Dyplomatyczne tsunami z ONZ zmiecie bliskowschodni ład?

Aktualizacja:
 
Scena nadchodzącego dyplomatycznego "dramatu"UN

Dyplomatyczne tsunami – tak zbliżające się głosowanie w Organizacji Narodów Zjednoczonych nad wnioskiem o uznanie Palestyny za państwo określa minister obrony Izraela Ehud Barak, który jest człowiekiem umiarkowanym i nieskłonnym do koloryzowania sytuacji. Owa wielka fala może na całe lata zmienić zarówno stosunki między Izraelczykami a Palestyńczykami jak i sytuację na Bliskim Wschodzie.

Palestyńczycy, pod przywództwem prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmouda Abbasa, mogą na obecnym walnym zgromadzeniu ONZ złożyć dwa wnioski.

Pełnoprawny członek ONZ?

Pierwszy, o uznanie Palestyny jako państwa członkowskiego ONZ. Wtedy nowe państwo stałoby się 194. członkiem największej istniejącej organizacji o charakterze globalnym.

Warunkiem przyjęcia do ONZ jest zgoda Rady Bezpieczeństwa. Zasiada w niej kilkanaście krajów, ale pięć (USA, Rosja, Chiny, Wielka Brytania, Francja) ma status członków stałych, którzy mogą zawetować i w ten sposób zablokować rezolucję.

Ameryka, najważniejszy sojusznik Izraela, już zapowiedziała, że zgłosi weto do palestyńskiego wniosku. Prezydent Obama, tak jak zresztą jego poprzednik George W. Bush, uznaje prawo Palestyńczyków do posiadania własnego państwa, ale jest zdania, że droga budowy niepodległości bez zawarcia dwustronnego finalnego porozumienia z Izraelem nie przyczyni się do pokoju na Bliskim Wschodzie.

Będąc pewnym weta amerykańskiego, prezydent Abbas może mimo to zdecydować się na zwrócenie się do Rady Bezpieczeństwa, ryzykując konflikt z Waszyngtonem i stawiając osobiście Baracka Obamę w trudnej sytuacji.

Państwo-obserwator?

Z kolei drugi wniosek Palestyńczycy skierować mogą do Zgromadzenia Ogólnego ONZ, w którym większość ich popiera i gdzie niemal na pewno Palestyna zostanie uznana za "państwo-obserwatora ONZ". Taki status ma dzisiaj Państwo Watykańskie, przez kilkadziesiąt lat posiadała go choćby Szwajcaria.

Dla Palestyńczyków uznanie w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ nowego państwa miałoby kolosalne znaczenie prestiżowe, a na dodatek w sensie prawnym nowy kraj mógłby wejść już na pełnych prawach do wielu organizacji, w tym podpisać konwencję o Międzynarodowym Trybunale Karnym i skarżyć państwo i armię izraelską za okupację terytoriów palestyńskich.

Warto podkreślić, że Zgromadzenie Ogólne ONZ ma uznać Palestynę w granicach z 1967 roku, dokładnie w takich granicach, jakie istniały na Bliskim Wschodzie do czerwca 1967 r., kiedy rozpoczęła się Wojna Sześciodniowa.

Fiasko rozmów z Izraelem

Palestyńczycy argumentują, że zwrócenie się do ONZ to odpowiedź na fiasko niemal dwudziestoletnich rozmów pokojowych z Izraelem. Abbas obwinia zwłaszcza obecny rząd Benjamina Netanjahu o łamanie ducha rozmów z Palestyńczykami, zwłaszcza poprzez budowę osiedli żydowskich na terenach okupowanych.

Liderzy palestyńscy czują, że wraz z rewolucjami demokratycznymi w krajach arabskich, nie mogą dłużej odkładać kwestii powstania niepodległości państwa, ponieważ tego domagają się obywatele Zachodniego Brzegu Jordanu.

Arabowie w wielu krajach, w tym w Autonomii, nabrali wiary we własne siły i nie oglądają się na niewydolne rządy i wielkie mocarstwa, lecz domagają się dla siebie praw. Palestyńczycy nie wierzą, że premier Netanjahu zgodzi się na powstanie Palestyny w granicach z 1967 roku, w skład której wejdzie Jerozolima.

Co zrobi Netanjahu?

Izrael na inicjatywę Palestyńczyków może odpowiedzieć w różnoraki sposób. Może zaanektować część terytoriów okupowanych i włączyć bezpośrednio do swojego państwa największe osiedla. Może też zablokować finansowanie Autonomii Palestyńskiej.

Choć każdy rząd izraelski od kilkunastu lat popiera rozwiązanie konfliktu na zasadzie budowy dwóch państw obok siebie: Izraela i Palestyny, to jednak Izraelczycy nie wierzą w szczerość intencji palestyńskich. Powołują się na dwa przynajmniej przykłady.

Po pierwsze, Strefa Gazy, skąd Izrael wycofał się całkowicie już 6 lat temu nie stała się zalążkiem państwa palestyńskiego, ale zamkniętym terytorium, gdzie rządy sprawuje fundamentalistyczny Hamas. Gaza stała się i pozostaje terytorium, skąd przeprowadzane są ciągłe ataki na Izrael. Dlatego nie tylko rząd, ale i społeczeństwo izraelskie boi się, że przyszła Palestyna na Zachodnim Brzegu Jordanu zamieni się w obszar do atakowania państwa żydowskiego.

Drugi powód braku zaufania do upór Abbasa, który nie chce przyznać, że palestyńscy uchodźcy będą mogli wrócić tylko do państwa palestyńskiego, a nie do Izraela. Abbas bojąc się utraty poparcia społecznego, utrzymuje, że uchodźcy powrócą do Izraela. Byłby to koniec państwa żydowskiego – argumentują zgodnie Izraelczycy.

Drastyczne pogorszenie stosunków turecko–izraelskich, rosnące niezadowolenie z utrzymywania pokoju z Izraelem w rewolucyjnym Egipcie, niepowstrzymany marsz Iranu po broń atomową oraz perspektywa rychłych wielotysięcznych demonstracji palestyńskich na Zachodnim Brzegu Jordanu, w tym marsze i demonstracje na posterunki izraelskie i Jerozolimę stwarzają w Izraelu poczucie narastającego z każdym dniem osaczenia i oblężenia.

Punkt krytyczny

Napięcie w stosunkach izraelsko-palestyńskich zbliża się do punktu krytycznego. Ameryka boi się, że weto wniosku o uznanie Palestyny skompromituje Obamę w oczach Arabów. Stanie się tak w momencie historycznych rewolucji w świecie arabskim. Europa, gdzie poszczególne kraje mają różne poglądy na problem, raczej nie wypracuje wspólnego stanowiska.

Polska na razie próbuje godzić ogień z wodą – z jednej strony Warszawa jest bliskim sojusznikiem Izraela i nie chce przyłożyć ręki do upokorzenia państwa żydowskiego, z drugiej strony nie chce zrażać Palestyńczyków. Nieoficjalnie polski rząd przypomina, że przedstawicielstwo palestyńskie w Warszawie ma od końca lat 80 status ambasady, co może ułatwić opowiedzenie się po stronie Izraela. Niewątpliwie Zachód, w tym Polska, ma trudny orzech do zgryzienia.

Źródło: tvn24

Źródło zdjęcia głównego: UN