Były wieloletni doradca poprzedniego prezydenta USA Joe Bidena i były ambasador USA w OBWE Michael Carpenter przyznał, że z pesymizmem i obawą czeka na piątkowe spotkanie na Alasce. Jak ocenił, spotkanie z Donaldem Trumpem legitymizuje Władimira Putina, przywódcę oskarżonego o zbrodnie wojenne, przełamuje jego izolację dyplomatyczną na Zachodzie, a przede wszystkim przywołuje na myśl układy takie jak te zawarte w Monachium 1938 roku i w Jałcie w 1945 roku.
"Posmak i wygląd arktycznej Jałty"
- To, co przyniesie ten szczyt - co moim zdaniem jest bardzo niefortunne - to stworzenie wrażenia, że spotykają się dwa światowe mocarstwa decydujące o innym kraju bez obecności jego przywódcy. Ma to więc posmak i wygląd arktycznej Jałty - powiedział Carpenter. Jak dodał, obawy przed takim scenariuszem nie są bezpodstawne, bo i prezydent USA, i przywódca Rosji myślą w kategoriach stref wpływu i prawa siły.
- Nawet jeśli prezydent Trump zadzwoni do prezydenta (Ukrainy Wołodymyra) Zełenskiego dwie sekundy po zakończeniu spotkania (z Putinem - red.), to nadal powstaje wrażenie, że wielkie mocarstwa dogadują się w sprawie innych krajów ponad ich głowami. To niefortunny precedens, ponieważ polityka USA za poprzedniej administracji opierała się na zasadzie "nic o Ukrainie bez Ukrainy" i my trzymaliśmy się tej polityki - zaznaczył.
Małe szanse na przełom
Według niego szanse na to, że na Alasce dojdzie do przełomu, są nikłe, bo Putin de facto nie zrezygnował ze swoich maksymalistycznych żądań ani z celu podporządkowania sobie całej Ukrainy. Jak ocenił, szanse są tym mniejsze, że rosyjskie wojsko przełamało linię frontu w okolicy miejscowości Dobropilla w obwodzie donieckim, nawet jeśli jest to tylko sukces taktyczny. Carpenter nie wykluczył, że Putin zdobędzie się na symboliczny gest, np. na wycofanie wojsk z obwodu sumskiego Ukrainy, gdzie Rosjanie zajmują jedynie niewielki obszar.
- Putin kieruje się jednak następującą zasadą: "co moje, to moje, a co twoje, to też moje". I to właśnie stosuje w tej sytuacji, tego właśnie chce. Chce, żeby Ukraina zasadniczo oddała swoje terytorium Rosji, i nie zamierza iść w zamian na żadne realne ustępstwa - ocenił.
Carpenter nie wierzy też, że w przypadku braku przełomu w rozmowach na Alasce dojdzie do zaostrzenia sankcji przeciwko Rosji. Uważa, że Putin wykorzysta szczyt, by w dalszym ciągu symulować gotowość do rozmów, przeciągać je i opóźniać wdrożenie nowych sankcji.
- To może być wręcz preludium do złagodzenia sankcji USA wobec Rosji, jeśli prezydent Trump uzna, że Putin działa w dobrej wierze - a oczywiście tak nie jest. Nadal bardzo zależy mu na podporządkowaniu sobie Ukrainy. Ale znowu, jeśli prezydent USA, dysponując całym aparatem informacyjnym, będzie w stanie przedstawić narrację sugerującą, że Putin faktycznie działa w dobrej wierze, może to stać się pretekstem do zniesienia sankcji wobec Rosji - mówił Carpenter.
"Europa może zrobić wiele i mam dość słuchania o tym, że nie może"
Komentując brak bezpośredniego zaangażowania państw europejskich w rozmowy, Carpenter skrytykował ich brak odwagi i przyzwyczajenie do pozimnowojennego stylu myślenia, że nie mogą nic zrobić bez Stanów Zjednoczonych.
- Europa może zrobić wiele i mam dość słuchania o tym, że nie może. Europejskim przywódcom brakuje woli politycznej. Brakuje im strategicznej dalekowzroczności, by podjąć oczywisty krok, który muszą podjąć, by wzmocnić bezpieczeństwo Ukrainy, czyli przejąć zamrożone 300 miliardów euro Rosji i wykorzystać te aktywa do sfinansowania obronności Ukrainy - mówi były dyplomata.
- Część z nich mogłaby obejmować zakup (...) zaawansowanego sprzętu. Część mogłaby obejmować inwestycje we własną bazę przemysłową w zakresie obronności Ukrainy. Część mogłaby obejmować produkcję europejskich systemów uzbrojenia. Jest jednak oczywisty krok, który europejscy przywódcy mogliby podjąć już dziś, gdyby chcieli - dodał.
Autorka/Autor: mart/ads
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock