Ta kampania prezydencka w USA jest inna od poprzednich i jest to raczej różnica na niekorzyść tej tegorocznej. Przekonał się o tym korespondent TVN24 BiS Michał Sznajder, który zmaganiom Clinton - Trump przygląda się w sercu amerykańskiego Południa, Atlancie.
- Jechałem kiedyś z Trumpem. Siedział w moim samochodzie - mówi Rick, kierowca i współwłaściciel firmy transportowej. - Jechał z tyłu, siedział tutaj na tym fotelu, z dwoma znajomymi. Powiem krótko: he is an asshole.
Po polsku oznacza to mniej więcej, że jest palantem. - Nie mogłem go słuchać. Rozmawiali o przyjemnych sprawach, takich jak hobby, ale to było nie do wytrzymania. On gnoił swoich towarzyszy podróży w każdym zdaniu - wspomina Rick, dodając, że Trump na koniec zostawił 20 dolarów napiwku. Wyjawię, że Rick nawet nie nazywa się Rick - w trosce o dobro jego biznesu, zmieniłem jego imię. O zdjęciu nawet nie było mowy. Ale i tak miałem szczęście, że podzielił się swoją historią. Bo w Georgii mało kto ma ochotę na rozmowę o wyborach.
Przekonałem się o tym, gdy poszedłem do pewnego eleganckiego osiedla z domkami jednorodzinnymi, aby zrobić relację na temat jednego z amerykańskich symboli, czyli napisów wyborczych przed domami. W Polsce mamy plakaty ze zdjęciami kandydatów, a tutaj – malutkie plakaty z nazwiskiem kandydata, często na trawniku. Powiem krótko – w drodze na osiedle widziałem cztery napisy z kandydatami do Kongresu (wybory częściowe odbywają się równolegle z prezydenckimi) i jeden z nazwiskiem… kandydata na szeryfa. Wybory prezydenckie? Nic. Myślałem, że na trawnikach będzie lepiej.
Idę… Idę… Są ozdoby związane z Halloween, ale polityki? Zero. Zero zupełne. Co trawnik, to pusto… Widzę mężczyznę, który siłuje się z koszem na śmieci.
- Dzień dobry, jestem dziennikarzem z Polski. O co chodzi, że nie ma tu w ogóle tabliczek z hasłami politycznymi?
- No faktycznie. Podczas poprzednich wyborów było mnóstwo. Rzeczywiście dziwne.
- A opowie mi pan o tym przed kamerą? Chcę zrobić relację na ten temat
- O, nie – śmieje się – fatalnie wyglądam, ale poproszę Briana. On z nas dwóch jest "polityczny". Brian wychodzi chwilę później. Tłumaczy, że cztery, osiem, czy 12 lat temu – z przyjemnością na swoim trawniku umieszczał napisy z informacją o tym, kogo popiera. A dlaczego nie w tym roku? - Jakoś nie ma nastroju. Ta dwójka kandydatów… oni nie rozmawiają. Oni krzyczą i wytykają się palcami. Nie mówią o niczym ważnym - tłumaczy Brian. Ależ fajna wypowiedź – myślę sobie. A może Brian da się nagrać?
- Nie, wolałbym nie, mam dosyć polityki. Niech to się już skończy. Ale…
- Tak? - pytam z nadzieją, że w jednak ktoś mi się wypowie na potrzeby relacji?
- Skąd jesteś? Z Polski?
- Tak…
- Jak Trump wygra, wracam do Polski z Tobą. No nic. Daję wizytówkę. Niech ma kontakt nad Wisłą. A ja idę dalej. W końcu – sukces. Trawnik z tabliczką "Clinton/Kaine". Pukam grzecznie do drzwi (Amerykanie mają broń, nie będę robił zdjęć trawnika bez zgody, nie ma mowy), otwiera mi szczupły mężczyzna w okularach, w średnim wieku.
- Dzień dobry, jestem dziennikarzem z Polski. Chciałbym zrobić relację na temat amerykańskiego zwyczaju, by umieszczać tabliczki polityczne na swoim trawniku. Widzę, że takie są u państwa. Mogę zrobić zdjęcia?
- Może Pan.
- A mogę zadać Panu kilka pytań, bo…
- Nie, nie może Pan.
No nic, przynajmniej w końcu jest co nagrać. W międzyczasie przyjeżdża żona mężczyzny w okularach. Najpierw patrzy podejrzliwie, ale podchodzi i się wita. Tłumaczy mi, że faktycznie ludzie są zmęczeni polityką. Ona i jej znajomi jednak nie są. Podobno właśnie na inne osiedle dotarła spora liczba politycznych transparentów, więc nie jest aż tak źle, ale jest nieciekawie. Dowiaduję się, że ta kampania jest za długa, bez treści, bez mądrej debaty. Ale nie zmienia to faktu, że Trump – dla niej – jest groźny. Jest "agresywny, nic nie wie, impulsywny". - On nie może mieć dostępu do guzika atomowego! - mówi kobieta.
To częsta tutaj odpowiedź. Jedni mówią o "guziku", inni o kodach, inni o "nuklearnej futbolówce", czyli teczce, której zawartość umożliwia autoryzację ataku atomowego. Prezydent Stanów Zjednoczonych to zwierzchnik sił zbrojnych - commander-in-chief. Wizja, że tym zwierzchnikiem będzie Trump, większość moich rozmówców przeraża. Ale muszę dodać, że spotkałem jedną osobę, która bezgranicznie Trumpa popiera. To był taksówkarz.
- Trump to jest biznesmen. On odniósł wielkie sukcesy.
- Ale nie w polityce. Skąd pan wie, że poradzi sobie w Białym Domu?
- Bo będzie miał najlepszych doradców. Dobry biznesmen otacza się najlepszymi ludźmi.
Jak do tej pory, Trump słucha tylko siebie, ku rozczarowaniu swoich doradców i swojego sztabu. Podobno szefowa jego kampanii w trakcie jednego z wieców krzyczała przez całą salę błagalnie: "Donald, czytaj z promptera!". Innymi słowy: czytaj gotowe przemówienie, mów co ustaliliśmy, nie improwizuj, bo znowu coś chlapniesz. Ale pytam dalej:
- No ale nie przeszkadza panu, że on tak obraża kobiety?
- Ale Bill Clinton robił gorsze rzeczy. I to w Białym Domu! Ze stażystką!
Trudno z tym dyskutować. Ale znowu – to jest mężczyzna. Bardzo chciałbym poznać kobietę, która głosuje na Trumpa. Jeszcze nie miałem przyjemności, ale widziałem wywiad z jedną w telewizji CNN. Dziennikarz zapytał o to, o co musiał – jak może popierać człowieka, który chełpi się, że może całować kobiety i łapać za genitalia, bo jest sławny?
- Ale my nie wybieramy autorytetu moralnego! Wybieramy prezydenta! On ma poprawić warunki życia w Stanach Zjednoczonych, a nie być świętym!
Jeśli prezydent ma nie być autorytetem, to po co wypominać Clintonowi zdradę? - myślę sobie, ale w końcu ja nie głosuję. Niemniej widzę rzeczy, których nie widziałem wcześniej. Słyszę wypowiedź jednego z komentatorów politycznych, który mówi, że te wybory to "wstyd na świecie!". W życiu nie słyszałem, żeby Amerykanin martwił się o reputację kraju na świecie. To debiut. Zauważyłem też coś innego – tak jak ja pytam o amerykańskie wybory, tak i ja jestem pytany. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że te wybory wyglądają bardziej jak reality show i momentami nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Kilkanaście razy odpowiadając widziałem na twarzy rozmówcy rozczarowanie. Minę, którą można nazwać "o cholera, czyli jednak jest źle i świat o tym wie". Nawet za czasów George’a W. Busha, czyli poprzednika Baracka Obamy, który słynął z licznych wpadek i tego, że chyba lepiej znał hiszpański niż angielski, było mnóstwo żartów, ale nie było takich obaw o reputację.
Ale znowu – nie ja głosuję. Głosują Amerykanie. Wśród nich jest też kierowca Rick, który nie mógł wytrzymać obecności Trumpa i choć od tamtej podróży minęło kilkanaście lat, dalej krzywi się na dźwięk nazwiska republikańskiego kandydata.
- Trump mnie zdegustował, a kilka tygodni później tylko utwierdziłem się w swojej opinii.
- Jak?
- Wiozłem jego sekretarkę. Mówiła, że właśnie chce się zwolnić z pracy, bo z Trumpem nie da się wytrzymać. Powiem ci tak: cokolwiek myślisz o Trumpie, pomnóż to razy tysiąc. Bo właśnie taki jest naprawdę.
Autor: Z Atlanty Michał Sznajder / Źródło: TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: Michał Sznajder