Baza wojskowa Andrews w amerykańskim stanie Maryland niedaleko Waszyngtonu została w czwartek zamknięta z powodu doniesień o strzelaninie na jej terenie - poinformowało dowództwo jednostki. Po ponad godzinie stwierdzono, że teren jest "czysty". Część jednostki wciąż pozostawała jednak zamknięta. W końcu poinformowano, że do alarmu doszło w wyniku "błędu".
W pierwszym komunikacie umieszczonym m.in. w mediach społecznościowych ok. godz. 16 polskiego czasu podano, że niezidentyfikowany napastnik pojawił się w medycznej części bazy. Wszystkim pracownikom polecono ukrycie się.
Strzały w bazie pod Waszyngtonem?
Kilkanaście minut później, w kolejnym komunikacie, dowództwo poinformowało, że pierwsze jednostki ochrony dotarły na miejsce i próbują ocenić sytuację. Agencja Reutera dodawała wtedy, że nikt w bazie nie odbierał telefonów i nie przekazano więcej szczegółów dotyczących rzekomej strzelaniny.
Obecność napastnika w bazie Andrews niezależnie potwierdził w rozmowie z Reutersem anonimowy przedstawiciel Pentagonu.
Tuż przed godz. 17 czasu polskiego dowództwo bazy poinformowało, że jej teren jest "czysty", wciąż jednak część medyczna nie została odblokowana. Powodów tej decyzji nie ujawniono. Nie wiadomo było, czy rzeczywiście pojawił się tam napastnik grożący bronią lub strzelający, czy też był to fałszywy alarm.
A może strzałów wcale nie było?
Po odwołaniu alarmu dla bazy przystąpiono "na wszelki wypadek" do ponownego przeszukiwania placówki medycznej - napisał Reuters, powołując się na niewymienionego z nazwiska przedstawiciela sektora obronności.
Agencja Associated Press informowała z kolei, powołując się na funkcjonariusza organów ścigania, który zastrzegł sobie anonimowość, że na terenie bazy nie znaleziono żadnej podejrzanej osoby z bronią (ang. active shooter). Agencja AP dodaje, że nie jest też jasne, czy na terenie bazy w ogóle padły strzały.
Doniesienia AP zostały ostatecznie potwierdzone przez dowódców jednostki ok. godz. 18. czasu polskiego. Wyjaśnili oni jednak tylko krótko, że do alarmu doszło "z powodu błędu", choć nie podano jego przyczyny.
Miały być ćwiczenia
Reuters pisze, że w czwartek w bazie przewidziane było ćwiczenie przeciwdziałania zagrożeniom, m.in. sytuacji kryzysowej związanej z pojawieniem się na terenie bazy napastnika. W ich trakcie miało się jednak pojawić - jak wynikało z doniesień - "prawdziwe zagrożenie".
Pierwsze informacje wskazywały, że napastnik miał przebywać na terenie szpitala Malcolm Grow, który stanowi m.in. zaplecze do szkolenia 48 lekarzy wojskowych i 31 innych osób personelu medycznego.
Baza Andrews, położona ok. 25 km od Białego Domu, na przedmieściach Waszyngtonu, to "domowe" lotnisko prezydenckiego samolotu Air Force One.
Autor: adso//rzw / Źródło: reuters, pap
Źródło zdjęcia głównego: US Air Force