Najważniejszy szyicki duchowny w Bahrajnie nazwał masakrą czwartkową akcję policji, podczas której zginęło 5 protestujących. Jeszcze w czwartek w odpowiedzi na atak opozycja ogłosiła wycofanie swych 18 posłów z 40-osobowej Izby Reprezentantów i wezwała rząd do dymisji. - Byliśmy nad przepaścią! - bronił działań policji szef MSZ.
W piątek Sheikh Issa Qassem - jeden z najważniejszych szyickich duchownych w Bahrajnie - powiedział, że akcja policji wymierzona w demonstrantów była masakrą, a rząd zamknął w ten sposób drzwi do dialogu.
Qassem przemawiał w meczecie do tysięcy zgromadzonych na piątkowych modłach.
Rząd do dymisji
Wcześniej ugrupowania opozycji ogłosiły komunikat, w którym domagają się dymisji rządu i powołania nowego gabinetu. - Powinien on przeprowadzić dochodzenie w sprawie zbrodni, jaką był atak policji i wojska na demonstrantów - powiedział Ali Salman, przywódca Al-Wifak - opozycyjnego ruchu szyitów, którzy stanowią 70 proc. ludności kraju.
Salman dodał, że nowy rząd zaproponuje reformy polityczne, co pozwoli na zmianę konstytucji, m.in. na wprowadzenie zasady pokojowej wymiany władzy w ramach monarchii konstytucyjnej.
Opozycja musi być jedna
Wiceprzewodniczący parlamentu Bahrajnu Adel al-Moauda zapewnił w czwartek w telewizji Al-Dżazira, iż rząd królestwa jest gotów rozmawiać na temat ewentualnych reform politycznych, ale "wymaga to czasu". - Zanim rząd zgodzi się rozmawiać z opozycją, będą musiały porozumieć się między sobą wszystkie ugrupowania opozycyjne - zastrzegł się al-Moauda, przedstawiciel salafitów, fundamentalistycznego odłamu sunnitów, którzy rządzą w Bahrajnie.
Rząd się broni
W ataku policji na demonstrantów przeprowadzonym z udziałem samochodów pancernych w nocy ze środy na czwartek, zginęło 5 osób, a ponad 200 zostało rannych.
Policja i wojsko zaatakowały znienacka na centralnym Placu stolicy Bahrajnu, Manamy, zgromadzonych tam od poniedziałku protestujących. Część z nich spała w namiotach, gdy policja i wojsko rozpoczęły atak.
Minister spraw zagranicznych Bahrajnu Chalid ibn Ahmad al-Chalifa usprawiedliwiał w czwartek na konferencji prasowej atak policji i wojska na demonstrantów. Twierdził, że był konieczny, ponieważ kraj znalazł się "na skraju przepaści podziałów religijnych" i mógł się w nią stoczyć. - To był bardzo ważny krok, który musiał nastąpić; policja zrobiła, co mogła - oświadczył minister.
Z kolei Al-Moauda przyznał, że demonstracje "miały charakter pokojowy". Starając się uzasadnić przemoc policyjną powiedział: Nie można było jednak zagwarantować w 100 procentach, że demonstracje zachowają charakter pokojowy, ponieważ wśród protestujących były osoby "które wszyscy znają, a które są skłonne do wywołania aktów przemocy.
Od chwili gdy w liczącym 807 000 mieszkańców (według danych ONZ z 2010 roku) kraju rozpoczęły się w poniedziałek demonstracje, zginęło sześciu ich uczestników.
Źródło: reuters, pap