13 osób zabił uzbrojony desperat w trzyminutowej strzelaninie w centrum dla imigrantów w amerykańskim Binghamton. FBI wykluczyło możliwość, że za zamachami stoi szef talibskich terrorystów Baituallah Mehsud, który wcześniej wziął odpowiedzialność za atak.
Do tych tragicznych wydarzeń doszło w budynku Amerykańskiego Stowarzyszenia Obywatelskiego, w centrum pomocy dla imigrantów w Binghamton w stanie Nowy Jork. Napastnik zaatakował podczas próbnego testu potrzebnego do uzyskania obywatelstwa USA.
Maskary nie przeżyło 14 osób - w tym sam napastnik. 37 osób uszło z życiem, jednak cztery są w stanie bardzo ciężkim.
FBI: to nie talibowie
Do przygotowania zamachu przyznał się szef ugrupowania Tehrik-e-Taliban Baitullah Mehsud. Terrorysta zadzwonił do agencji Reuters z telefonu komórkowego. - Biorę za to odpowiedzialność. To był mój człowiek - powiedział Mehsud. Miała to być odpowiedź na amerykańskie ataki.
Jednak innego zdania jest Federalne Biuro Śledcza (FBI). - Opierając się na dowodach możemy stanowczo odrzucić to twierdzenie (o udziale Mehsuda - red.) - powiedział rzecznik FBI Richard Kolko.
"Za tym stoi ktoś inny"
W możliwość udziału w tym zamachu pakistańskich terrorystów już wcześniej wątpił orientalista Janusz Danecki. Jego zdaniem Tehrik-e-Taliban jest zbyt małą organizacją, by mogła ona zaatakować na terenie USA. - Ta grupa działa głównie w Pakistanie. Wydaje mi się, że przypisują sobie ten zamach, za którym prawdopodobnie stoi zupełni ktoś inny - ocenił arabista.
Tehrik-e-Taliban jest odpowiedzialne min. za porwanie i zamordowanie w Pakistanie polskiego inżyniera.
Zabarykadował wyjście i strzelał
Sprawca masakry zabarykadował swoim samochodem tylne wyjście z budynku i dostał się do wnętrza od frontu uzbrojony w dwa pistolety maszynowe dużego kalibru.
Ok. 10 lokalnego czasu wszedł do budynku frontowym wejściem i strzelił do recepcjonistek. Jedna z nich zmarła na miejscu, ale druga przeżyła. – Tylko udawała zmarłą. Doczołgała się do biurka i zadzwoniła do nas na 911 – powiedział mediom Joe Zikuski, szef policji w Binghamton. Policjanci byli na miejscu dwie minuty później.
Napastnik prosto z recepcji skierował się do klasy, gdzie odbywał się próbny egzamin dla osób aplikujących o obywatelstwo amerykańskie.
Napastnik stracił pracę w IBM?
Mężczyzna, który strzelał, sam też zginął. Najprawdopodobniej popełnił samobójstwo. Amerykańskie władze federalne podały, że odnaleziono jego zwłoki z ranami od zadanych sobie obrażeń. Policja znalazła przy nim dokumenty na nazwisko 42-letniego Jiverly Voonga.
Associated Press podała, że udało się skontaktować z siostrą Jiverly Voonga. Kobieta wyraziła przekonanie, że musiało chodzić o kogoś innego, gdyż jej brat "nie miał broni". - Myślę, że zastrzelił go ktoś inny - dodała.
Z kolei telewizja ABC podaje, że Jiverly Voong w ostatnim czasie stracił pracę w firmie IBM.
Z pierwszych doniesień wynikało, że napastników mogło być kilku, ostatnie mówią o samotnym mordercy. Świadkowie mówili o 20-letnim Azjacie, który posiadał "broń dużego kalibru".
Gubernator: nie ma usprawiedliwienia
W związku z masakrą specjalną konferencję prasową zwołał gubernator Nowego Jorku David Paterson. - Nie ma absolutnie żądnego usprawiedliwienia dla tego ataku – powiedział dziennikarzom Paterson. - To tragiczny dzień dla Nowego Jorku - dodał. Poprosił też o minutę ciszy, by uczcić ofiary strzelaniny.
Przebywający w Niemczech prezydent USA Barack Obama był wstrząśnięty wydarzeniami w Binghamton. Nazwał to "aktem bezsensownej przemocy".
Amerykańskie Stowarzyszenie Obywatelskie, w którym doszło do masakry, jest organizacją, która udziela pomocy imigrantom i uchodźcom, doradzając im, zajmując się ich zakwaterowaniem, łączeniem rodzin i tłumaczeniem, a także prowadzi kursy języka angielskiego. Binghamton leży 240 km na północny-wschód od Nowego Jorku.
Źródło: PAP, cnn.com, Reuters