Ihor Łucenko, ukraiński aktywista społeczny, został porwany ze szpitala i brutalnie pobity w lesie. Zdołał uciec, w przeciwieństwie do porwanego z nim Jurija Werbyckiego, który nie przeżył. - Nie wiem, skąd byli - mówi Łucenko o swoich oprawcach. - Może z milicji, może ze służb specjalnych. Sprawiali wrażenie doświadczonych.
Ihor Łucenko, znany aktywista protestów na Majdanie, we wtorek został porwany z tego samego szpitala, z którego zniknął Jurij Werbycki. Ciało zakatowanego w lesie Werbyckiego odnaleziono w środę w pobliżu wsi w okolicach Kijowa. W jego pogrzebie uczestniczyło pięć tysięcy osób.
Łucenko odzyskał wolność. Jak relacjonuje w wywiadzie dla CNN, po pobiciu zdołał uciec z lasu do pobliskiej wsi i znaleźć tam schronienie.
Mówi też o tym, co miało go spotkać wcześniej: - Na głowę założyli mi plastikową torbę, związali z tyłu ręce. Kiedy leżałem na ziemi, bili mnie drewnianymi i metalowymi pałkami.
- Nie wiem, skąd byli. Może z milicji, może ze służb specjalnych albo jacyś przestępcy. Sprawiali wrażenie doświadczonych - powiedział Łucenko o swoich oprawcach.
"To mogło być ciało Jurija"
Łucenko nie wyklucza, że mógł widzieć ciało 51-letniego Jurija Werbyckiego. - W pewnym momencie zorientowałem się, że kładą koło mnie ciało. To mogło być ciało Jurija, który został później znaleziony martwy w lesie - mówił Łucenko dziennikarzom. - Nie widziałem go dobrze, ale rozpoznałem, że miał na sobie ubranie podobne do tego, w którym znaleziono Jurija - dodał.