Liban: Wojsko strzelało do tłumu


Siedem osób zginęło podczas zamieszek w muzułmańskich dzielnicach Bejrutu. Bezpośrednim powodem zamieszek był brak prądu w rejonach miasta, które są zapleczem opozycji.

Demonstranci uzbrojeni w metalowe sztachety i kije rozpalali na jezdniach ogniska z opon i zatrzymywali samochody. Próby ich rozproszenia nie odnosiły skutku. Nie dokonało tego nawet wojsko, które z dachów okolicznych domów strzelało ponad głowami tłumu.

Według przedstawicieli opozycyjnego ruchu szyickiego Amal, zabitych zostało czterech bojowników Hezbollahu, jeden aktywista Amalu, jeden członek służby bezpieczeństwa i "jedna osoba cywilna". Członek Amalu, 21-letni Ahmad Hamzi Hamzi - jak opowiadają naoczni świadkowie - został wyciągnięty z tłumu i zastrzelony przez nieznanych sprawców.

Więcej światła

Protest zorganizowano głównie w dzielnicach Szijah i Mar Michael w południowo-zachodniej części Bejrutu, opanowanych przez popierane przez Syrię i Jordanię opozycyjne ruchy Hezbollah i Amal. To właśnie tym dzielnicom elektrownie wyłączają prąd.

Napięcie między popieranym przez Zachód rządem, a opozycją wciąż wzrasta. Od 23 listopada w Libanie nie można wybrać prezydenta. 20 stycznia po raz 13. odłożono głosowanie w parlamencie. Impas utrzymuje się mimo osiągniętego z wielkim trudem przez przywódców rywalizujących frakcji porozumienia, na mocy którego kandydatem na prezydenta został naczelny dowódca sił zbrojnych, 59-letni generał Michel Sulejman.

Zgodnie z niepisanym "paktem narodowym" z 1943 roku to stanowisko jest zarezerwowane dla chrześcijanina-maronity, stanowisko premiera - dla muzułmanina

Źródło: PAP, tvn24.pl