Włoski minister infrastruktury i transportu Graziano Delrio przedstawił w parlamencie informację rządu po wtorkowej katastrofie w Apulii. Jej bilans to 23 zabitych i 50 rannych.
Poprzedni bilans mówił o 27 ofiarach śmiertelnych. Lokalne władze podały, że wbrew wcześniejszym doniesieniom nie ma osób zaginionych. Szef resortu powiedział w Izbie Deputowanych, że system telefonicznej sygnalizacji, jaki działa na trakcji koło Bari, gdzie doszło do czołowego zderzenia pociągów na jedynym tam torze, niesie ze sobą ryzyko i należy do najmniej rozwiniętych systemów tego typu.
- Niestety w tym kraju nigdy nie było troski o kolej, choć należy pamiętać o tym, że ponad 5 milionów osób korzysta z linii regionalnych, by dojechać do pracy lub szkoły - mówił Delrio dzień po wypadku. Zapewnił, że rząd chce zmienić tę sytuację, przeznaczając "miliardy euro" na lokalny transport kolejowy. - Chcemy zagwarantować pełny rozwój i pełne bezpieczeństwo przewozów regionalnych - podkreślił. Ogłosił, że rząd postanowił wyasygnować następne 1,8 mld euro na inwestycje w tej dziedzinie. Minister wyjaśnił, że w całych Włoszech jest 2700 kilometrów jednotorowej trakcji kolejowej. Według przekazanych przez niego informacji 19 lipca zamknięty zostanie przetarg na budowę drugiego toru na trasie Andria-Corato, na której doszło do katastrofy.
Kto winien?
Prokuratura z Apulii prowadzi śledztwo w sprawie wypadku. Za najbardziej prawdopodobną hipotezę uważa błąd ludzki. Dyrektor generalny prywatnej spółki Ferrotramviaria, której pociągi zderzyły się, jadąc z prędkością około 100 kilometrów na godzinę, powiedział lokalnej telewizji z Bari, że skład jadący z Andrii "nie powinien był być na tym torze". - Maszyniści nie widzieli się nawzajem. Nieszczęście polegało na tym, że zobaczyli się dopiero po wyjściu z zakrętu, prawdopodobnie nie próbowali nawet hamować - oświadczył dyrektor Massimo Nitti.
Autor: mtom / Źródło: PAP