70 lat temu o świcie mieszkańcy Drezna wypełzali z piwnic i schronów. W świetle dnia mogli się przekonać, że w ciągu jednej koszmarnej nocy ich miasto zostało zrujnowane. Bomby zrzucone przez setki brytyjskich bombowców wywołały burzę ogniową, która pochłonęła 25 tys. ludzi. Ciężki nalot na stolicę Saksonii do dzisiaj wywołuje kontrowersje.
Z okazji 70. rocznicy bombardowania w Dreźnie odbyły się uroczyste obchody upamiętniające ofiary bombardowania. W uroczystości wziął udział prezydent Niemiec, oraz przedstawiciele brytyjskich władz i rodziny królewskiej. Joahim Gauck zapewniał, że upamiętniając ofiary nalotu, Niemcy nie zapominają o tym, "kto rozpoczął tą morderczą wojnę". Przypadek nalotu na Drezno jest wyjątkowy. Podczas II wojny światowej w niezliczonych miastach zginęło znacznie więcej ludzi niż w stolicy Saksonii. Sami alianci przeprowadzili wiele zdecydowanie cięższych nalotów na inne metropolie III Rzeszy. Pomimo tego Drezno stało się symbolem i czasem jest wręcz nazywane ofiarą "alianckiej zbrodni wojennej".
Wojna z powietrza
W styczniu 1945 roku kampania nalotów strategicznych na III Rzeszę wygasała. Niemiecka machina wojenna sypała się już w gruzy. Alianckie wojska wkraczały na teren Vaterlandu od wschodu i zachodu. Na południu większość Włoch była stracona i już zamieniona na jedną z baz wypadowych alianckich bombowców. Alianckim planistom brakowało już dogodnych celów do zmasowanych nalotów. Kampania uderzeń strategicznych z powietrza była najbardziej intensywna w latach 1943 i 1944, kiedy nad III Rzeszę regularnie nadlatywały falami tysiące alianckich bombowców, siejąc zniszczenie w największych miastach i centrach przemysłowych. Wbrew nadziejom aliantów naloty nie sparaliżowały niemieckiej machiny wojennej, choć znacząco utrudniły jej działanie i zmusiły do rozbudowy wielkiego systemu obrony przeciwlotniczej Rzeszy. Pod koniec 1944 roku centra większości niemieckich miast były zrujnowane, ale ukryte z dala od nich fabryki zbrojeniowe, zasilane niewolniczą pracą, nadal wypluwały z siebie tysiące czołgów i samolotów.
Wywołać chaos i panikę
Na tym tle Drezno jawiło się jako oaza spokoju. Od początku wojny nie doświadczyło żadnego ciężkiego bombardowania. Przez większość czasu było po prostu na krańcu zasięgu alianckich maszyn startujących z Wielkiej Brytanii. Nie miało też większego znaczenia strategicznego, bo nie było tam rozbudowanego ciężkiego przemysłu. Dowódcy kampanii nalotów mieli bliżej znacznie lepsze cele dla swoich bombowców. Zmieniło się to na przełomie 1944 i 1945 roku, kiedy dogodniejszych celów zaczęło brakować. Stolica Saksonii była największym dotychczas niezbombardowanym dużym miastem III Rzeszy. Na dodatek do Drezna zaczął zbliżać się front. Dowództwo Armii Czerwonej traktowało miasto jako ważne centrum komunikacyjne i logistyczne ułatwiające działanie niemieckim wojskom mogącym próbować atakować z południa radzieckie oddziały idące na Berlin lub utrudniać marsz przez Śląsk w kierunku Czech. W styczniu po serii dyskusji brytyjskie Bomber Command (dowództwo odpowiadające za bombowce strategiczne) podjęło decyzję o ciężkim nalocie na Drezno. Atak był wymierzony nie tyle w ograniczony ciężki przemysł, ale miał zrujnować infrastrukturę komunikacyjną i wywołać chaos. Tym samym miał zostać sparaliżowany ruch niemieckich wojsk transportowanych na wschód do obrony przed radziecką ofensywą. Nie ukrywano również, że celem nalotów jest wywołanie paniki w mieście i załamanie morale Niemców przez zrujnowanie jednej z ostatnich nietkniętych metropolii. Brytyjskie dowództwo chciało też zaprezentować Rosjanom, co mogą alianckie bombowce strategiczne, bowiem wiedziano już, że Drezno trafi pod okupację ZSRR.
Metodyczne palenie miast
Do głównego ataku na stolicę Saksonii wyznaczono RAF. Brytyjczycy od 1940 roku specjalizowali się w nalotach nocnych. Pierwsze próby ataków na III Rzeszę w ciągu dnia skończyły się tak ciężkimi stratami, że z kolejnych zrezygnowano. Później podjęli je Amerykanie, dysponujący znacznie wyższą tolerancją dla strat i mogący je wyrównywać dzięki swojemu dużemu potencjałowi przemysłowemu. Przez cztery lata nocnych nalotów Brytyjczycy doprowadzili ich technikę do perfekcji. Głównym narzędziem zniszczenia były ciężkie bombowce Avro Lancaster, które mogły przenosić do sześciu ton bomb, choć przy atakach na tak dalekie miasta jak Drezno, były to raczej 3-4 tony. Stosowano mieszany ładunek składający się z normalnych bomb i bomb zapalających. Była to głęboko przemyślana taktyka. Klasyczne bomby zrywały dachy, wybijały okna, robiły dziury w murach i uszkadzały rury z wodą. Spadające równolegle bomby zapalające wzniecały pożary, które mogły gwałtownie osiągać gigantyczne rozmiary w częściowo zrujnowanych domach pełnych odsłoniętych przez wybuchy łatwopalnych rzeczy. W efekcie powstawały "burze ogniowe". Silne pożary w centrum miasta zasysały powietrze z przedmieść wywołując wichury podsycające płomienie. Całe kwartały zamieniały się w piece. W sprzyjających warunkach takie piekło mogło trwać kilka dni. Stworzono też cały system umożliwiający celne zrzucenie bomb na cel i oszukanie obrony. Przed ciężkimi bombowcami leciały grupy szybkich maszyn zwiadowczych i bombowych Mosquito, które miały za zadanie przeprowadzać pozorowane ataki na inne miasta i zwodzić niemieckie radary. Niektóre miały specjalne przeznaczenie i przy pomocy własnych radarów ustalały precyzyjnie położenie celu, po czym zrzucały nań pierwsze bomby zapalające i flary. Tym sposobem tworzyły wyraźny jasny punkt, w który celowały setki lecących w tyle ciężkich bombowców.
Morze ognia
Mieszkańcy Drezna poznali skutek działania tego wyrafinowanego systemu destrukcji w nocy z 13 na 14 lutego 1945. Przed zmrokiem z lotnisk w Wielkiej Brytanii zaczęły startować brytyjskie bombowce. Łącznie w kilku falach do lotu nad III Rzesze poderwało się niemal 800 Lancasterów. W swoich komorach bombowych miały około 2,6 tysiąca ton bomb, z czego 40 procent stanowiły ładunki zapalające. Lecący przodem wskazującym cele załogom Mosquito kazano celować w stadion w centrum Drezna, tuż obok starego miasta. Dobrze wyszkoleni lotnicy świetnie wywiązali się ze swojego zadania. Lancastery zaczęły bombardować centrum miasta niedługo po godzinie 22. W ciągu mniej niż dziesięciu minut pierwsza fala bombowców wypuściła półtora tysiąca ton bomb. Około godziny drugiej w nocy nadleciała kolejna. Jej przybycie specjalnie obliczono tak, aby pojawiła się nad miastem, gdy będzie trwała już akcja ratunkowa, a strażacy będą próbowali gasić pożary. Kilkaset bombowców zrzuciło w kilkanaście minut ponad tysiąc ton bomb. Ich załogi miały ułatwione zadanie, bo całe centrum Drezna płonęło i w okolicy było "jasno jak w dzień". Dla mieszkańców miasta noc była jak żywcem wyjęta z koszmarów. W centrum miasta temperatury sięgały ponad tysiąc st. C i szalały parzące wiatry. Ludzie całymi gromadami dusili się z braku tlenu pochłanianego przez płomienie. Ulice zasłały zwęglone szczątki tysięcy cywili.
W pewnym momencie znowu zauważyłam żywych ludzi. Byli tuż przede mną. Krzyczeli i gestykulowali, kiedy nagle, ku mojemu przerażeniu i osłupieniu, jedno po drugim zamilkli i upadli na ziemię. Dzisiaj wiem, że byli ofiarami braku tlenu. Zemdleli i zostali zwęgleni na popiół. Od tego momentu opanowało mnie szalone przerażenie. Powtarzałam sobie ciągle tylko jedno zdanie: "Nie chce spłonąć żywcem". Nie wiem o ile ciał się potknęłam uciekając. Wiedziałam tylko jedno: "Nie chce spłonąć żywcem". Margaret Freyer
Nad ranem stolica Saksonii leżała w gruzach. 90 procent zabytkowego centrum zostało zniszczone. W wielu miejscach nadal szalały pożary. Na szczęście dla mieszkańców ze względu na zimową pogodę nie rozwinęły się wielkie burze ogniowe trwające kilka dni. Ich koszmar jednak się jeszcze nie skończył. Nadlatywali Amerykanie.
Ósma Armia Powietrzna dobija
Amerykańskie bombowce należące do 8. Armii Powietrznej USA stacjonujące w Wielkiej Brytanii specjalizowały się w nalotach dziennych. Były to głównie słynne Latające Fortece, czyli boeingi B-17. Latający w dzień Amerykanie prowadzili znacznie bardziej precyzyjne naloty niż Brytyjczycy, którzy w ciemnościach po prostu rujnowali całe miasta. Bombowce amerykańskie zazwyczaj prawie w ogóle nie zabierały bomb zapalających. 8. Armia otrzymała zadanie przeprowadzenia nalotu na Drezno rano po Brytyjczykach. Przed świtem z Wielkiej Brytanii wystartowało ponad 400 B-17. Cześć zgubiła się po drodze i zbombardowała omyłkowo Pragę. Ostatecznie w południe nad Drezno dotarło około 300 amerykańskich bombowców. Ich głównym celem miała być sieć kolejowa i dworce, ale z powodu dużego zachmurzenia bomby zrzucono opierając się na wskazaniach radaru. Wówczas była to znacznie mniej precyzyjna metoda bombardowania niż przy pomocy optycznych celowników. W efekcie większość z ponad 700 ton bomb spadła na centrum miasta. Mieszkańcy Drezna mieli wyjątkowego pecha, bowiem Amerykanie wrócili nad ich miasto w sposób nieplanowany również następnego dnia. 15 lutego 200 bombowców 8. Armii miało bombardować rafinerię w pobliżu Lipska, ale z powodu gęstych chmur skierowały się nad cel zapasowy, czyli stolicę Saksonii. Na Drezno spadło dodatkowe pół tysiąca ton bomb.
"Rzeźnia nr 5" i sumienie aliantów
Po trzech dniach alianckich bombardowań stolica Saksonii została dokumentnie zrujnowana. W centrum miasta zniszczeniu uległo 90 proc. zabudowy. Ulice były zasłane ciałami. Dokładna liczba ofiar nigdy nie zostanie ustalona, ale władze miejskie oszacowały ją na około 25 tysięcy. Pomimo tego państwowa propaganda znacząco wyolbrzymiła zniszczenia i ofiary, pisząc o pół miliona zabitych i "niewyobrażalnym bestialstwie" aliantów. Chciano w ten sposób skłonić obywateli III Rzeszy do większego wysiłku na rzecz obrony. Podobną narrację ciągnęły po wojnie władze NRD, demonizując "zbrodniczych" imperialistów z Zachodu. Z czasem dużą popularność zdobył pogląd, że naloty na Drezno były bez mała zbrodnią wojenną. Dużą rolę odegrał w tym słynny amerykański pisarz Kurt Vonnegut, który przeżył ataki jako jeniec wojenny. Koszmarne wspomnienia z nocnego nalotu Brytyjczyków wykorzystał jako bazę do swojej najpopularniejszej powieści "Rzeźnia nr 5", którą opublikowano w 1969 roku. Pisarz nigdy nie przebierał w słowach opisując naloty jako "zbędne okrucieństwo" i "zaplanowaną na zimno zbrodnię". Dobrze znany w Polsce niemiecki pisarz Gunter Grass wprost nazwał atak na Drezno "zbrodnią wojenną".
Wiemy, kto rozpoczął tę morderczą wojnę. Dlatego upamiętniając dziś niemieckie ofiary, nie chcemy zapomnieć i nigdy nie zapomnimy o ofiarach niemieckich działań wojennych. Nie zapominamy o nich Joachim Gauck
W efekcie w społeczeństwach amerykańskim i brytyjskim do dzisiaj istnieje poczucie winy za ataki na stolicę Saksonii, która stała się symbolem zniszczeń wywołanych w Niemczech przez kampanię nalotów strategicznych. Można to tłumaczyć tym, że uderzenia z powietrza były jedynymi, które zachodni alianci celowo i w sposób zaplanowany wymierzyli w cywili. Na dodatek naloty na Drezno zostały przeprowadzone w ostatniej fazie wojny i wielu historyków stawia pytanie, czy miały sens militarny.
"Młode generacje są odpowiedzialne za stawianie pytań, czy naloty na Drezno i inne podobne sytuacje można usprawiedliwiać. Muszą też zastanowić się, co tamte wydarzenia mówią o nas współcześnie. To nie jest proste. Nie można jednak po cichu zapomnieć o tym epizodzie i wymazać go całkowicie z pełnej bohaterstwa i heroizmu narracji o wojnie, którą wolimy wygodnie przekazywać potomnym" - napisał w komentarzu do obchodów rocznicy nalotów brytyjski dziennik "The Guardian".
- Wiemy, kto rozpoczął tę morderczą wojnę. Dlatego upamiętniając dziś niemieckie ofiary, nie chcemy zapomnieć i nigdy nie zapomnimy o ofiarach niemieckich działań wojennych. Nie zapominamy o nich - mówił podczas piątkowych uroczystości prezydent Niemiec Joachim Gauck.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Deutsche Fotothek/domena publiczna