Niezabezpieczony kabel wysokiego napięcia śmiertelnie poraził 16-letniego chłopca na głównej ulicy w Sofii. Zdarzenie to wywołało ogromną falę oburzenia i demonstracje z żądaniem dymisji mer bułgarskiej stolicy Jordanki Fandykowej.
16-letni chłopak zginął w niedzielę na oczach swego ojca - stał przed przejściem dla pieszych, czekając na zielone światło i nastąpił na pokrywę studzienki, w której, jak się okazało, był niezabezpieczony kabel wysokiego napięcia. Znajdujący się obok ojciec bezskutecznie usiłował ratować syna.
Największe oburzenie spowodował fakt, że przez prawie dwie doby nikt nie wziął na siebie odpowiedzialności za wypadek. Różne instytucje – władze miasta, dzielnicy, właściciel sieci przesyłowej - twierdziły we wtorek, że kabel do nich nie należy. Okazało się, że przewód dostarczał prąd do obiektu handlowego znajdującego się na dziedzińcu pobliskiego szpitala. Kierownictwo szpitala również oświadczyło, że nic nie wie ani o kablu, ani o sposobie zasilania prądem lokalu i na nic nie wydawało zezwoleń.
Dochodzenie prokuratury wykazało, że na dziedzińcu znajduje się pięć obiektów handlowych. Dwa działają nielegalnie, zezwolenia na trzy pozostałe wydano z naruszeniem prawa, prawdopodobnie za łapówki. Nie wiadomo, kto zainstalował niezabezpieczony kabel, który okazał się nie jedyny w okolicy. Prąd kradziono.
"Dzieci umierają, czekając na zielone światło"
W licznych komentarzach w sieciach społecznościowych podkreślano, że tragedia odzwierciedla sytuację nie tylko w Sofii, lecz w całym kraju, który pogrążył się w korupcji. "Państwo o wymiarach studzienki ulicznej, studzienka o rozmiarach państwa" - napisała publicystka Weselina Sedlarska. "Dzieci umierają, czekając na zielone światło. Nikt nie bierze na siebie odpowiedzialności, jesteście potworami!" – stwierdziła emocjonalnie dziennikarka i pisarka Maria Kasimowa.
Kilku ekspertów poinformowało, jakie są procedury przy wydawaniu zezwolenia na zasilanie prądem i sprawdzania sieci. Okazało się, że w tym przypadku właściwych dokumentów wcale nie było, a na dziedzińcu dużego państwowego szpitala panuje bałagan. Mer Sofii Jordanka Fandykowa stwierdziła, że nie ponosi odpowiedzialności, gdyż kabel znajdował się tam, jeszcze zanim rozpoczęła urzędowanie przed 11 laty. Obiekt, który jest nim zasilany, znajduje się tam od 2016 roku, a kiedy oficjalnie zwrócono się o zgodę na jego podłączenie do sieci, to jej odmówiono - powiedziała mer.
Niebezpieczne ulice Sofii
W mediach pojawiły się liczne sygnały i zdjęcia o innych niezabezpieczonych kablach w stolicy i poza nią. Przypomniano kilka wypadków śmiertelnych w ostatnich latach, spowodowanych przez sieć energetyczną. W jedynej sprawię sądowej, która odbyła się po śmierci młodego człowieka w fontannie w centrum Sofii, nie wydano wyroków skazujących.
Stwierdzenie naruszeń wciąż nie oznacza ustalenia urzędu lub osób ponoszących winę za wypadki. Dwie doby po incydencie premier Bojko Borisow nie wypowiedział się w sprawie tragedii, a bliskie rządowi media próbują bagatelizować sprawę. Gazeta "168 czasa" napisała, że tragedię spowodowały mokre podeszwy butów chłopaka, gdyż wtedy w Sofii na ulicach leżało 20 centymetrów śniegu.
Niewykluczone, że sprawa uderzy w mer Fandykową, która jest wymieniana wśród potencjalnych kandydatów na prezydenta Bułgarii z ramienia partii GERB premiera Borisowa w jesiennych wyborach.
Źródło: PAP