest czymś w rodzaju takiego tam bardziej surowego ojca, a jego autorytaryzm dość łaskawą odmianą gatunku. W znacznie mniejszej ludnościowo Białorusi więźniów politycznych jest 227, w Iranie – 800, a w Wenezueli – ponad 900. Wśród zawodników wagi średniej znajdują się Chiny i Turcja – kilka tysięcy. Dalej są ciężarowcy: Erytrea – 10 tys., Arabia Saudyjska – 30 tys., Egipt – 40 tys. A potem już tyranie wykraczające poza skalę – Korea Północna, Kongo, Czad, Syria i Turkmenistan, które - jak kartele narkotykowe - dokonują masowych zbrodni, ale skutecznie pozbywają się ciał. Warto tę statystykę zapamiętać, gdy przyrównujemy Rosję do innych autorytaryzmów. Cyfrowy totalitaryzm i pospolity zamordyzm tutaj nie przejdą – współcześni Rosjanie je odrzucą. Rosja to może i autorytarne Bizancjum Europy, ale nie pustynna satrapia ani despotia, gdzie zwarte masy maszerują ku chwale wodza.
Oczywiście na skutek protestów w obronie Nawalnego liczba rosyjskich więźniów politycznych skoczy do góry. O stu, może dwustu, ale spokojnie, po wrześniowych wyborach do Dumy większość z nich zostanie warunkowa zwolniona z nadzorem Federalnej Służby Więziennej (FSIN), tak aby zawsze mogli do więzienia wrócić, w razie gdyby przyszło im do głowy protestować albo "bawić się" w opozycję. Jednak do kadry "rezerwowych zesłańców" z pewnością nie zostanie powołany Nawalny. Akurat on pozostanie w łagrze.
Nawalny gra w rosyjską ruletkę
I uważa, że to go nie złamie. Zrozumiałe, na co liczy i w co gra. Że po 2024 roku Rosją rządzić będzie nowy człowiek, który wypuści go z łagru, a on relatywnie młody, bo pięćdziesięcioletni, zacznie swą walkę o fotel prezydencki od nowa. Na tym założeniu położył osobiste i polityczne życie, co gorsze jest od ruletki. Bo co, jeśli Putin nie odejdzie lub nowy człowiek będzie do niego podobny, wywodząc się przecież z jądra systemu putinowskiego? Co wtedy? Wtedy ten wielki, przystojny i butny człowiek Aleksiej Nawalny wróci z zesłania po wielu latach tak samo złamany jak jego poprzednicy, marząc tylko o tym, żeby móc spędzić resztę swojego życia w spokoju.
Co do samego Putina zaś, uderza jedno. Chodorkowski, nawet Limonow, to były początki jego władzy. Sytuacja wydawała się oczywista – albo ja ich, albo oni mnie. Zwłaszcza Chodorkowski. Ale każdy kolejny buntownik pojawiał się na horyzoncie, gdy Putin obrósł we władzę, stał się niekwestionowanym władcą państwa. Dlaczego więc? Tu niestety trzeba zakończyć sztampą, bo tak jak "demokracja jest najgorszym systemem z wyjątkiem tych istniejących", tak nikt nie wymyślił nic lepszego niż dostojewszczyzna. Otóż Fiodor Dostojewski, tam na zesłaniu, w ostrym kadrze i organoleptycznie czuł pewną nić między rosyjską kolonią karną a rosyjską władzą i rosyjskim społeczeństwem. We "Wspomnieniach z domu umarłych", swoim literackim pamiętniku stamtąd, notował:
"W niedawno minionych czasach byli tacy dżentelmeni, którym możność wychłostania ofiary dostarczała czegoś, co przywodzi na pamięć markiza de Sade i panią de Brinvilliers (…) Kto raz zakosztował tej władzy, tego bezgranicznego panowania nad ciałem, krwią i duchem takiego samego jak on człowieka (…) ten już jakoś nieuchronnie przestaje władać nad swoimi doznaniami. Tyrania to nałóg, potrafi się rozwijać i wreszcie rozwija się w chorobę (…) Człowiek i obywatel ginie w tyranii na zawsze, powrót zaś do godności ludzkiej, do skruchy, do odrodzenia jest już dla niego prawie niemożliwy. Dodajmy, że przykład, możność takiej samowoli działa zaraźliwie na całe społeczeństwo: władza tak jest ponętna. Społeczeństwo, które obojętnie patrzy na takie zjawisko, jest już zarażone w samej swej istocie”.
Dr Kuba Benedyczak jest analitykiem ds. Rosji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Publicysta i współpracownik "Nowej Europy Wschodniej". Autor pracy doktorskiej "Dyskurs polityczny w kinie rosyjskim ery Władimira Putina".