|

Nie będzie seksu, będzie 4B 

GettyImages-1230092311
GettyImages-1230092311
Źródło: Graeme Sloan/Bloomberg via Getty Images

Z jednej strony "wściekły celibat", z drugiej hasła w stylu: "twoje ciało, mój wybór" i "kobiety do kuchni". Co się dzieje w Stanach Zjednoczonych po tym, jak do zwycięstwa Donalda Trumpa w znacznej mierze przyczyniła się "toksyczna męskość"? 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Po zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich 4B Movement, czyli Ruch 4B, stał się viralem w amerykańskich mediach społecznościowych. Na TikToku filmy na ten temat zyskiwały miliony wyświetleń, w portalu X niosły się tweety propagujące "wściekły celibat". "Washington Post" - jak wiele innych mediów odnotowując wzrost zainteresowania radykalnym ruchem feministycznym - komentował, że wybory prezydenckie 2024 roku były zarazem referendum w kwestii praw kobiet. Przegranym. Stąd poczucie, że trzeba sięgnąć po bardziej rewolucyjne środki, a 4B może być jednym z nich. 

- To jest ciekawe zjawisko. Myślę, że jest ono wierzchołkiem góry lodowej, jaką są gwałtowne przemiany zachodzące obecnie w Stanach, bardzo silna polaryzacja, a przede wszystkim toksyczna męskość, która dwukrotnie przyczyniła się do wygrania wyborów przez Trumpa - podkreśla prof. Agnieszka Graff z Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i ruchów antygender. 

- Tegoroczne wybory miały bardzo silny rys wojny płci. Jest tendencja do myślenia, że prawdziwa polityka to polityka zagraniczna, ekonomia i tak dalej, a płeć to kwestie kulturowe. Już tak nie jest. Chodzi o coś dużo więcej niż obyczajowość - zauważa Graff. 

4B, czyli cztery razy "bez" 

- 4B to po koreańsku skrót od "bez seksu" (bisekseu), "bez porodu" (bichulsan), "bez randek" (biyeonae) i "bez ślubu" (bihon). Stawiając przedrostek bi przed rzeczownikiem, tworzymy zaprzeczenie - wyjaśnia dr Roman Husarski z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagielońskiego. Przypomina, że "Ruch 4B zaczął się rozpowszechniać w południowokoreańskich mediach społecznościowych w drugiej dekadzie XXI wieku". - I stał się bardzo widoczny dlatego, że był na swój sposób szokujący - podkreśla. 

4b-1 (2).png
4b-1 (2).png

Korzenie miał wielorakie. - Pojawił się jako jeden z happeningów feministycznych online w połowie lat 2010. Pewien rozgłos zyskał na fali koreańskiego ruchu MeToo - opowiada ekspert. - Ale są też inne źródła. W Korei Południowej już od lat osiemdziesiątych widoczny jest spadek dzietności. W 2011 roku dziennikarze gazety "Kyunghyang Shinmun" ukuli termin sampo sedae, czyli "pokolenie trzech odrzuceń". Z czego młodzi ludzie mieli rezygnować? Z małżeństwa, związków romantycznych i rodzenia dzieci. Wówczas tłumaczono to tym, że młodych Koreańczyków na małżeństwo, a tym bardziej na wychowywanie dzieci po prostu nie stać z powodów zabójczej konkurencji na rynku pracy i braku wsparcia socjalnego państwa dla rodzin. W Ruchu 4B ta idea została rozwinięta w sposób aktywny. Powodem nie jest już sytuacja ekonomiczna, ale to, że kobiety po prostu nie chcą tego wszystkiego. Uważają bowiem, że południowokoreańskie społeczeństwo jest tak patriarchalne, że tylko stosując radykalne metody, można jakoś zaburzyć tę strukturę. 

Bardziej bezpośrednim bodźcem dla radykalnego feminizmu spod znaku 4B stał się rządowy plan z 2016 roku, który miał zapobiegać zmniejszaniu się dzietności. - W ramach tego projektu, obok na przykład wsparcia mieszkaniowego dla nowożeńców czy rozmaitych bonów, uruchomiono stronę online z mapą, która wizualizowała liczbę kobiet w wieku rozrodczym w danej dzielnicy. Oznaczano je za pomocą różowych kropek - opowiada dr Husarski. - To wywołało wielkie oburzenie. I trudno się dziwić. Mapa szybko zniknęła, ale grupy feministyczne bardzo się wtedy uaktywniły w internecie. Powstały hasztagi "odmawiam bycia płodną", "nie jestem twoim bydłem", tego typu hasła. 

Antyfeminizm na sztandarach 

Jak zauważa dr Husarski, autor książki "Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej" (Wydawnictwo Czarne), antagonizmy między mężczyznami a kobietami w Korei Południowej są obecnie bardzo silne. - Ruchy takie jak 4B, w gruncie rzeczy marginalne, działają jak młyn na wodę dla koreańskiego antyfeminizmu. Antyfeministom udało się przekonać społeczeństwo, że feminizm jest czymś niebezpiecznym, że ma twarz wyłącznie radykalną. Powszechnie kojarzony jest jako mizoandria, nienawidzenie mężczyzn - mówi ekspert. - Dziś samo słowo feministka ma w Korei wydźwięk negatywny, mało kto się tak określi z obawy o ostracyzm. Aktwistki tworzą więc wspólnoty na forach internetowych, takich jak Womad i na kanałach YouTube. Bycie twarzą feminizmu jest jednak w Korei niebezpieczne. Te kobiety spotykają się z bardzo ostrymi reakcjami. Przede wszystkim na poziomie werbalnym, ale zdarza się też stalking, nachodzenie aktywistek, spamowanie ich skrzynek mailowych, ujawnianie danych, zastraszanie. 

Południowokoreańscy mężczyźni podczas protestu przeciwko #MeToo. Seul, 27 października 2018 r.
Południowokoreańscy mężczyźni podczas protestu przeciwko #MeToo. Seul, 27 października 2018 r.
Źródło: Jean Chung / Getty Images

W Korei mężczyźni używają zawsze argumentu, że to oni są poszkodowani, oni cierpią, bo nie tylko ciąży na nich społeczny wymóg finansowego utrzymywania rodziny, ale też muszą półtora roku lub dwa lata odsłużyć w wojsku. Kobiety wskazują na nierówności, seksizm i napastowanie w przestrzeni publicznej. Problemem są choćby ukryte kamery w toaletach publicznych. Nagrania z nich rozpowszechniane są potem w internecie jako pornografia.

Jak pisał portal BBC, w latach 2013-2018 w Korei Południowej zgłoszono policji ponad 30 tysięcy przypadków filmowania przy użyciu ukrytych kamer. Kobiety nie czuły się bezpiecznie ani w toalecie, ani w przebieralni, ani w pokoju hotelowym, bo nagrywali je obcy mężczyźni, ale też bracia, koledzy, wujkowie, a czasem nawet ojcowie czy partnerzy. W 2018 roku dziesiątki tysięcy kobiet wyszły na ulice z hasłem "Moje życie nie jest twoim porno".

Dużo mówi się również o stawianiu kobietom licznych wymogów w życiu małżeńskim, o niewolniczym wręcz modelu w związku. (Ten problem pokazuje książka Nam-Joo Cho "Kim Jiyoung urodzona w 1982", wyd. Mando - red.). Korea wypada tragicznie, jeśli chodzi o równość płci. Choć jest dziesiątą gospodarką na świecie, Światowe Forum Ekonomiczne umieściło ją na 115. miejscu spośród 149 krajów pod względem równości szans dla kobiet. Zajęła również ostatnie miejsce wśród 29 krajów OECD w indeksie Glass Ceiling Index Female opracowanym przez "The Economist", a luka płacowa między kobietami a mężczyznami jest największa.

Konflikt między mężczyznami a kobietami wykorzystują, a nawet podsycają, politycy. Obecnie zawieszony w obowiązkach prezydent Jun Suk Jeol, gdy w 2022 roku startował w wyborach na najwyższy urząd, zwycięstwo zdobył dzięki głosom sfrustrowanych młodych mężczyzn. Obiecywał m.in. zniesienie ministerstwa ds. równości płci, twierdząc, że "strukturalna dyskryminacja ze względu na płeć" w Korei nie istnieje. Dwudziesto-, trzydziestolatkowie wiwatowali, słysząc deklaracje Juna, że jest "antyfeministą".  

- To były pierwsze wybory, w których gros młodych Koreańczyków po raz pierwszy zagłosowało na partię konserwatywną. Właśnie dlatego, że bali się postępującej według nich feminizacji i nienawiści do mężczyzn - podkreśla dr Roman Husarski. - Być może ta radykalna forma aktywizmu feministycznego jest sposobem na odreagowanie przemocy w dyskursie publicznym, bardzo silnie zdominowanej przez mężczyzn - uważa ekspert.  

W jego opinii "te najbardziej agresywne wpisy i zdjęcia rozpowszechniane w internecie, reprezentujące przecież antypody feminizmu, są dziś paliwem antyfeministów". - Zaogniają wojnę płci w Korei. Dlatego rządząca partia konserwatywna ma na sztandarach antyfeminizm, a nawet politycy opozycyjnej Partii Demokratycznej ignorują temat jak tylko mogą - podkreśla rozmówca tvn24.pl. 

Trump i "gniewna, dumna, wściekła męskość" 

Czy w Stanach dzieje się to samo? Profesor Agnieszka Graff, współautorka wraz z profesor Elżbietą Korolczuk, książki "Kto się boi gender? Prawica, populizm i feministyczne strategie oporu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej) wskazuje, że w tegorocznej kampanii w USA "mężczyźni zostali bardzo silnie zmobilizowani przez republikanów, przez ruch MAGA, wokół gniewnej, dumnej, wściekłej, agresywnej męskości".  

Młodzi mężczyźni podczas Marszu Million MAGA, Waszyngton, 12 grudnia 2020 r.
Młodzi mężczyźni podczas Marszu Million MAGA, Waszyngton, 12 grudnia 2020 r.
Źródło: Graeme Sloan/Bloomberg via Getty Images

- Polityczni spin doktorzy Trumpa od lat wykorzystują bro movements, czyli ruchy praw mężczyzn. Prawicowy populizm w ogóle polega na karmieniu resentymentu, to znaczy mówieniu ludziom, że są poszkodowani, wykorzystywani, dyskryminowani. W pewnym momencie Trump stał się bohaterem zbiorowej wyobraźni tak zwanej manosfery - męskich subkultur internetowych. Mężczyźni czuli się grupą dyskryminowaną, a on obiecał, że im wynagrodzi krzywdy i zdyscyplinuje kobiety - mówi prof. Graff.

Temu między innymi - zdaniem prof. Agnieszki Graff - służy uchylenie w 2022 roku wyroku w sprawie Roe versus Wade i wyeliminowanie konstytucyjnego prawa do aborcji. Choć stało się to za prezydentury Joe Bidena, Trump lubi chwalić się, że się do tego przyczynił. To po jego trzech nominacjach sędziowskich amerykański Sąd Najwyższy, który decydował o wspomnianym uchyleniu, stał się najbardziej konserwatywny we współczesnej historii. - Ta cofka w prawach reprodukcyjnych, która jest kluczowa dla wściekłości kobiet, ma dwa wymiary. Z jednej strony Trump usatysfakcjonował swój elektorat ultrakonserwatywny, religijny, ale z drugiej strony - zwłaszcza w przypadku stanów południowych, gdzie jest zakaz aborcji nawet w przypadku gwałtu - jest w tym coś tak brutalnego i okrutnego, że to karmi jakiś rodzaj mściwości. A mściwość to silny rys w manosferze - wyjaśnia profesor Graff. 

Prawo do aborcji w Stanach Zjednoczonych
Prawo do aborcji w Stanach Zjednoczonych

Podobnie jak poczucie krzywdy. - Poczucie, że mężczyznom zostało coś odebrane. W manosferze jednym z tematów jest, że "kobiety nie chcą z nami sypiać". Skandal! Przecież nam się to należy! Jak to możliwe? Kobiety muszą się podporządkować! Warte uwagi pod tym względem były różne wypowiedzi Jordana Petersona, który jest kimś w rodzaju przywódcy duchowego manosfery. Zasugerował on, że kobiety można by zmuszać do wchodzenia w związki heteroseksualne. Potem się z tego wycofał, powiedział, że został źle zrozumiany. Ale odbiło się to bardzo szerokim echem - opowiada prof. Graff. 

Trump spędził wiele godzin jako gość w podcastach Joe Rogana czy Adina Rossa, którzy są wpływowymi postaciami manosfery. Na scenę Krajowej Konwencji Republikanów wkraczał przy utworze Jamesa Browna "It's a Man's World", wymachując pięścią i z okrzykiem "walcz, walcz, walcz". 

Podcaster Joe Rogan wita Donalda Trumpa podczas gali UFC 309 w Madison Square Garden 16 listopada 2024 r. w Nowym Jorku
Podcaster Joe Rogan wita Donalda Trumpa podczas gali UFC 309 w Madison Square Garden 16 listopada 2024 r. w Nowym Jorku
Źródło: Jeff Bottari/Zuffa LLC/GettynImages

Sophie Gilbert w "The Atlantic" pisze o prezydencie elekcie, że jest "prawdopodobnie najsłynniejszym mizoginem, który kiedykolwiek osiągnął najwyższy urząd". Jak podkreśla nagrodzona Pulitzerem dziennikarka - "w 2024 r. jeszcze bardziej alarmujące niż w 2016 r. było to, że kampania Trumpa wydawała się promować wersję kraju, w którym mężczyźni dominują w życiu publicznym, podczas gdy kobiety są w większości zamknięte w domu, pozbawione głosu i neutralizowane jako zagrożenie dla statusu i ambicji mężczyzn". 

Swoim postępowaniem i słowami Trump od lat pokazuje, co dla niego znaczy "męski świat". Oskarżony przez 16 kobiet o molestowanie, skazany za wykorzystywanie seksualne pisarki E. Jean Carroll (odwołał się od wyroku), często mówi o kobietach w wulgarny, poniżający sposób. W trakcie kampanii wyborczej w 2015 roku dziennikarka stacji Fox News Megyn Kelly zapytała go o mizoginiczne i seksistowskie komentarze, na przykład nazywanie niektórych kobiet "grubymi świniami, niechlujami i obrzydliwymi zwierzętami" ("fat pigs, slobs and disgusting animals"). Trump odpowiedział, że te pytania są "śmieszne" i "nietrafione". Dzień później w rozmowie z CNN nazwał Kelly "wariatką", której "krew płynie z oczu i z innych miejsc" ("blood coming out of her wherever"). Takie cytaty można długo przytaczać. W tegorocznej kampanii na platformie Truth Social Trump rozpowszechniał post sugerujący, że Kamala Harris świadczyła usługi seksualne, aby umocnić swoją pozycję polityczną. 

Dr Szulc o zwolennikach Trumpa: to nie są wyborcy, to wyznawcy
Dr Szulc o zwolennikach Trumpa: to nie są wyborcy, to wyznawcy
Źródło: TVN24

Prezydent elekt dobiera też sobie współpracowników i sojuszników, którzy podzielają jego poglądy w kwestii "męskiego świata". Wiceprezydent elekt JD Vance dał wyraz niechęci do bezdzietnych kobiet, nazywając je "socjopatkami" i "bezdzietnymi kociarami". Elon Musk publikował na X teorię, że "republika mężczyzn o wysokim statusie jest najlepsza do podejmowania decyzji". Tucker Carlson porównał powrót Trumpa do Białego Domu do sytuacji, gdy surowy ojciec wraca do domu, aby dać niegrzecznej córce "solidne lanie". 

"Twoje ciało, mój wybór" 

5 listopada, zaraz po ogłoszeniu zwycięzcy wyborów prezydenckich, przedstawiający się jako incel Nick Fuentes (Donald Trump gościł go na kolacji w Mar-a-Lago) opublikował na X post, w którym rzucił hasło "Twoje ciało, mój wybór. Na zawsze". Wpis został wyświetlony ponad 90 milionów razy i opublikowany ponownie ponad 35 tysięcy razy. W ciągu doby popularność frazy wzrosła o 4600 procent. 57-letnia aktywistka feministyczna Marla Rose 10 listopada poszła pod dom Fuentesa. Gdy zapukała do jego drzwi, miał otworzyć, spryskać ją gazem pieprzowym, popchnąć na beton i rozbić jej telefon komórkowy. Nagranie trafiło do internetu. 26-latek został aresztowany pod zarzutem napaści i wypuszczony tego samego dnia. Wstępnie zaplanowano jego stawienie się w sądzie na 19 grudnia.

Jak wynika z analizy Institute for Strategic Dialogue, od czasu reelekcji Donalda Trumpa w mediach społecznościowych nasiliły się seksistowskie i obelżywe ataki na kobiety, wyrażane m.in. przez hasła takie jak: "twoje ciało, mój wybór", "wróć do kuchni" i "jesteśmy właścicielami twojego ciała". ISD pisze też, że "młode dziewczęta i rodzice (…) dzielą się przypadkami nękania w prawdziwym życiu", m.in. w szkołach, z użyciem frazy "twoje ciało, mój wybór". 

Hasło popularyzowane przez Funtesa to nie tylko szydercze odwrócenie frazy pro-choice. "Guardian" podkreśla, że "fraza ta ma drugie, podwójne znaczenie: jako groźba gwałtu. Mężczyźni i chłopcy, którzy jej używają, nie tylko drwią z kobiet groźbą niechcianej, wymuszonej ciąży. Drwią z nich groźbą wymuszonego seksu". 

Nick Fuentes ze swoimi zwolennikami, Waszyngton, 14 listopada 2020 r.
Nick Fuentes ze swoimi zwolennikami, Waszyngton, 14 listopada 2020 r.
Źródło: Zach D Roberts/NurPhoto via Getty Images

Inne, podobne posty również stały się viralowe na X w ostatnich tygodniach. Jon Miller, były współpracownik konserwatywnego medium "TheBlaze", zyskał poklask dzięki wpisowi: "Kobiety grożą strajkami seksualnymi, można pęknąć ze śmiechu. Jakby miały coś do powiedzenia" ("Women threatening sex strikes like LMAO as if you have a say"). Miał ponad 87 milionów wyświetleń. 

Rośnie też liczba postów wzywających do uchylenia 19. poprawki do konstytucji, która przyznaje kobietom prawo do głosowania. Pod koniec października sojusznik Trumpa, współtwórca Projektu 2025, John McEntee, napisał na X: "Przepraszamy, chcemy głosowania tylko dla MĘŻCZYZN. 19. może musieć odejść". W powyborczym tygodniu popularność tego rodzaju haseł na portalu X wzrosła o ponad 600 procent w porównaniu z tygodniem poprzednim. 

Wzrost popularności hasła "Twoje ciało, mój wybór" po wyborach w USA
Wzrost popularności hasła "Twoje ciało, mój wybór" po wyborach w USA

"Jestem zniechęcona i pełna obrzydzenia"

Popularny portal Buzzfeed kilka dni po zwycięstwie Trumpa w wyborach prezydenckich przeprowadził ankietę wśród kobiet na temat Ruchu 4B. Wzięło w niej udział ponad 500 uczestniczek. Jak podsumowano, 84 proc. poparło ideę "nie" dla seksu, randek, małżeństwa i dla posiadania dzieci, 11 proc. uznało to za zły pomysł. Kobiety pisały: 

"Całkowicie zgadzam się z ruchem 4B. Jako kobieta z pokolenia Z jestem zniechęcona i pełna obrzydzenia, widząc, jak wielu mężczyzn z pokolenia Z komentuje: ‘Twoje ciało, mój wybór’, co w zasadzie byłoby gwałtem". 

Marsz kobiet po zwycięstwie Trumpa. Waszyngton, 9 listopada 2024 r.
Marsz kobiet po zwycięstwie Trumpa. Waszyngton, 9 listopada 2024 r.
Źródło: Shannon Finney/Getty Images

"Będę stosować 4B w moim domu, dopóki mój mąż nie podda się wazektomii. Moje ciało i prawa są ważniejsze niż jego przyjemność". 

"Uwielbiam ten pomysł. To nie jest nielegalne, więc nie mogą nas powstrzymać. Nie mogą nic zrobić, nawet jeśli spróbują ponownie kontrolować nasze ciała. A kiedy mówię 'oni', mam na myśli ludzi takich jak Trump". 

"Niestety, słowa nie znajdą oddźwięku u mężczyzn, tylko czyny. Jeśli uderzymy w nich tam, gdzie to ważne, być może otworzą im się oczy". 

"Martwię się potencjalnym wzrostem przemocy wobec kobiet; jeśli ten ruch naprawdę się rozwinie, nie będziemy mieć już żadnych opcji. Musimy zająć stanowisko. Nie możemy zrobić nic innego". 

"Mieszkam w stanie republikańskim i jestem tak cholernie przerażona. Następnego dnia zostałam zbombardowana na moich mediach społecznościowych wiadomościami od mężczyzn, których nie znałam. Pisali mi: Twoje ciało, mój wybór". 

Ile kobiet podpisuje się pod postulatem 4B? Zarówno w USA, jak i w Korei Południowej trudno to oszacować. - Tego typu radykalne poglądy feministyczne są reprezentowane przez niewielki procent południowokoreańskiego społeczeństwa - uważa dr Roman Husarski. - Świadczy o tym choćby wynik Partii Feministycznej w wyborach w 2024 roku. Zagłosowało na nią zaledwie 29 tysięcy osób w skali całego kraju. Natomiast ruch ten ma bardzo dużą nośność medialną i przyczynia się do pogłębiającego się konfliktu płci w Korei. Antagonizmy między młodymi kobietami i mężczyznami są w tym kraju realnym problemem. Do tego stopnia, że wiele kobiet faktycznie czuje się zagrożone w jakichkolwiek kontaktach z mężczyznami. Są takie, które unikają w ogóle męskiego świata. 

Korea jest obecnie krajem o najniższym wskaźniku urodzeń, w 2023 r. było to zaledwie 0,72 dziecka na kobietę. Eksperci przestrzegają jednak przed prostym łączeniem tego z postulatami 4B, podkreślając, że "nie ma udowodnionej korelacji".  

- Zasadniczo młodzi mężczyźni i kobiety raczej wyrażają w ankietach zainteresowanie znalezieniem partnera, a nawet założeniem rodziny - mówi dr Roman Husarski. - Tylko wciąż pojawiają się problemy natury ekonomicznej i kulturowej. Wiele młodych osób mówi, że nie chcą fundować kolejnemu pokoleniu tego, przez co same przechodziły. Wskazuje się zarówno na nieobecność ojców, którzy non stop są w pracy, jak i system edukacji, gdzie dziecko wstaje o siódmej rano, a do domu wraca o dwudziestej trzeciej, bo ma tyle zajęć. Dzisiaj wiele osób uważa to za traumę. Jest też wciąż wysoka konkurencja na rynku pracy, bezrobocie wśród ludzi młodych, wysokie koszty mieszkaniowe. No i dalej słabe wsparcie socjalne. Wśród kobiet powraca też pytanie o to podwójne brzemię: mam być perfekt matką, usługiwać mężowi i jego rodzinie, ale też zarabiać na rodzinę? 

Ile kobiet w Stanach popiera Ruch 4B 

Profesor Graff podkreśla, że 4B to jednak nie ruch społeczny, tylko "trend na TikToku": - Ja to mówię z całym szacunkiem dla TikToka. Wiem, że to ma duży wpływ na wiele młodych osób. Ale jest różnica między ruchem społecznym domagającym się strukturalnej zmiany a trendem, który odzwierciedla pewne społeczne emocje, szybko jednak przemija, bo się nie instytucjonalizuje. 

Jak zauważa autorka książki "Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym" (wyd. Marginesy), "kobiety w mediach społecznościowych deklarują, że wchodzą w fazę wściekłego celibatu, ale to jest bardzo niski poziom inwestycji". - Coś odsłuchać, polajkować, nagrać nawet jakiś krótki filmik, stąd jeszcze daleko do wyjścia na ulicę. Zresztą kompletnie nie wiadomo, ile kobiet popiera 4B Movement. Szacuje się, że między 5 a 90 tysięcy. Pięć tysięcy w Stanach to jest grupka osób, które się zebrały na kampusie. 90 tysięcy to też ciągle mało - przyznaje. 

Zwolennicy Trumpa kontra studenci przerażeni jego zwycięstwem. Kampus Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, 6 listopada 2024 r.
Zwolennicy Trumpa kontra studenci przerażeni jego zwycięstwem. Kampus Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, 6 listopada 2024 r.
Źródło: JOHN G. MABANGLO/EPA/PAP

Graff podkreśla jednak, że zjawisko "jest bardzo ciekawe", a takie postawy "napędza frustracja". - Po pierwsze te dziewczyny zdały sobie sprawę, że mężczyźni nie dają im bliskości emocjonalnej, ponieważ są bardzo silnie zsocjalizowani do pogardy wobec kobiet. Druga rzecz to dostrzeżenie gigantycznej dysproporcji wysiłku wkładanego w związek między kobietami a mężczyznami. A trzecia - zrozumienie, że kobiety mają alternatywę. Alternatywę, która uwalnia od doświadczeń randkowania przez apki, uczestniczenia w tym, co się nazywa meat market czy hookup culture, czyli w brutalnej kulturze podrywu. Alternatywą są grupy przyjacielskie, intymne relacje z kobietami, niekoniecznie seksualne. W Stanach dużo się mówi o tym, że najbliższa relacja to może być przyjaciółka, z którą się mieszka. Ale też ta przyjaciółka może być kochanką. Skończyła się stygmatyzacja mniejszości seksualnych. Myślę, że to jest pierwsze pokolenie kobiet, które autentycznie ma alternatywę - opisuje. 

Sophie Gilbert w "The Atlantic" stawia jednak pytanie: co stanie się z młodymi mężczyznami karmionymi nienawiścią i pogardą do kobiet? W jej opinii "podział płciowy (w USA) wkrótce przekształci się w przepaść". Już teraz - według Pew Research Center - 63 procent Amerykanów poniżej 30. roku życia jest singlami. Trump - pisze Gilbert - "zniszczy pokolenie mężczyzn, którzy biorą sobie do serca jego obrzydliwe przesłanie". 

Czytaj także: