- To, że Stany Zjednoczone czy Unia Europejska nie zgadzają się z nami, nie oznacza, iż nie mamy racji. My jesteśmy głęboko przekonani, że mamy rację - stwierdził w programie "Świat" w TVN24 Biznes i Świat ambasador Rosji w Polsce Siergiej Andriejew, komentując konflikt na wschodzie Ukrainy. Dyplomata przekonywał również, że Rosja nie stanowi dla Polski żadnego zagrożenia, a obawy krajów bałtyckich są nieuzasadnione. - W jakim celu Rosja miałaby je atakować? - pytał.
We wtorek w Moskwie odbył się pogrzeb Borysa Niemcowa, rosyjskiego opozycjonisty zastrzelonego w piątek tuż przy murach Kremla. Polskiej delegacji przewodniczyć miał marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, jednak władze Rosji odmówiły mu wjazdu.
Ambasador Federacji Rosyjskiej w Polsce Siergiej Andriejew wyjaśnił w programie "Świat" w TVN24 BiŚ, że odmowa "nie miała żadnego związku" z pogrzebem opozycjonisty. Powtórzył poniedziałkowe tłumaczenia rzeczniczki ambasady Walerii Pierżinskajej, że Borusewicz jest objęty sankcjami nałożonymi przez Rosję na obywateli państw zachodnich. Ma to być odpowiedź na restrykcje nałożone na Rosjan przez UE i USA.
Andriejew tłumaczył, że nie ma nic dziwnego w tym, iż Borusewicz dopiero teraz dowiedział się o zakazie wjazdu. - Z założenia listy takich osób nie są upubliczniane - powiedział. Jak dodał, w przypadku restrykcji wjazdowych przygotowanych przez państwa Zachodu stało się inaczej, gdyż sankcje te "miały charakter PR-owy". - Byliśmy zmuszeni do akcji odwetowej, jednak nie chcieliśmy robić wokół tego zamieszania - stwierdził.
Andriejew skomentował list skierowany do bliskich Niemcowa i uczestników pogrzebu przez Bogdana Borusewicza. Marszałek Senatu napisał m.in., że "Polacy nie są antyrosyjscy, nie zgadzają się natomiast, aby Rosja była państwem rewizjonistycznym, prowadziła agresywną wojnę, podważała ład europejski".
- Nie ma tutaj nic nowego, ocena Bogdana Borusewicza jest nam znana - powiedział o liście ambasador. Podkreślił, że on sam "oczywiście" nie zgadza się z taką opinią. - Mowa tam o agresji i tym podobnych rzeczach... My wydarzenia na Ukrainie postrzegamy zupełnie inaczej, nie podzielamy też opinii na temat sytuacji w naszym własnym kraju - wyjaśnił.
"Jesteśmy głęboko przekonani, że mamy rację"
Ambasador przypomniał powtarzaną przez Kreml wersję genezy konfliktu na wschodzie Ukrainy ("przewrót w wykonaniu ekstremistów") i zapewnił, że rebelianci nie otrzymują uzbrojenia od Rosji. Jak przekonywał, w Donbasie nie ma także rosyjskich żołnierzy.
- Jesienią ubiegłego roku, po tym, jak prawomocnie wybrany prezydent podjął decyzję o odłożeniu podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, rozpoczęły się demonstracje i protesty w Kijowie. Najpierw miały charakter pokojowy, potem stawały się coraz bardziej nasycone przemocą - tłumaczył kremlowski punkt widzenia Andriejew. - Rządy USA, krajów UE wspierały ekstremistów, których pośród protestujących było coraz więcej. Zakończyło się to tym, że na Ukrainie mieliśmy do czynienia z przewrotem. To jest istota, początek wszystkich nieszczęść, z którymi boryka się Ukraina - wyjaśnił.
Dodał, że "nie było aneksji Krymu", a na półwyspie odbyło się dobrowolne referendum obywateli, którzy chcieli dołączyć do Federacji Rosyjskiej. - Ci, którzy znają sytuację na miejscu, nie mają co do tego wątpliwości - mówił.
- To, że USA, UE czy inne państwa się z nami nie zgadzają, nie oznacza, iż nie mamy racji. My jesteśmy głęboko przekonani, że mamy rację - zaznaczył.
Ambasador powiedział, że Federacja Rosyjska rozpatruje południowo-wschodnie regiony Ukrainy jako "część państwa ukraińskiego". Jak jednak dodał, w opinii Moskwy to władze w Kijowie są odpowiedzialne za to, że konflikt przybrał tak dramatyczny przebieg. - Od samego początku powtarzaliśmy, że rozbieżności, które istnieją między Kijowem a tymi regionami trzeba rozwiązać za pomocą rozmów. Zamiast tego rozpoczęto przeciwko nim wojnę - stwierdził.
Przekonywał, że mimo - deklarowanego przez Moskwę - braku udziału w konflikcie Rosja uczestniczy w negocjacjach pokojowych, bo tego oczekują mieszkańcy południowo-wschodnich regionów Ukrainy. - Mieszkańcy tych rejonów nie wierzą ani władzom w Kijowie, ani zachodnim rządom, które je wspierają. Wierzą natomiast Rosji - tłumaczył.
"Rosja nie grozi Polsce"
Ambasador był pytany o rzekome słowa Władimira Putina, które miały paść w rozmowie z ówczesnym przewodniczącym Komisji Europejskiej Jose Manuelem Barroso, że gdyby chciał, w dwa tygodnie zająłby Kijów. Po tych doniesieniach niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung" twierdził, że rosyjski prezydent wysuwał podobne groźby wobec innych krajów, w tym Polski.
- Nigdy pan prezydent niczego podobnego nie powiedział - zapewnił Andriejew. - Nadal mamy jednak do czynienia z ciągłym rozprzestrzenianiem takich rzekomych informacji. Prezydent Putin nie mówił ani o tym, że rosyjskie wojska zajmą jakieś stolice, ani nie proponował nikomu żadnego rozbioru Ukrainy - podkreślił rosyjski dyplomata. - To wszystko jest na tyle oderwane od rzeczywistości, że nawet ciężko jest się z tym kłócić - skwitował.
Zapytany, czy Rosja stanowi dla Polski zagrożenie, ambasador odpowiedział: - (Rosja) nie grozi, nie groziła i grozić nie ma zamiaru (...) Po co Rosja miałaby atakować kraje bałtyckie, Polskę czy kogokolwiek innego? - pytał. Jak dodał, potencjał militarny NATO jest o wiele większy niż Rosji. - (Atakowanie) nie miałoby żadnego sensu - przekonywał.
Stosunki polsko-rosyjskie
Andriejew skomentował pogarszające się kontakty polsko-rosyjskie. W ostatnich tygodniach polskie MSZ dwukrotnie kierowało do ambasady notę protestacyjną: pierwsza dotyczyła słów Grigorija Karasina, sekretarza stanu w rosyjskim MSZ na temat Grzegorza Schetyny; druga miała związek z odmową wjazdu dla Bogdana Borusewicza.
Ambasador wyjaśnił w TVN24 Biznes i Świat, że stosunki polsko-rosyjskie nigdy "nie mogą być w stanie pełnego zamrożenia" ze względu na nasze sąsiedztwo i dużą liczbę konkretnych kwestii, które trzeba na bieżąco rozwiązywać.
- Kontynuujemy kontakty na poziomie roboczym, omawiamy praktyczne sprawy - mówił. - Z inicjatywy polskiej od około roku poziom naszych kontaktów jest rzeczywiście obniżony. Strona polska nie uważa, żeby można było wspierać obecnie kontakty na poziomie politycznym, czyli od poziomu członków rządu w górę. Przyjmujemy to do wiadomości - powiedział.
Zapytany o zwrot wraku tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem, Andriejew powtórzył argumenty rosyjskich śledczych, że samolot stanowi materiał w dochodzeniu, a dopóki nie zostanie ono zakończone, wrak musi pozostać w Rosji.
- Kiedy mówimy o normach prawa emocje i uczucia nie powinny być brane pod uwagę. Prawo jest prawem, a śledczy nie powinni go naginać - podkreślił.
Pomnik? Ambasador: to polska delegacja nie chciała rozmawiać
Odnosząc się do sporu wokół pomnika, który miałby stanąć w miejscu katastrofy, ambasador przypomniał, że sprawą zajmują się resorty kultury obu państw.
- Pod koniec 2013 r. strona rosyjska zaprosiła stronę polską na kolejną turę rozmów, a delegacja polska nie przybyła. Już ponad rok proces negocjacji stoi w miejscu. Czekamy, kiedy strona polska będzie gotowa, by wznowić rozmowy - stwierdził Andriejew.
Wybór miejsca, w którym stanie pomnik nastąpił w Smoleńsku w czasie wizyty przedstawicieli bliskich ofiar katastrofy oraz polskiej delegacji w drugą rocznicę tragedii. Konkurs na pomnik również rozstrzygnięty został w 2012 r. W październiku ubiegłego roku rosyjski minister kultury ocenił jednak, że zdaniem Rosji pomnik, który ma stanąć na miejscu katastrofy jest za duży i zaproponował jego zmniejszenie. Polskie ministerstwo kultury wyraziło zdziwienie. W resorcie trwają przygotowania do wyłonienia składu polskiej delegacji, nie jest jednak znana data kolejnych rozmów.
Autor: kg\mtom,rzw / Źródło: TVN24 Biznes i Świat
Źródło zdjęcia głównego: tvn24