Samolotu Kaczyńskiego nikt nie wysadził - wybija w środę w tytule "Komsomolskaja Prawda", informując o publikacji "Rzeczpospolitej" poświęconej domniemanemu wykryciu śladów materiałów wybuchowych we wraku polskiego Tu-154, który rozbił się w Smoleńsku.
"Jeśli samolot zostałby wysadzony w powietrzu, to cała strefa schodzenia byłaby zawalona jego szczątkami. Maszyna rozbiła się przy uderzeniu o ziemię" - podkreśla "Komsomolskaja Prawda".
"Co się dzieje w państwie polskim, jeśli w ciągu jednego dnia najpierw utrzymuje się tam, że ich prezydent został wysadzony w powietrze, a wkrótce po tym - że była to wiadomość przedwczesna?" - pyta gazeta i odpowiada: "Wszystko jest bardzo proste - w Polsce trwa polityczne starcie między obecnym premierem Donaldem Tuskiem i bratem zmarłego prezydenta Jarosławem Kaczyńskim".
"W polityce wszystkie środki są dobre" "Komsomolskaja Prawda" zauważa, iż "siły stojące za Kaczyńskim wysuwały już wersję, że prezydent się nie rozbił, lecz zginął w zamachu". "To okropna wersja. Jednak w polityce wszystkie środki są dobre" - wskazuje dziennik.
"Ale dlaczego w Rosji trzeba łapać się za serce za każdym razem, gdy panowie w Polsce bawią się w politykę?" - dodaje "Komsomolskaja Prawda".
Dziennik publikuje też wypowiedź pilota-oblatywacza Aleksandra Akimenkowa, który oświadczył, że nie wyobraża sobie, w jaki sposób można zaminować samolot prezydenta. "Przecież na lotnisku, z którego wystartowała maszyna z VIP-ami, pracują nieprzypadkowi, lecz sprawdzeni ludzie" - powiedział.
Akimenkow dodał, że "w rzeczywistości przyczyną katastrofy był błąd kapitana statku powietrznego".
Ślady trotylu i nitrogliceryny "Rzeczpospolita" podała we wtorek, że w szczątkach Tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny. Według gazety grupa polskich śledczych, która niedawno przez miesiąc ponownie badała wrak na terytorium Rosji, znalazła na szczątkach samolotu liczne ślady materiałów wybuchowych.
"Rz" napisała, że badania, przeprowadzone przez prokuratorów we współpracy z ekspertami z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz CBŚ, wykazały ślady trotylu i nitrogliceryny m.in. na 30 fotelach samolotu. Dziennik zaznaczył, że eksperci nie są w stanie stwierdzić, w jaki sposób na wraku maszyny znalazły się ślady trotylu i nitrogliceryny, dlatego biorą pod uwagę hipotezy, według których osad z materiałów wybuchowych mógłby pochodzić z niewybuchów z okresu II wojny światowej. Po południu - po konferencji prasowej szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk. Ireneusza Szeląga, który zdementował doniesienia "Rz" - gazeta oświadczyła, że się pomyliła, pisząc o trotylu i nitroglicerynie.
"To mogły być te składniki, ale nie musiały" - oznajmiła, zaznaczając, że "jednak nie można wykluczyć materiałów wybuchowych".
"Błąd ekspertów czy kaczka dziennikarska?"
O sprawie pisze też "Moskowskij Komsomolec". "Skąd w 'sprawie Kaczyńskiego' wziął się trotyl?", pyta gazeta, dodając, że "na miejscu katastrofy samolotu pod Smoleńskiem wykryto ślady materiałów wybuchowych". Jak pisze "MK", "według danych polskich mediów, w sprawie katastrofy samolotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego pod Smoleńskiem wiosną 2010, nowy zwrot. Grupie ekspertów-pirotechników, złożonej z polskich i rosyjskich specjalistów, udało się znaleźć ślady materiałów wybuchowych w kabinie samolotu i na skrzydłach".
Gazeta przypomina, że to polscy "eksperci naciskali na powtórny wyjazd do Smoleńska: bo poprzednim razem w rękach śledztwa było za mało dowodów (części rozbitego samolotu), żeby stawiać tezy o obecności lub braku materiałów wybuchowych".
"Moskowskij Komsomolec" szczegółowo relacjonuje tekst "Rzeczpospolitej", a następnie pisze, że "szef wojskowej prokuratury w Warszawie Ireneusz Szeląg zaprzecza doniesieniom gazety".
Autor: MAC, gak\mtom / Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Komsomolskaja Prawda