Amerykańskie lotnictwo wojskowe poinformowało, że do służby powrócił jeden z 20 "niewidzialnych" bombowców B-2, który niemal cztery lata spędził na naprawach. Najdroższy samolot świata doznał w 2010 roku "małej" awarii w postaci pożaru silnika. Początkowo informowano, że szkody nie są poważne.
B-2 o nazwie własnej "Spirit of Washington" (B-2 są ogólnie nazywane "Spirit", czyli "Duch". Każdy dostał dodatkowo indywidualną nazwę stanu) wrócił do służby w połowie połowie grudnia. Poinformowano o tym jednak później na stronie internetowej bazy lotniczej Whiteman w Montanie, która jest "domem" floty niewidzialnych bombowców.
Wydarzenie jest istotne dla amerykańskiego lotnictwa wojskowego (USAF), bowiem wyprodukowano tylko 21 B-2. Obecnie jest ich już tylko 20. Jeden rozbił się i spłonął na Guam w 2008 roku. Każdy z nich jest więc bardzo ważny, ponieważ są to maszyny o unikalnych możliwościach. Żaden inny bombowiec nie może przewieźć takiej ilości uzbrojenia pozostając jednocześnie praktycznie niewidzialnym dla radarów.
Cenny duch
Jak twierdzi USAF, "Spirit of Washington" "powstał z popiołów niczym Feniks". Naprawy były wyjątkowo skomplikowane i długotrwałe. Wszystko zaczęło się w styczniu 2010 roku, kiedy podczas rozruchu silnika w bazie Andersen na wyspie Guam wybuchł pożar. Jak wówczas informowano, płomienie szybko zduszono a uszkodzenia miały być "małe". Szybko okazało się, że straty były jednak bardzo poważne. Zastanawiano się nawet, czy nie posłać B-2 na złom.
Ostatecznie uznano jednak, że maszyna jest tak cenna, iż trzeba ją wyremontować. Skala uszkodzeń była tak wielka, że samolot przez 18 miesięcy prowizorycznie remontowano na Guam, zanim mógł polecieć do USA do zakładów Northropa Grummana w Palmdale, gdzie budowano wszystkie B-2. Tam spędził prawie drugi raz tyle czasu na naprawach.
Nie podano kosztów prac, ale pojedynczy B-2 kosztuje, w zależności od metody liczenia, od około 800 milionów do 2,13 miliarda dolarów za sztukę. Biorąc pod uwagę to, że "Spirit of Washington" miał zostać w znacznej mierze "odbudowany", to koszt musiał wynieść wiele milionów dolarów.
Łatanie latającego skrzydła
Jak twierdzą wojskowi, największym wyzwaniem było znalezienie części zamiennych. Ponieważ powstało tylko 21 B-2 i ich produkcji zaprzestano ponad dekadę temu, to nie dało się znaleźć wielu elementów koniecznych do remontu. Szereg z nich miało być ręcznie dorabianych, czyli musiały być astronomicznie drogie.
Na potrzeby remontu tylko tego jednego samolotu opracowano też nową technologię czyszczenia kompozytowego kadłuba z sadzy powstałej podczas pożaru. Aby nie uszkodzić poszycia maszyny, które jest zbudowane z specjalnych materiałów pomagających zachować radarową "niewidzialność", używano granulek suchego lodu wystrzeliwanych pod dużym ciśnieniem. Miały sprawnie usuwać sadzę i nie pozostawiać po sobie śladu.
Stwierdzono również, że poszycie samolotu jest tak twarde, że utrudnia ewentualną akcję ratunkową. Podczas gaszenia samolotu strażacy nie mogli się przez nie przebić przy pomocy siekier, a piły mechaniczne ledwo dawały sobie radę z cięciem. Miało to być istotnym czynnikiem z powodu którego straty były tak wielkie. Pożar, który wydawał się ugaszony, rozprzestrzenił po wnętrzu maszyny i tlił się w trudno dostępnych zakamarkach przez wiele godzin.
Jak twierdzą wojskowi, pomimo skomplikowania i wysokich kosztów udało się doprowadzić "Spirit of Washington" do idealnego stanu. Maszyna ma być w pełni gotowa do przeprowadzania nalotów na całym świecie, w tym przy użyciu broni jądrowej. Cała operacja pokazuje jak cennymi dla Pentagonu maszynami są B-2, które nie mają obecnie równych na świecie. Amerykanie dopiero rozpoczynają prace koncepcyjne nad jego następcami, którzy wejdą do służby może około 2030 roku.
Autor: mk//gak/kwoj / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF