Rosja straszy "ultranacjonalistami" w Kijowie. Jak więc określić radykalnych separatystów na Krymie? Finansowani i wspierani przez rosyjskie służby, rosyjscy nacjonaliści realizują teraz swoje marzenie. Cała operacja wydaje się być od dawna przygotowywaną.
- Martwią nas podnoszący głowę neonaziści, nacjonaliści i antysemici – mówił Władimir Putin o sytuacji na Ukrainie. Banderowcami i faszystami straszą Zachód rosyjscy politycy i media. Natomiast zwolennicy przyłączenia Krymu do Rosji to pokojowo usposobieni obywatele, którzy po prostu boją się terrorystów z Kijowa. Tak bardzo boją, że zorganizowali się w "samoobronę", która zajęła siedzibę władz autonomii i lotniska, a potem zablokowała ukraińskie jednostki.
Oczywiście to tylko oficjalna wersja Moskwy. W rzeczywistości mamy do czynienia ze specnazem z Rosji, wspieranym przez lokalne bojówki. A wszystko dzieje się przy faktycznym zamachu stanu, realizowanym przez grupę polityków, z premierem Aksjonowem i przewodniczącym parlamentu Konstantinowem na czele. Oprócz przeszłości kryminalno-biznesowej i zdecydowanie prorosyjskich poglądów łączy ich jeszcze jedno – obaj urodzili się w Mołdawii.
Deweloper
Mózgiem politycznej części operacji "Krym do Rosji" jest Władimir Konstantinow, przewodniczący Rady Najwyższej Autonomicznej Republiki Krymu. Pod jego kierownictwem lokalny parlament wybrał, łamiąc prawo, nowy rząd, i ogłosił referendum – też łamiąc prawo. Ale Konstantinow działa z determinacją, metodą faktów dokonanych.
Do polityki przyszedł z biznesu deweloperskiego. Swoje budowlane imperium zaczął budować w 1991 r. Na bazie firmy Konsol zbudował korporację Ukrrosbud, która stała się znaczącym deweloperem w skali całej Ukrainy. Oczywiście nie dało się robić biznesu bez polityki, więc Konstantinow już w 1998 r. został deputowanym do krymskiego parlamentu.
Ale interesy nie szły tak dobrze, jak wcześniej. Konstantinow ratował się więc kolejnymi kredytami w rosyjskich Sbierbanku, VTB czy Prominwest. A mimo to znalazł się na krawędzi bankructwa, toczyły się przeciwko niemu sprawy karne. Wtedy postawił wszystko na jedną kartę. Ostatnie pieniądze z pożyczek przeznaczył na finansowanie kampanii prezydenckiej Wiktora Janukowycza na Krymie.
Opłaciło się. Janukowycz został prezydentem, a skarbówka i prokuratura przestały nękać Konstantinowa. Co więcej, zaraz potem (marzec 2010) został przewodniczącym krymskiej Rady Najwyższej. A krymski rząd zdecydował o przyznaniu ulg podatkowych firmom budowlanym. Głównym beneficjentem okazał się Konstantinow – jego spółka Konsol kontroluje ok. 80 proc. sektora budowlanego w Autonomii.
Wycieczki do Moskwy
Przez następne lata Konstantinow posłusznie realizował politykę Janukowycza i Partii Regionów (został jej liderem na Krymie), dbając jednocześnie, żeby polityczny desant z Donbasu (tzw. makiedony – od rodzinnego miasta Janukowycza Makiejewa i Doniecka) nie zagroził lokalnym elitom.
Gdy rozgorzały protesty w Kijowie, Konstantinow zaczął często jeździć do Moskwy. Nie wiadomo, czy tylko dlatego, że jest winien ogromne sumy rosyjskim bankom. W każdym razie po jednej z takich podróży kazał prawnikom krymskiego parlamentu zebrać wszelką dokumentację dotyczącą przyłączenia Krymu do Ukrainy w 1954 r. Od tamtej pory zaczął otwarcie mówić o zbliżeniu do Rosji i dystansować się od Janukowycza.
30 stycznia w Moskwie w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji mówił o "neonazistowskim wirusie rozszerzającym się na cały kraj". 20 lutego spotkał się z liderami rosyjskiego parlamentu i prosił o ochronę Moskwy dla Krymu. Otwarcie opowiedział się przeciwko władzom w Kijowie, a po stronie secesji i dołączenia do Rosji 27 lutego.
"Goblin"
Jednym z najbardziej drastycznych, pierwszych przejawów buntu Konstantinowa był wybór przez podległy mu parlament nowego rządu. Na jego czele - niezgodnie z prawem, bo bez konsultacji z prezydentem Ukrainy - stanął Siergiej Aksjonow. To lider radykalnie promoskiewskiej partii Rosyjska Jedność.
Aksjonow jeszcze w połowie lat 90-tych był członkiem zorganizowanej grupy przestępczej. W kręgach kryminalnych i milicji znanym pod pseudonimami "Goblin" i "Aksen". Najpierw należał do gangu "Greków", potem wszedł do zorganizowanej grupy przestępczej "Sejlem". Z czasem ze zwykłego ulicznego gangstera stał się gangsterem w białym kołnierzyku. Jako przedstawiciel "Sejlem" kierował różnymi firmami. Potem postanowił umocnić swoją pozycję, a zarazem zabezpieczyć się, więc poszedł w politykę.
Od 2008 r. był członkiem Rosyjskiej Wspólnoty Krymu (ROK). Punktem zwrotnym był jednak 2009 rok, gdy jeszcze niedawny przestępca został szefem partii Rosyjska Jedność. Zaczęły się też częste podróże do Moskwy. Rosyjska Jedność jest bowiem finansowana przez Rosjan, prawdopodobnie przez putinowską partię Jedna Rosja (mają nawet podobne emblematy i flagi).
3 deputowanych i "kozackie" masy
Przejmując stery rządu Autonomii, Aksjonow miał za sobą ok. 2-3 tys. bojówkarzy i aktywistów kilku radykalnych prorosyjskich organizacji.
Jego partia Rosyjska Jedność ma tylko 3 deputowanych w Radzie Najwyższej. Ważniejsza jest "reprezentacja" na ulicy. To Związek Krymskich Kozaków "Krymski Front" (KKS). Tyle że to Kozacy tylko z nazwy – głównie emerytowani sowieccy i rosyjscy wojskowi. Bo Kozaków na Krymie historycznie rzecz biorąc, nie było. No chyba że w charakterze tatarskiego jasyru.
Jeszcze w 2006 r. amerykańska ambasada w Kijowie, w depeszy ujawnionej w Wikileaks, wskazywała właśnie na krymskich Kozaków jako na najbardziej niebezpieczną prorosyjską organizację na półwyspie. Mają oni dużo broni, która pozostała po okresie wszechmocy kryminalnego podziemia na Krymie (lata 90.). Nie bez znaczenia, zwłaszcza w obecnej sytuacji, jest fakt, że do kozackiego związku należy wielu pracowników agencji ochrony, ale też funkcjonariuszy SBU i milicji. Nieformalne powiązania KKS z miejscowymi strukturami bezpieczeństwa widać było podczas głośnych antynatowskich demonstracji w Teodozji (maj-czerwiec 2006) i starć rosyjskich bojówek z Tatarami w Bakczyseraju (lato 2006), gdy stróże porządku nie kwapili się do pacyfikacji radykałów.
Krymscy Kozacy od lat ściśle współpracują z Kozakami kubańskimi, Kozakami dońskimi i Kozakami z Naddniestrza. Właśnie teraz widać ich wielu na Krymie. To de facto paramilitarne formacje, wyszkolone, jednolicie umundurowane i uzbrojone.
Do tego trzeba dodać oficerów służb specjalnych i wojskowych z Floty Czarnomorskiej, przebranych w cywilne ubrania. Od lat ukraiński kontrwywiad alarmował, że podczas protestów mieszkańców Krymu przeciwko wspólnym ćwiczeniom z udziałem NATO lub przeciwko wizyt okrętów NATO, prowodyrami i w dużej części uczestnikami byli przebrani rosyjscy żołnierze.
Tauryda i młodzi euroazjaci
Największą promoskiewską organizacją pozarządową od lat jest Rosyjska Społeczność Krymu (ROK). Szefowie ROK, z Siergiejem Cekowem na czele, nigdy nie zaprzeczali, że są finansowani przez państwo rosyjskie – za pośrednictwem organizacji Rosyjski Świat, wzorowanej w pewnej mierze na British Council, ale będącej de facto ekspozyturą rosyjskiego wywiadu.
Pod osłoną finansową ROK skupia się większość rosyjskich organizacji (m.in. Kozacy) i partii. Jeszcze kilka lat temu najsilniejszym ugrupowaniem był Rosyjski Blok Olega Rodywiłowa, którego stosunki z ROK przypominały – z zachowaniem wszelkich proporcji - relację IRA z Sinn Fein. Teraz miejsce Rosyjskiego Bloku zajęła Rosyjska Jedność.
Bardzo aktywne i najbardziej radykalne są organizacje młodzieżowe. Proryw (Przełom) powstał w Naddniestrzu. O jego krymskiej komórce stało się głośno w styczniu 2006, gdy aktywiści zorganizowali symboliczne przejście graniczne między Krymem a resztą Ukrainy. Pierwszy szef krymskiego Prorywu został wydalony z Ukrainy w czerwcu 2006, a organizacja ucichła. Ale pod koniec tego samego roku na Krymie pojawił się Euroazjatycki Związek Młodzieży – wyznający ideologię sformułowaną przez Aleksandra Dugina, obecny nie tylko we wszystkich republikach postsowieckich, ale mający też sympatyków choćby w Polsce.
Z pomniejszych separatystycznych organizacji należy jeszcze wymienić Ludowy Ruch Wyzwolenia i Związek Taurydy (taką nazwę nosił w czasach carskich okręg administracyjny obejmujący Krym).
Obraz politycznych i pozarządowych sił popierających oderwanie Krymu od Ukrainy nie byłby pełny bez uwzględnienia lokalnych struktury dwóch ogólnoukraińskich partii, jeszcze niedawno koalicjantów rządzących całym państwem. Jak pokazały ostatnie głosowania w krymskim parlamencie, do obozu secesjonistów zalicza się przytłaczająca większość 80-osobowej frakcji Partii Regionów. No i do tego dodać trzeba 5 deputowanych Komunistycznej Partii Ukrainy. Ta na Krymie jest równie marksistowsko-leninowska, co nacjonalistyczna rosyjska.
"Miękkie podbrzusze Ukrainy"
Mówiąc o separatyzmie krymskich Rosjan nie można zapominać, że blisko 70 proc. z nich to faktycznie goście – oni sami lub ich rodzice i dziadkowie przybyli na półwysep dopiero po 1944 r. Przyjeżdżali z Rosji i najmocniej rusyfikowanej wschodniej Ukrainy. Większość przybyszów to miejska biedota, często z kryminalną przeszłością – zajmowali domy opuszczone przez wysiedlonych Tatarów. Z Ukrainą czuli niewielką więź. Od 1990 r. poczynając, stanęli w obliczu powracającej, dynamicznej, dobrze politycznie zorganizowanej i wykształconej społeczności Tatarów.
Do konfliktów "o ziemię" doszły rosnące tendencje irredentystyczne wśród lokalnych rosyjskich elit. Być może już wtedy by coś z nich wyszło, gdyby na Kremlu zasiadał Putin, a nie Borys Jelcyn. A tak Leonid Kuczma rozprawił się z narastającym buntem, po prostu likwidując stanowisko prezydenta Autonomii i drastycznie ograniczając autonomię. Lider separatystów Jurij Mieszkow, który był prezydentem w 1994-1995, kilka lat później został deportowany za działalność antykonstytucyjną. Mieszka w Moskwie.
Po zdecydowanej interwencji Kuczmy i likwidacji separatystycznego zagrożenia (1994-1995) oraz rozgromieniu potężnych struktur kryminalnych (1997-1998), Krym aż do "pomarańczowej rewolucji" cieszył się stosunkowym spokojem, opartym na kompromisie lokalnych rosyjskich elit, Tatarów oraz władz w Kijowie.
Sytuacja zmieniła się po wygranej "pomarańczowej rewolucji". W maju i czerwcu 2006 w Teodozji doszło do antynatowskich protestów, a w lipcu i sierpniu 2006 do zamieszek w Bakczyseraju – o rynek zlokalizowany na starym tatarskim cmentarzu.
W depeszy z 7 grudnia 2006, pod znamiennym tytułem "Rosyjski czynnik na Krymie – miękkie podbrzusze Ukrainy?", ambasada USA w Kijowie pisała, że "prorosyjskie siły na Krymie, działając za pieniądze i rozkazy z Moskwy, systematycznie próbują podsycać społeczne napięcia na Krymie. Czynią to, cynicznie rozdmuchując etniczny rosyjski szowinizm przeciwko krymskim Tatarom i etnicznym Ukraińcom, manipulując kwestiami takimi jak status języka rosyjskiego, NATO i rzekome zagrożenie tatarskie dla “Słowian”. Chodzi im o destabilizację Krymu, osłabienie Ukrainy i zatrzymanie ruchu Ukrainy na zachód, ku instytucjom takim, jak NATO i UE".
Soft power po krymsku
Jak pisali Amerykanie, "łączna liczba prorosyjskich aktywistów na Krymie jest stosunkowo niska, ale ważniejsze jest kształtowanie publicznego odbioru i kontrolowanie przestrzeni informacyjnej, co się im dotychczas udaje".
Jak w ostatnich latach Moskwa utrwalała swoje wpływy, przeciwdziałała ukrainizacji i integracji półwyspu z resztą państwa? Poprzez aktywność Floty Czarnomorskiej i jej wywiadu, regularne wizyty rosyjskich polityków, aktywność medialną oraz pomoc finansową i organizacyjną, m.in. za pośrednictwem takich fundacji jak Fundacja Moskwa-Krym czy Fundacja Moskwa-Sewastopol. Na przykład w latach 2006-2008 władze Moskwy przeznaczyły na dotacje dla krymskich projektów blisko 20 mln dolarów.
Przyczółków rosyjskiej soft power od dawna na Krymie nie brakowało. I za Kuczmy, i za Juszczenki, i za Janukowycza. Moskwa powoli przygotowywała grunt pod aneksję półwyspu. Na przykład liceum nr 8 w Sewastopolu. Od wielu lat jego patronem jest Flota Czarnomorska. Nic dziwnego, że właśnie ta szkoła średnia stała się wylęgarnią prorosyjskich młodzieżowych bojówek, sterowanych przez GRU. To z "ósemki" wyszło najwięcej aktywistów Prorywu czy Euroazjatyckiego Związku Młodzieży.
Zresztą Flota Czarnomorska dbała też o odpowiednie informowanie rodaków na Krymie. Należy do niej dom wydawniczy "Sztandar Ojczyzny", skupiający szereg tytułów prasowych i portali internetowych, które celują w prorosyjskiej, a zarazem antyukraińskiej i antytatarskiej aktywności.
W centrum Sewastopola stoi Dom Moskwy, oficjalnie centrum kulturalne i biznesowe. Pełno tam biur różnych organizacji i instytucji z Rosji. Na przykład – od 2006 – biuro Instytutu Państw WNP Konstantina Zatulina, jednego z najważniejszych narzędzi realizowania polityki Kremla na obszarze postsowieckim. Na Krymie kieruje nim Władimir Sołowjew, były szef wywiadu Floty Czarnomorskiej.
Na Krymie działa też dziesięć filii rosyjskich wyższych uczelni, w tym Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego. 90 proc. uczniów i studentów w Autonomii uczy się w języku rosyjskim.
Kijowska niekonsekwencja
Krymskim secesjonistom nie szłoby teraz tak łatwo odrywanie Autonomii od Ukrainy, gdyby władze centralne kontynuowały politykę poprzedniego prezydenta Wiktora Juszczenki.
To on, jako pierwszy tak naprawdę od lat, podjął próbę przeciwdziałania wpływom rosyjskich służb na lokalną społeczność rosyjską. W październiku 2006 wydał dekret, którego jeden z paragrafów mówił, że SBU i wywiad mają dwa miesiące na zanalizowanie "skuteczności wywiadowczych, kontrwywiadowczych i operacyjnych środków w celu identyfikacji, prewencji i powstrzymania wywiadowczych i innych wywrotowych działań na Krymie podejmowanych przez obce służby specjalne, państwowe i pozarządowe organizacje".
Przykładem skuteczności zaostrzenia kursu była sprawa Frontu Ludowego Sewastopol-Krym-Rosja. Został założony w 2005 r. przez 12 rosyjskich organizacji. W swoim logo umieścił flagi Rosji i floty rosyjskiej skrzyżowane na sylwetce symferopolskiego pomnika na cześć aneksji Krymu przez Rosję w 1783. Zaś lider Frontu, Walerij Podjaczy zasłynął m.in. z pomysłu, żeby Ukraina oddała półwysep Rosji w zamian za umorzenie długów. W końcu SBU uznała Front za zagrożenie dla integralności terytorialnej państwa – w styczniu 2009 został zdelegalizowany, a jego lider zbiegł do Rosji.
Ale rok później prezydentem został Janukowycz. Jego rządy to zielone światło dla prorosyjskich aktywistów na Krymie, którzy działać mogli właściwie bezkarnie.
Prezydent przyczynił się też do politycznego wzmocnienia separatystów. Nie tylko zawierzając w 2010 r. siedzącemu w kieszeni rosyjskich bankierów Konstantinowowi. Jeszcze bowiem w 2006 roku w wyborach krymskich Partia Regionów wystartowała z jednej listy - "Za Janukowyczem" - z Rosyjskim Blokiem. Samodzielnie Rosyjski Blok nigdy nie wszedłby do parlamentu lokalnego. A tak wprowadził 10-15 swoich (na 44 deputowanych z listy). A jego lider został wiceprzewodniczącym parlamentu.
We wrześniu 2008 ten parlament ogłosił, że uznaje niepodległość Osetii Południowej i Abchazji. Teraz Krym idzie w ich ślady, a nawet krok dalej.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl