Premier Francji Manuel Valls poinformował, że w rejonie katastrofy samolotu Germanwings udało się wylądować helikopterowi ratunkowemu - nie odnaleziono nikogo żywego. Według francuskiej policji, której funkcjonariusze również dotarli na miejsce, katastrofy nikt nie przeżył, a wydobywanie ciał ofiar potrwa zapewne kilka dni.
Samolot tanich niemieckich linii Germanwings, który leciał z Barcelony do Duesseldorfu, rozbił się we wtorek na południowym wschodzie Francji. Na pokładzie airbusa było 144 pasażerów i sześciu członków załogi. Władze obawiają się, że nikt nie przeżył wypadku.
Airbus A320 wystartował o godzinie 9.55 i niecałą godzinę później wysłał sygnał SOS. Rozbił się o godz. 11.20 na wysokości ok. 2 tys. m n.p.m., w miejscowości Meolans-Revel, przy popularnym kurorcie narciarskim Pra Loup. Samolot zniknął z radarów niedaleko miejscowości Barcelonnette.
Prezes tanich niemieckich linii lotniczych Germanwings Thomas Winkelmann poinformował, że za sterami maszyny siedział doświadczony pilot. Od 10 lat pracował dla niemieckiego przewoźnika, miał wylatanych 6 tys. godzin - poinformował Winkelmann. Jak podkreślił, samolot kontrolowany był w poniedziałek wieczorem, a ostatni przegląd techniczny przeszedł w 2013 roku.
Przedstawiając przebieg katastrofy Winkelmann wyjaśnił, że samolot osiągnął o godz. 10.45 przewidzianą wysokość 12 tys. metrów, a następnie po upływie minuty zaczął się gwałtownie obniżać - w ciągu 8 minut znalazł się na wysokości 2 tys. metrów.