Chociaż Alaksandr Łukaszenka zarzekał się, że zamachu w mińskim metrze nie wykorzysta do walki z opozycją, posunięcia białoruskiego Ministerstwa Informacji zdają się temu przeczyć. Ministerstwo podało, że skierowało ostrzeżenia dla dwóch opozycyjnych gazet: "Naszej Niwy" i "Narodnej Woli". Sam prezydent zaś określił, jako "jedne z ogniw łańcucha" problemy na rynku walutowym i żywnościowym kraju oraz poniedziałkowy zamach w mińskim metrze, w którym zginęło 13 osób.
Pierwsza z nich została ostrzeżona za niewiarygodny zdaniem resortu materiał o poniedziałkowym zamachu w metrze. Chodzi o "pozbawioną wiarygodności informację o tym, że jedna z ofiar zamachu terrorystycznego jakoby znajdowała się na stacji, gdzie dokonano zamachu, do późnego wieczora".
Ministerstwo oświadczyło, że rozpowszechnienie tej informacji szkodzi interesom społecznym, dyskredytuje organy władzy państwowej i służby ratunkowe i medyczne, które udzielały pomocy ofiarom zamachu.
Gdzie była dziewczyna?
"Nasza Niwa" w materiale w środowym wydaniu pt. "Dziewczyna znajdowała się pod gruzami, gdy Łukaszenka składał kwiaty" podała, że studentkę Marynę Szubicz wyniesiono ze stacji około godz. 23 w poniedziałek, a więc leżała pod gruzami, gdy po godz. 20 miejsce tragedii odwiedził prezydent Alaksandr Łukaszenka. Historię tę opisały również inne media opozycyjne.
Telewizja państwowa zdementowała ją, powołując się m.in. na rejestr przyjęć, według którego dziewczynę przywieziono do szpitala około 18.30. Informację o studentce przedstawiono w telewizji jako przykład fałszywych doniesień mediów opozycyjnych o zamachu.
"Nasza Niwa" w reakcji na wiadomość o ostrzeżeniu pisze w piątek, że niejasności wokół historii studentki pozostają, bo mimo zapisów ze szpitala dwa niezależne źródła twierdzą, że dziewczyna trafiła do niego późno.
"TV-Goebbels"
"Narodnaja Wola" została ostrzeżona z kolei z powodu rozpowszechnienia informacji, które według ministerstwa nie odpowiadają rzeczywistości i "szkodzą reputacji biznesowej Biełteleradiokompanii", czyli państwowego nadawcy. "Fakt rozpowszechnienia takich doniesień został ustalony 13 kwietnia 2011 roku przez Najwyższy Sąd Gospodarczy" - oznajmiło ministerstwo.
Chodzi o publikację ze stycznia 2011 roku, zatytułowaną "Mówi i pokazuje 'TV-Goebbels'", krytykującą pokazany w telewizji państwowej film publicystyczny o demonstracji opozycji w wieczór po wyborach prezydenckich 19 grudnia 2011 roku.
Na Białorusi ostrzeżenie przez Ministerstwo Informacji może doprowadzić do zamknięcia gazety.
Przewidzieliśmy jeszcze przed wyborami prezydenckimi (w grudniu 2010 roku), że będą nas dusić, celowo i metodycznie, destabilizując sytuację. I tak było - najpierw na rynku walutowym, potem na żywnościowym, a potem wybuch w metrze - to cały łańcuch Alaksandr Łukaszenka
Głos w sprawie zamachu zabrał w piątek sam Łukaszenika. Zamach oraz problemy na rynku walutowym i żywnościowym kraju nazwał "jednym z ogniw łańcucha".
- Przewidzieliśmy jeszcze przed wyborami prezydenckimi (w grudniu 2010 roku), że będą nas dusić, celowo i metodycznie, destabilizując sytuację. I tak było - najpierw na rynku walutowym, potem na żywnościowym, a potem wybuch w metrze - to cały łańcuch - oznajmił Łukaszenka, cytowany przez oficjalną agencję BiełTA.
Prezydent zapewnił w piątek, że na rynku żywnościowym "państwo jest w stanie zaspokoić wszelki wzmożony popyt (...) i nie ma konieczności, by zmieniać mieszkania i garaże w magazyny żywności". Ocenił, że postępy są też na rynku walutowym, i stwierdził, że z problemami w gospodarce kraj może poradzić sobie samodzielnie. - Nie należy podejmować żadnych radykalnych decyzji - podkreślił.
Białorusini w ostatnich tygodniach intensywnie, pod wpływem doniesień o możliwej dewaluacji rubla, wymieniają krajową walutę na dewizy, co doprowadziło do ich deficytu w punktach wymiany. W ostatnich dniach pojawiły się też doniesienia o spodziewanym wzroście cen cukru i oleju i popyt na te towary raptownie wzrósł.
Źródło: PAP