Po jednodniowym rozejmie doszło do kolejnej wymiany ognia na granicy Armenii i Azerbejdżanu - poinformowały resorty obrony obu krajów. Strony wznosiły ostrzały mimo apeli międzynarodowej społeczności o zaprzestanie działań wojennych. Eksperci ostrzegają przed ryzykiem dalszej eskalacji konfliktu. Z powodu starć został zwolniony szef azerbejdżańskiej dyplomacji.
Azerbejdżan i Armenia oskarżają się wzajemnie o sprowokowanie kolejnych konfrontacji. Przerwa w walkach utrzymała się tylko przez środę, po trzech dniach, w których dochodziło do wymiany ognia.
"W nocy z 15 na 16 lipca około godz. 03.40 na północno-wschodnim odcinku granicy żołnierze Sił Zbrojnych Armenii zauważyli ruchy wroga. Po przejściu na obronę okrężną armeńskie jednostki odparły próbę dywersyjnego przeniknięcia wroga" - podało ministerstwo obrony w Erywaniu.
"Rankiem 16 lipca jednostki sił zbrojnych Armenii ponownie podjęły próbę ataku na nasze pozycje w rejonie Towuz. Kilka wiosek zostało ostrzelanych z broni dużego kalibru i moździerzy. Wśród ludności cywilnej nie ma ofiar. Obecnie toczą się walki na tym kierunku" - brzmi z kolei komunikat resortu obronny w Baku, który poinformowało także o zniszczeniu armeńskiego drona, który "podjął próbę wykonania lotu rozpoznawczego" nad pozycjami azerbejdżańskiej armii w kierunku rejonu Towuz.
W środę agencja Associated Press podała, że we wtorkowych starciach zginęło po obu stronach konfliktu co najmniej 16 osób.
We wtorek minister obrony Azerbejdżanu Kerim Welijew powiedział, że zginęli dwaj wojskowi z Azerbejdżanu w randze generała i pułkownika. Jego resort podał, że łącznie od niedzieli zginęło 11 wojskowych z Azerbejdżanu.
Kruche zawieszenie broni
Armenia i Azerbejdżan obwiniają się wzajemnie o najnowsze incydenty zbrojne. Azerbejdżan ogłosił, że z Armenii ostrzelano kilka przygranicznych wsi. Armenia utrzymuje, że obiektem ostrzałów było miasto Berd po jej stronie granicy. Konflikt zaostrzył się 12 lipca, gdy - według władz w Baku - zginęło czterech żołnierzy z Azerbejdżanu i ponad 20 żołnierzy z Armenii. Ostrzały trwały także w poniedziałek. Są to najpoważniejsze od kilku lat starcia między dwoma skonfliktowanymi krajami.
Wymiana ognia zdarza się często w rejonie spornego Górskiego Karabachu, ale tym razem do incydentów doszło w innym rejonie, na granicy pomiędzy prowincją Tawusz w Armenii a rejonem Towuz w Azerbejdżanie. Do walk w tym rejonie dochodziło też w przeszłości, ale na tak dużą skalę nie zdarzało się to od 2015 roku.
Sytuacja na granicy Armenii i Azerbejdżanu wzbudziła niepokój społeczności międzynarodowej. Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Departament Stanu USA, a także ONZ wezwały Armenię i Azerbejdżan do zaprzestania działań wojennych na granicy. Zaniepokojenie sytuacją na armeńsko-azerskiej granicy i wezwanie do deeskalacji wyraziło także polskie MSZ.
"Rosja jest nie mniej zaniepokojona sytuacją, a rzecznik prezydenta Władimira Putina Dmitrij Pieskow powiedział, że Moskwa jest gotowa wystąpić w roli pośrednika w uregulowaniu konfliktu" - podał w czwartek rosyjski portal gazeta.ru.
Ryzyko dalszej eskalacji
Chociaż konflikt między Armenią i Azerbejdżanem toczy się od wielu lat (głownie o enklawę Górski Karabach zamieszkałą przez Ormian i formalnie należącą do Azerbejdżanu - red.), trwające od niedzieli walki na granicy tych państw są wyjątkowo intensywne, a sytuacja wewnętrzna w tych krajach niesie ryzyko dalszej eskalacji - ocenia ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich Krzysztof Strachota. - Bezprecedensowe jest to, że walki te mają tak ostry i długotrwały charakter, na dużą skalę wykorzystuje się broń ciężką, w tym artylerię - powiedział Strachota.
"Zakończona w 1994 roku regularna wojna o ten teren (Górski Karabach - red.) między Armenią i Azerbejdżanem pozostawiła region w stanie 'stabilnej niestabilności', formalnie trwa rozejm i od 25 lat toczą się rozmowy pokojowe, ale w Górskim Karabachu codziennie dochodzi do zbrojnych incydentów, regularnie giną też ludzie" - podkreślono w dostępnym na stronach OSW opracowaniu opisującym przebieg i konsekwencje konfliktu, autorstwa innego eksperta ośrodka - Wojciecha Góreckiego.
Chociaż rządy obu krajów wzajemnie obwiniają się o wywołanie obecnych starć, według Krzysztofa Strachoty wiele argumentów przemawia za tym, że eskalacja konfliktu jest teraz bardziej korzystna dla władz Armenii, ale zastrzega on, że są to przypuszczenia, na które brakuje twardych dowodów. Zdaniem eksperta świadczyć o tym może jednak to, że do walk dochodzi na granicy między Azerbejdżanem a Armenią, która jest członkiem zawiązanej wokół Rosji Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ). Sojusz ten nie obejmuje Górskiego Karabachu, dlatego Armenia może odwoływać się do pomocy tej organizacji przedstawiając walki jako azerską inwazję.
Starcia doprowadziły do protestów
Toczone na pograniczu starcia doprowadziły we wtorek wieczorem do masowych i gwałtownych demonstracji w stolicy Azerbejdżanu Baku. Według BBC, w protestach mogło wziąć udział nawet 30 tysięcy osób, które wzywały władze do mobilizacji, wojny i odebrania Górskiego Karabachu Ormianom Część demonstrantów wdarła się do budynku parlamentu, policja użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego, kilkanaście osób zostało zatrzymanych.
Zdaniem Krzysztofa Strachoty, protesty te są potencjalnie niebezpieczne i niosą zagrożenie dalszej intensyfikacji konfliktu, ponieważ postawione pod presją opinii publicznej władze Azerbejdżanu mogą, dla wzmocnienia własnego autorytetu, kontynuować eskalację. Ekspert zaznacza jednak, że nie spodziewa się, aby obecne walki przerodziły się w wojnę na szerszą skalę, gdyż w regionie nie doszło ostatnio do radykalnej zmiany dotychczasowego układu sił, a gwałtowne ożywienie konfliktu spotkałoby się z silną reakcją międzynarodową.
Zdecydowane stanowisko w sprawie zajął prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, który oświadczył, że jego kraj "nie zawaha się przeciwstawić jakimkolwiek atakom na Azerbejdżan" - informuje państwowa agencja Anatolia.
Dymisja za nieobecność
W czwartek prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew zdymisjonował ministra spraw zagranicznych Elmara Mammadiarowa, którego wcześniej skrytykował za to, że "był nieobecny wtedy, gdy wybuchły starcia na granicy".
- Czym zajmowało się MSZ? 12 lipca [po wybuchu strać na granicy - red.] byliśmy w miejscu pracy. Premier był w pracy, ja byłem w pracy. Minister obrony, szef sztabu generalnego, szef służby bezpieczeństwa państwa, szef MSW, szef służby wywiadu zagranicznego i sekretarz rady bezpieczeństwa pracowali od nocy do wczesnych godzin porannych. Nie mogłem jednak znaleźć ministra spraw zagranicznych - grzmiał Alijew na czwartkowym posiedzeniu rządu, cytowany przez portal telewizyjny 1news.az.
Zgodnie z dekretem prezydenta na stanowisko szefa MSZ został powołany były minister edukacji Dżejhun Bajramow.
Źródło: PAP, Reuters, tvn24.pl, gazeta.ru, 1news.az
Źródło zdjęcia głównego: mil.am