Lee Man Hee, przywódca południowokoreańskiej sekty, został w sobotę aresztowany. Kierowany przez niego Kościół Chrystusa Shincheonji stanowił największe ognisko COVID-19 w kraju. 89-latek jest podejrzany między innymi o zatajenie kluczowych informacji potrzebnych do śledzenia kontaktów osób zakażonych.
Nabożeństwa Kościoła Chrystusa Shincheonji (Nowego Nieba i Ziemi) wiązane są z ponad 5,2 tysiącami zakażeń, co stanowi około 36 procent wszystkich infekcji odnotowanych w Korei Południowej od początku pandemii. Według prokuratorów Lee w zmowie z innymi przywódcami sekty zataił przed władzami istotne informacje, gdy w lutym koronawirus na dużą skalę szerzył się wśród ponad 200 tysięcy wyznawców. Miał również systematycznie podejmować próby niszczenia materiału dowodowego.
Według Koreańskich Centrów Kontroli i Zapobiegania Chorobom (KCDC) niektórzy członkowie sekty odwiedzili w styczniu miasto Wuhan w środkowych Chinach, gdzie w grudniu po raz pierwszy pojawił się koronawirus. Kościół jest obecny i ma swoich wyznawców w tym mieście.
"Nie chcieliśmy tego, ale wiele osób zostało zakażonych"
Lee jest również podejrzany o defraudację 5,6 miliardów wonów (ponad 17,5 milionów złotych) z funduszy swojej grupy i organizację nieautoryzowanych wydarzeń religijnych w latach 2015-2019 – podała południowokoreańska agencja prasowa Yonhap.
Założyciel ruchu Shincheonji, uznawany przez wyznawców za proroka, publicznie przepraszał za to, że jego grupa przyczyniła się do rozwoju epidemii w kraju. - Nie chcieliśmy tego, ale wiele osób zostało zakażonych - przyznawał. Sekta zaprzeczała jednak ukrywaniu informacji przed władzami.
Źródło: PAP