|

10 największych zdziwień wojny rosyjsko-ukraińskiej

GettyImages-464677644
GettyImages-464677644
Źródło: Getty Images

Władimir Putin, który zaskoczył własnych żołnierzy. Agresja na wszystkich kierunkach jednocześnie. Brak jednego dowódcy operacji przeciwko Ukrainie. Nieuzasadniona wiara Rosjan we własną propagandę. Korupcja w armii mimo trwającej wojny. A może próżność i brak wyciągania wniosków u zachodnich przywódców, z których wielu dziś wygląda jak przeciwieństwo Wołodymyra Zełenskiego - komika, który został mężem stanu. Czy jednak stanowczy opór i sprawność samych Ukraińców - społeczeństwa i armii? Jeszcze na początku lutego nie uwierzylibyśmy, że to wszystko się wydarzy. Z pomocą fachowców stworzyliśmy listę największych zaskoczeń, jakie przyniosła wojna wywołana napaścią Rosji na Ukrainę.

Artykuł dostępny w subskrypcji

MAGAZYN NA KONIEC ROKU. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA >>>

Wkroczyliśmy właśnie w jedenasty miesiąc planowanej na trzy-cztery dni inwazji wojsk rosyjskich na Ukrainę. Według ukraińskiego dowództwa w tym czasie agresorzy stracili ponad sto tysięcy żołnierzy i ponad trzy tysiące czołgów, nie licząc innej - jak to się mówi na Wschodzie - techniki wojskowej, czyli uzbrojenia i wyposażenia. To dane ewidentnie zawyżone, bo odwieczne prawo wojny każe wyolbrzymiać straty przeciwnika i zaniżać własne. Tego ostatniego Ukraińcy nie robią - o łącznej liczbie własnych poległych po prostu milczą. Ale przez jaką liczbę należy podzielić podawane przez nich dane o tym, ilu żołnierzy i najemników oddało życie za imperialne plany Władimira Putina? Przez dwa, trzy czy więcej? Tego długo się nie dowiemy. Ale gdyby - załóżmy - w Kijowie mnożono każdego rosyjskiego trupa nawet przez sześć, to i tak byłoby to więcej niż Związek Sowiecki stracił podczas interwencji w Afganistanie. Interwencji trwającej nie dziesięć miesięcy, tylko dziesięć lat!

Pewnie niejeden oficer i dyplomata ma dziś pokusę, by zakrzyknąć: "Ja wiedziałem, że tak będzie". Uczciwiej byłoby jednak przyznać, że liczba zabitych Rosjan to tylko jedno z wielu zaskoczeń, jakie uzbierały się od lutego. Korzystając z wiedzy ekspertów, sporządziliśmy więc listę największych zdziwień trwającej wojny.

1. Agresja bez priorytetu

Moskwa zrobiła "coś, czego jeszcze nikt nie zrobił w historii sztuki wojennej". W ten sposób emerytowany generał brygady profesor Stanisław Koziej nazywa fakt, że Rosja zaatakowała na całej długości frontu, czyli - mówiąc w sposób bardziej uczony - zastosowała "agresję kordonową". - W sztuce wojennej strategia kordonowa znana jest w obronie. Tu też jest krytykowana, na przykład bardzo zdecydowanie krytykował ją marszałek Józef Piłsudski - mówi były szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego i były wiceminister obrony. Przypomina, że w 1939 roku próbowaliśmy się tak bronić przed Niemcami - rozciągnęliśmy siły wzdłuż całej granicy, co skończyło się klęską. - Ale jeszcze nigdy atakujący nie popełnił tego błędu. Zabrakło wskazania priorytetów, kierunków głównego wysiłku. Nie zastosowano klasycznej zasady zmasowania sił, która mówi, że trzeba koncentrować wojska na głównym kierunku - wyjaśnia Koziej.

W pierwszych tygodniach walk Rosjanie prowadzili działania na sześciu-siedmiu kierunkach - wylicza z kolei Mieczysław Cieniuch, emerytowany "czterogwiazdkowy" generał, swego czasu najwyższy rangą oficer w Polsce. - System dowodzenia operacją po stronie rosyjskiej był całkowicie niezrozumiały. Nie było współdziałania. Dowódcy poszczególnych kierunków nie byli zainteresowani sukcesami kolegów, którzy dowodzili po sąsiedzku - opisuje oficer.

TVN24 Clean_20221222200507_aac_h264_microsoft_720_5000kbps
Generał Polko o wizycie Zełenskiego w Waszyngtonie: to była informacja dla Scholza i Macrona
Źródło: TVN24

2. Operacja bez dowództwa operacji

Z generałami Koziejem i Cieniuchem rozmawialiśmy osobno, ale obaj łapali się za głowy w podobnych momentach. To dlatego, że wyczyny Rosjan stoją w sprzeczności z żołnierskim abecadłem.

Przykład? W Rosji nie wolno nazywać wojną tego, co dzieje się w Ukrainie. Obowiązuje oficjalna narracja o "specjalnej operacji wojskowej". Mimo to wygląda na to, że przez pierwsze miesiące nikomu nie przyszło do głowy, że operacja powinna mieć jednego dowódcę. - Podobno sztab generalny z Moskwy tym kierował, ale to jest tylko teoria - wskazuje generał Cieniuch. Jak mało kto wie, co mówi, bo sam był kiedyś szefem sztabu generalnego, tyle że Wojska Polskiego, kilka razy mniejszego od sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej. W każdej armii świata sztab generalny znajduje się na szczeblu strategicznym i odpowiada za całe siły zbrojne. W przypadku Rosji to nie tylko wojna przeciwko Ukrainie, ale także to, co dzieje się przy granicy z Chinami, w Arktyce, na Kaukazie, w obwodzie kaliningradzkim, przy granicach z państwami NATO, a także w Syrii, gdzie Rosja od lat bierze udział w wojnie domowej, i w Afryce, gdzie z kolei coraz śmielej poczynają sobie najemnicy z tak zwanej Grupy Wagnera. Długa wyliczanka.

Minister obrony Rosji generał Siergiej Szojgu i szef Sztabu Generalnego generał Walerij Gierasimow (z prawej)
Minister obrony Rosji generał Siergiej Szojgu i szef Sztabu Generalnego generał Walerij Gierasimow (z prawej)
Źródło: PAP/EPA/GAVRIIL GRIGOROV/SPUTNIK/KREMLIN / POOL

Zatem pomiędzy szczeblem strategicznym a tym taktycznym, czyli poszczególnymi walczącymi oddziałami, podręczniki dla oficerów każą ustanowić poziom pośredni zwany operacyjnym. Tylko że zabrakło go w pierwszych tygodniach agresji. Generał Koziej nazywa to "zupełnym pominięciem zasad sztuki wojennej".

To właśnie na szczeblu operacyjnym powinien być ktoś, kto by skoordynował działania wojsk rosyjskich na poszczególnych kierunkach. Ktoś, kto w pierwszych dniach agresji zamieniłby rajdy nieubezpieczonych kolumn taktycznych w manewry o znaczeniu operacyjnym. Najlepiej - jeden dowódca całej inwazji. Na szczęście dla Ukraińców nikogo takiego nie było, gdy 24 lutego rzucili się na nich Rosjanie. Dopiero w kwietniu media doniosły, że dowodzenie nad całością rosyjskich wojsk zaangażowanych w tę operację przejął generał Aleksandr Dwornikow, a na początku października rosyjskie ministerstwo obrony ogłosiło, że nowym głównodowodzącym został generał Siergiej Surowikin.

Aktualnie czytasz: 10 największych zdziwień wojny rosyjsko-ukraińskiej
Źródło: Adam Ziemienowicz/PAP

3. Agresja na warunkach obrońcy

Błędy na poziomie operacyjnym to jedno, ale oddajmy sprawiedliwość tym, którzy znajdują się wyżej, w samej Moskwie. - Najbardziej nawalił szczebel polityczno-strategiczny - nie ma wątpliwości generał Koziej. - Rosja jako agresor, czyli strona inicjująca, powinna narzucić model wojny. Tymczasem ona go zdeterminowała do warunków zupełnie innych, niż jej było potrzeba - dodaje.

Co innego Ukraińcy, oni szykowali się tylko na to, co w końcu się stało. - Ukraina przygotowywała się koncepcyjnie do agresji regularnej armii rosyjskiej, tylko taką opcję wojny Ukraina w swoich analizach i planach przewidywała, więc przygotowała się do odparcia armii rosyjskiej. Natomiast Rosjanie potraktowali Ukrainę jak państwo upadłe i zupełnie się samozaskoczyli - mówi były szef BBN.

Generał uważa, że to, co od dziesięciu miesięcy dzieje się w Ukrainie, "to wojna okresu przejściowego". Jego zdaniem do przeszłości odchodzą kampanie ekspedycyjno-karne, typowe dla czasów pozimnowojennych. Przyszłość to - według Kozieja - powrót do klasycznych operacji wojen regularnych między równorzędnymi przeciwnikami, które będą teraz częściej musiały być uwzględniane w koncepcjach bezpieczeństwa i planach obronnych w ramach "drugiej zimnej wojny", jaką Rosja w praktyce wydała Zachodowi już w 2014 roku. Misje ekspedycyjne Moskwa przećwiczyła w Gruzji i Syrii. Także chwilę przed najazdem na Ukrainę, w styczniu 2022 roku, z sukcesem przeprowadziła błyskawiczny rajd wojsk powietrznodesantowych do Kazachstanu, gdzie trwały zamieszki na tle socjalnym wykorzystane przez część elit do przeprowadzenia przewrotu pałacowego.

- Moskwa myślała, że w tym stylu także skoczy na Ukrainę. Rosja rozpoczęła tę wojnę jeszcze modelem wypraw ekspedycyjno-karnych - podkreśla gen. Koziej. I rzeczywiście, w pierwszych dniach pełnoskalowej agresji Rosjanie próbowali zająć lotnisko w Hostomlu pod Kijowem, by stamtąd błyskawicznie ruszyć do centrum stolicy. Tylko że rosyjski desant został przez Ukraińców pobity, a siły nacierające drogami od strony Białorusi zatrzymane. W efekcie w kwietniu Rosjanie w ogóle wycofali się z okolic Kijowa.

Grudzień 2022 roku. Lotnisko Hostomel pod Kijowem, wizyta polskiej delegacji wojskowej na czele z szefem Sztabu Generalnego WP gen. Rajmundem T. Andrzejczakiem. W tle wrak samolotu transportowego zniszczonego w walkach wiosną 2022.
Grudzień 2022 roku. Lotnisko Hostomel pod Kijowem, wizyta polskiej delegacji wojskowej na czele z szefem Sztabu Generalnego WP gen. Rajmundem T. Andrzejczakiem. W tle wrak samolotu transportowego zniszczonego w walkach wiosną 2022.
Źródło: Sztab Generalny Wojska Polskiego/Twitter

Załamanie ofensywy na Kijów sprawiło, że działania obu stron zaczęły się przeobrażać w klasyczną wojnę regularną w stylu wojen XX wieku. Przykładem walki w Donbasie. - To wojna według modelu obowiązującego zarówno w pierwszej, jak i drugiej wojnie światowej. To wynika z szoku, jakiego doznali Rosjanie, ponosząc klęski. Do dziś nie są w stanie koncepcyjnie zaplanować i zorganizować klasycznej operacji uderzeniowej, na przykład z okrążeniem zgrupowania ukraińskiego w Donbasie. Jestem ciekaw, czy na wiosnę to nadal będzie tylko czołowe walenie głową w mur, aby tylko zdobyć terytorium - mówi generał Koziej.

- Błędów strategicznych nie naprawi się działaniami taktycznymi - przypomina starą wojskową prawdę generał Cieniuch. - Jak się w strategii popełni błędy, to w zasadzie tylko głowami żołnierzy, liczbą poległych można ratować sytuację, ale jej się nie uratuje - zaznacza.

4. Planowanie na podstawie mitów

W takim razie może to nie wojskowi przygotowali rosyjską napaść na Ukrainę, skoro na początku działań wojennych popełniono tak wiele tak oczywistych błędów? Zdaniem generała Cieniucha to możliwe. - Wygląda to tak, jakby tę operację przygotowali politycy przy pomocy FSB, a nie wojskowi. Armia miała tylko wykonać plany, ale nie była w stanie - ocenia były szef Sztabu Generalnego WP.

Szczątki rosyjskiego samolotu szturmowego zestrzelonego przez Ukraińców 5 marca nad Czernihowem
Szczątki rosyjskiego samolotu szturmowego zestrzelonego przez Ukraińców 5 marca nad Czernihowem
Źródło: MNS.GOV.UA

W dodatku - dodaje - rosyjskie siły zbrojne działają tak, jakby nadal trwała druga wojna światowa, która jest mitem założycielskim Federacji Rosyjskiej. - Ten mit mówi, że Armia Czerwona w czasie drugiej wojny światowej miała być najlepsza i najbardziej efektywna. To w dużej części upiększona prawda, ale w narodzie rosyjskim ten mit jest obecny. Nie pozwala przygotowywać żołnierzy i oficerów do nowoczesnych form prowadzenia działań zbrojnych. To było bardzo widoczne. Postawiono na głębokie rajdy i zajmowanie terenu. Przywiązanie do zasad drugiej wojny światowej wyszło armii rosyjskiej na szkodę - wskazuje polski generał.

Współczesna rosyjska propaganda stara się przemilczeć wkład aliantów zachodnich w zwycięstwo nad hitlerowskimi Niemcami. Skrzętnie pomija skalę pomocy, jaką Związek Sowiecki otrzymywał głównie ze Stanów Zjednoczonych. Samoloty, czołgi, armaty, amunicja, paliwo, żywność - to wszystko płynęło z USA do Armii Czerwonej szerokim strumieniem, ale o tym przeciętny Rosjanin nie usłyszy ani w państwowej, ani w prywatnej telewizji. Słyszy za to często, że Rosjanie i Ukraińcy to tak naprawdę jeden naród. To kolejny mit, który zniekształcił rosyjską percepcję i przyczynił się do powstania nierealnych planów wojny. - FSB, które przygarnęło pieniądze przeznaczone na zdobycie informacji na terenie Ukrainy, całkowicie źle oceniło to państwo - uważa generał Cieniuch.

- Rosjanie tego "jednego narodu" w ogóle nie znali. Popełnili zasadniczy błąd w ocenie sytuacji, jeżeli chodzi o gotowość narodu ukraińskiego do przeciwstawienia się agresji, źle ocenili gotowość sił zbrojnych Ukrainy i źle ocenili gotowość Zachodu do wsparcia Ukrainy, jednoznacznego, szybkiego i bardzo efektywnego. Początkowa, błędna ocena spowodowała złe przygotowanie operacji. Rosjanie wybierali się nie na tę wojnę, która faktycznie ma miejsce - podkreśla nasz rozmówca.

5. Wiedzieliśmy, że Rosja jest przeżarta korupcją, ale że aż tak?

"Żołnierze maszerują na żołądkach" - mawiał Napoleon Bonaparte. Genialny Francuz, który jesienią 1812 roku wkroczył z własną armią do niebronionej, ale i ogołoconej z żywności Moskwy, doskonale zdawał sobie sprawę, jak ważne jest zaopatrzenie wojska. To głównie przez braki w tej dziedzinie musiał zarządzić odwrót, choć dotarł tak daleko. Z 440 tysięcy żołnierzy, których miał na początku inwazji, marsz w warunkach mroźnej zimy przeżyło jedynie 10 tysięcy.

Dziś to Rosjanie mają kłopoty logistyczne. Po pierwsze dlatego, że oddalili się od własnych baz, tak jak Napoleon w 1812 roku. Po drugie dlatego, że w Rosji panują powszechne złodziejstwo i korupcja, które sprawiają, że do walczących oddziałów trafiają przeterminowana żywność, amunicja i lekarstwa. - Nawet w obliczu konfliktu zbrojnego Rosjanie nie są w stanie się z tym uporać. Nawet w obliczu wojny ci, którzy kradną, nie mają żadnych zahamowań i jakoś im to uchodzi - zauważa były szef Sztabu Generalnego WP.

Korupcja w rosyjskim wojsku może obserwatorów zewnętrznych dziwić, ale nie powinna. - Putin opiera swoje rządy na dwóch elementach: to jest albo korupcja, albo strach. Jednych da się kupić, a drugich przestraszyć - tłumaczy Robert Pszczel, dyplomata, który ponad dwie dekady przepracował w strukturach Sojuszu Północnoatlantyckiego, a w latach 2010-15 był dyrektorem Biura Informacji NATO w Moskwie. - W związku z tym korupcja jest wszechobecna. Jest rakiem, który trawi cały ten system. Nie można uważać, że siły zbrojne Rosji są wyjęte z tego równania. To jest nielogiczne - podkreśla.

Centrum handlowe w Kijowie zburzone po ataku rakietowym w marcu 2022 roku
Centrum handlowe w Kijowie zburzone po ataku rakietowym w marcu 2022 roku
Źródło: Getty Images

Prócz korupcji rosyjska logistyka potykała się także o problemy zupełnie banalne - jak na przykład niedobór kierowców. - Rosja zaatakowała bowiem Ukrainę "armią czasu pokoju", która nie jest przeznaczona do intensywnych działań zbrojnych - mówi generał Cieniuch. Do takiej armii żołnierze są przyjmowani wyłącznie na zasadnicze stanowiska w jednostkach wojskowych. Ale tam, gdzie w czasie pokoju ludzie nie są niezbędni, pozostają wakaty, teoretycznie uzupełniane w czasie mobilizacji, a tę w Rosji ogłoszono dopiero pod koniec września. W każdej armii czasu pokoju, także tej, z którą Putin wyruszył na Kijów, brakuje wszystkiego, co służy do żywienia. Po co kucharze, skoro kontraktowi żołnierze żywią się w domach lub na mieście? Rzuconym do boju Rosjanom zostawały więc suche racje, nierzadko w niewystarczającej ilości lub przeterminowane - tu znów kłania się korupcja.

A wspomniani kierowcy? W czasie pokoju jednostka wojskowa używa tylko niewielkiej części posiadanych pojazdów. Nie ma więc sensu zatrudniać zbyt wielu kierowców. - To wszystko powoduje, że jednostki wojskowe nie są gotowe do realizacji skomplikowanych zadań taktycznych - zaznacza generał.

6. Oczekiwanie na koniec igrzysk w Pekinie

W 2008 roku wybuch wojny rosyjsko-gruzińskiej zbiegł się z początkiem letnich igrzysk olimpijskich w Pekinie. W tym roku Putin, który od miesięcy gromadził wojska przy granicy z Ukrainą, nie zdecydował się na taki krok. Trzy tygodnie przed inwazją poleciał do Pekinu na otwarcie zimowych igrzysk i spotkał się z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem.

Czy został wtedy poproszony, by nie rozpoczynać działań wojennych przed zakończeniem zmagań na arenach sportowych? Tego pewnie się nie dowiemy, ale na pewno możemy powiedzieć, że Rosjanie działali tak, jakby taka prośba padła. Efekt? Początek roztopów w Ukrainie, który zmusił nacierające kolumny do poruszania się wyłącznie utwardzonymi drogami, a to znacząco ułatwiło obronę Ukraińcom. - Strategicznym błędem rosyjskim było rozpoczęcie operacji, jak teren zaczął rozmiękać. Powinni ruszać albo zimą, albo jeszcze poczekać miesiąc czy dwa, żeby nie ugrzęznąć w błocie - podkreśla generał Koziej.

- Lepiej było nie czekać - uważa z kolei generał Cieniuch. - Zanim rozpoczęły się działania wojenne, armia rosyjska zmęczyła się długą operacją straszenia Ukrainy. Ona spowodowała zużycie zasobów i zmęczenie żołnierzy, którzy przez sześć miesięcy stacjonowali przy granicy ukraińskiej w trudnych warunkach - wyjaśnia były szef Sztabu Generalnego WP.

7. Ci na Zachodzie, którzy wciąż nie akceptują, że świat się zmienił

Robert Pszczel, wieloletni pracownik kwatery głównej NATO, dziś związany z Fundacją Pułaskiego, ubolewa, że wciąż "tak wielu ekspertów do spraw rosyjskich kupuje kremlowską narrację". - Po 10 miesiącach nadal można spotkać się z analizami, które cały czas czynią pewne założenia, które są oparte na grzechu największym, jeżeli chodzi o ocenę Rosji - to znaczy na pobożnych życzeniach, jaką Rosję chcielibyśmy widzieć. Zostawmy te marzenia - nie pozbywajmy się ich na zawsze, bo oczywiście chcielibyśmy, żeby Rosja była demokratycznym, spokojnym krajem, ale dziś tak po prostu nie jest - przestrzega.

Jego zdaniem bardzo naiwna jest wiara, że rosyjska opozycja posiada jakąś moc sprawczą. - Opozycja w Rosji nie potrafi się zorganizować, bez przerwy kłóci się między sobą, zajmuje się komentowaniem, a nie działaniem. Niestety na Zachodzie są poważni ludzie, którzy uważają, że tych opozycjonistów należy popierać bezkrytycznie i za każdą cenę. Uważam, że to jest nierozsądne - podkreśla nasz rozmówca. Zastrzega jednak, że o wypuszczenie na wolność więźniów politycznych trzeba nieustannie się upominać, niezależnie od ich poglądów. Doskonałym przykładem jest tu najbardziej rozpoznawalna twarz rosyjskiej opozycji, czyli Aleksiej Nawalny, który w 2014 roku poparł przyłączenie Krymu do Rosji, nielegalne w świetle prawa międzynarodowego.

Ale to nie jest wyłącznie problem na poziomie ekspertów. - Wśród światowych przywódców widać pewne zachowania, które świadczą o tym, że nadal jest opór przed zaakceptowaniem, że świat się zmienił - ocenia Robert Pszczel. Przykładem mogą być liczne próby nawiązania kontaktu z Putinem przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona, które zdaniem naszego rozmówcy ocierają się o "telefonomanię". - Często próżność przeszkadza we właściwej reakcji. Bo jak inaczej nazwać chęć przypisywania sobie mocy sprawczych albo zasług, których się nie ma? W przypadku prezydenta Macrona to jest zadziwiające, bo choć Francja wiele dobrego dla Ukrainy zrobiła, to jednak ciągła chęć przypisywania sobie prawa do mówienia w imieniu innych to jest po prostu jakaś próżność, niezdolność do przyznania się do błędu. Niestety ten ostatni problem dotyczy nadal wielu polityków niemieckich. To są problemy, które nie mają nic wspólnego z Putinem czy z wojną, tu chodzi o kryzys przywództwa i niezdolność niektórych polityków do oceniania rzeczywistości - wyjaśnia wieloletni urzędnik kwatery głównej NATO. Ostrzega przy tym, że w Europie Zachodniej myślenie o regionie Europy Środkowo-Wschodniej nadal jest obarczone paternalizmem.

TVN24 Clean_20221204070343(3432)_aac
Macron: Zachód powinien rozważyć gwarancje bezpieczeństwa dla Rosji
Źródło: Reuters

Ale problem nie dotyczy wyłącznie Francji czy szerzej krajów, które są ostrożne w popieraniu Kijowa. - W Polsce słyszymy teksty, że NATO jest organizacją, w ramach której można współpracować tylko z dobrymi, a z tymi nie do końca dobrymi trzeba ostrożnie. To kompletne niezrozumienie, jak działa Sojusz. Cała sprawa Patriotów z Niemiec jest tutaj ilustracją - tłumaczy Pszczel.

8. Jedność świata demokratycznego utrzymana mimo wszystko

Napaść Rosji na Ukrainę okazała się testem dla poszczególnych krajów, instytucji, a nawet dla pojedynczych osób, takich jak sportowcy i celebryci. Jedni poradzili sobie lepiej, inni gorzej. - Strasznie przykre jest to, że do tej pory tego egzaminu nie zdał Watykan. Jednak można było oczekiwać więcej od papieża - uważa Robert Pszczel. Ale niedostateczna reakcja Stolicy Apostolskiej to jeszcze nie jawne wspieranie Kremla i okrycie się hańbą. Tu jaskrawym przykładem jest była minister spraw zagranicznych Austrii Karin Kneissl, słynna z tego, że Putin pofatygował się na jej wesele. Od 2020 roku wspierała propagandowe tuby Kremla, rok później trafiła do rady dyrektorów koncernu Rosnieft. W maju, już po rozpoczęciu inwazji, zrezygnowała z tego stanowiska, ale wciąż popiera działania Kremla, ostatnio sławi też piękno zimy w Moskwie.

- Czy wyobrażamy sobie, żeby w 1940 lub 1941 roku ktoś pojechał do Berlina i następnie publikował takie zdjęcia? - pyta retorycznie nasz rozmówca.

Są też przykłady pozytywne. - Reakcja NATO jest lepsza, niż można było się spodziewać. To samo Unia Europejska. To wszystko jak zawsze zależy od konsensusu politycznego. Z grubsza biorąc, ten konsensus jest. Jeśli wcześniej można było mieć obawy, czy zostanie utrzymany, to one zostały rozwiane. Wszyscy dostaliśmy potwierdzenie, jak istotne jest przywództwo amerykańskie. Waszyngton, ta administracja na pewno ten egzamin zdała - ocenia dyplomata.

Nawet jeśli w NATO zdarzają się wyjątki. - Na razie Węgrzy nie naruszyli konsensusu w kluczowych sprawach, choć grają niewłaściwie. Ich zachowanie jest trudne do przyjęcia. Turcja z kolei lawiruje: z jednej strony pomaga w umowach zbożowych, a z drugiej chce robić interesy z Rosją. To nie jest czarno-białe, ale z grubsza biorąc, ta jedność jest - podkreśla ekspert Fundacji Pułaskiego.

Stanowisko rządów państw demokratycznych kształtuje opinia publiczna, a ta - wskazuje dyplomata - została wstrząśnięta skalą rosyjskiego barbarzyństwa i degeneracji moralnej, których dowody poznaliśmy najpierw w Buczy i Irpieniu pod Kijowem, a potem w kolejnych wyzwalanych miastach i miasteczkach. - W tym kontekście pozytywnym zaskoczeniem jest to, że w sensie moralnym społeczeństwa wydają się być o krok dalej niż rządy. To mówi, że nieprawdziwa jest propaganda Moskwy o rzekomo zgniłym Zachodzie. To jest nieprawda. Mieszkam w Belgii i tutaj wojna czy nawet konflikt był do pewnego momentu abstrakcją. Bardzo silny był nurt pacyfistyczny: "po co wydawać na zbrojenia, jeśli można na szpitale?" itd. Jednak ludzie w tej sytuacji potrafili zareagować i reagują dalej. To nie jest tak, że wszyscy gotowi są sprzedać Ukrainę w imię korzyści finansowych czy niższych cen energii - uważa Pszczel.

Ucieczka z Irpienia
Dowiedz się więcej:

Ucieczka z Irpienia

9. Tak szybko po stronie ukraińskiej pojawił się lider

Dziś nikt w Europie nie ma wątpliwości, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski jest mężem stanu. Triumfalna podróż do Stanów Zjednoczonych tuż przed Bożym Narodzeniem tylko ten status potwierdziła. Wszystko zaczęło się od tego, że nie opuścił Kijowa w pierwszych dniach inwazji, choć proponowali mu to Amerykanie. - Potrzebuję amunicji, nie podwózki - miał odpowiedzieć w rozmowie z przedstawicielem wywiadu USA. Reszta jest historią.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski został Człowiekiem Roku 2022 magazynu "Time"
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski został Człowiekiem Roku 2022 magazynu "Time"
Źródło: "Time"

Tylko że dziesięć miesięcy temu to nie było takie oczywiste. Przed startem w wyborach prezydenckich, które wygrał w połowie 2019 roku, Zełenski nie miał żadnego doświadczenia w polityce. Był aktorem i komikiem. Po objęciu urzędu szło mu raz lepiej, raz gorzej. Jego notowania w sondażach stopniowo spadały. W ostatnich tygodniach przed rosyjską agresją chęć zagłosowania na Zełenskiego w wyborach prezydenckich deklarowało około 25 procent badanych Ukraińców. Niby najwięcej ze wszystkich potencjalnych kandydatów, ale mało jak na kogoś, kto w 2019 roku w pierwszej turze dostał 30 procent głosów, a w drugiej - prawie trzy czwarte.

- Zdziwiło mnie, że tak szybko ujawnił się po stronie ukraińskiej mąż stanu. Z człowieka, który nie miał nic wspólnego z wielką polityką, wywodził się ze środowiska mało politycznego, okazał się wielkim mężem stanu na czas wojny. To jest najważniejszy plus po stronie ukraińskiej - komentuje generał Stanisław Koziej. - Putin nie ma z nim konkurencji. Jest staromodny w swoim podejściu do polityki, świata, do rozwiązywania problemów. Na tle Zełenskiego Putin okazuje się małym wyrobnikiem, a Zełenski jest mężem stanu potrafiącym nie tylko dobrze prowadzić sprawy wojny przy pomocy zręcznych dowódców, ale jest w stanie bardzo aktywnie oddziaływać na całą opinię publiczną świata, zyskując jej poparcie - dodaje.

10. Szybkie opanowanie zachodniej broni przez Ukraińców

Generał Mieczysław Cieniuch wymienia za to kwestie bardziej wojskowe niż polityczne. Po pierwsze, po 2014 roku Kijów zdołał zbudować wolę walki w narodzie i siłach zbrojnych. Tymczasem Rosjanie nie spodziewali się, że zaatakowany naród skonsoliduje się wokół swoich władz, nie tylko wokół prezydenta. - To jest podstawowa rzecz. Właśnie takie ukształtowanie narodu, bo za narodem idą siły zbrojne - podkreśla były szef Sztabu Generalnego WP.

Po drugie, od samego początku armia ukraińska zastosowała obronę manewrową. Wyszła z założenia, że utracony teren można odzyskać, natomiast nie da się odzyskać utraconych jednostek wojskowych. - Polegli są już polegli, jednostki wojskowe, które zostały rozbite, już są rozbite. Ukraińcy chronili swoje siły zbrojne kosztem oddawanego terenu. Prowadzili umiejętną obronę manewrową, co powodowało, że wojska rosyjskie niby zdobywały teren, ale w tym terenie grzęzły. W końcu nadeszła chwila, gdy impet, potencjał zaczepny armii rosyjskiej został wyczerpany, a Ukraińcy takim potencjałem nadal dysponowali - objaśnia generał.

Tymczasem Rosjanie zdawali się działać według zasady odwrotnej: zdobywać teren, przesuwać rubieże do przodu, a czy armia przeciwnika zostanie rozbita, to już jest drugorzędne zadanie. - To oczywisty błąd - podkreśla nasz rozmówca.

Zwraca też uwagę na efektywne działanie ukraińskiej obrony terytorialnej. Zostawała na zdobytym przez Rosjan terenie i prowadziła sabotaż i rozpoznanie.

Polskie Kraby służą ukraińskim żołnierzom (materiał z lipca 2022 r.)
Źródło: TVN24, Facebook/CINCAFU

Pozytywnym zaskoczeniem jest też to, że siły zbrojne Ukrainy postawiły na zadawanie Rosjanom strat na dużą odległość. W koncepcji zachodniej jest to tak zwana wojna bezkontaktowa (ang. standoff). - Mówi się, że nawet 70 procent strat rosyjskich jest spowodowanych przez drony, artylerię i lotnictwo, czyli bez bezpośredniego zagrożenia dla żołnierzy ukraińskich. Do tego oczywiście potrzebne są satelity i systemy rozpoznawcze, dowodzenia i naprowadzania, ale Ukraińcy to wszystko opanowali. Jest to znowu odwrotnie niż Rosjanie, którzy o żołnierzy nie dbają - zaznacza generał Cieniuch.

- Bardzo pozytywne jest szybkie opanowanie, a potem umiejętne stosowanie przez stronę ukraińską techniki zachodniej, którą otrzymywali. To zwykle nie są systemy najnowszej generacji, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. To przede wszystkim systemy rozpoznawcze, systemy dowodzenia i łączności, ale również drony, artyleria, radiolokacja. Ukraińcy biją Rosjan na głowę, jeżeli chodzi o świadomość operacyjną, która wiąże się z doskonałym rozpoznaniem, natomiast Rosjanie nie przywiązywali zbyt dużej uwagi do rozpoznania i łączności. To im zaszkodziło podczas działań taktycznych - ocenia generał Cieniuch.

Zwraca też uwagę, że obrońcy umiejętnie wykorzystują to, co zdobyli na agresorze. Ukraińcy powtarzają, nie bez ironii, że to właśnie Rosja jest największym dostarczycielem uzbrojenia dla armii ukraińskiej.

Tylko żebyśmy się sami nie zdziwili

Lista ukraińskich sukcesów i rosyjskich błędów nie jest zamknięta. Mimo to Rosji nie wolno lekceważyć. Generał Koziej zwraca na przykład uwagę na próbę ataku na Kijów od strony Białorusi. Idea polegała na tym, by jeszcze przed przekroczeniem granicy siły rosyjskie znalazły się na zachodnim brzegu Dniepru, największej przeszkody wodnej w Ukrainie. - To był moim zdaniem dobry pomysł operacyjny, ale źle wykonany na poziomie taktycznym - podsumowuje generał.

Z kolei generał Cieniuch przypomina, że Rosja jest ogromnym państwem. Jej ludność liczy około 140 milionów. Moskwa jest w stanie zmobilizować jeszcze wielu ludzi, ma dosyć duże zasoby finansowe. - To nie jest jeszcze sprawa zamknięta, Ukraińcy zdają sobie sprawę, że jeszcze wszystko może się zdarzyć, także negatywnego dla Ukrainy, szczególnie jeżeli Zachód zacznie przyjmować stanowisko, że wojnę należy zakończyć za wszelką cenę, nawet kosztem ustępstw stronie rosyjskiej i zmniejszenia pomocy dla Ukrainy. W takiej sytuacji Rosja może szybko zyskać przewagę, a jeżeli tak się stanie, to po stronie ukraińskiej może nastąpić tąpnięcie. Zmęczenie wojną jest duże, nie można wykluczyć, że nastąpi rozsypka społeczeństwa i armii. Wtedy Ukraina utraci wszystko, co zdobyła do tej pory. To byłby najgorszy scenariusz - ostrzega generał.

Były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego podkreśla, że Rosja ma w swoim DNA zapisaną agresję i nawet jeżeli obecny konflikt zakończy się dla niej częściowym zwycięstwem albo tylko częściową klęską, to Moskwa wykorzysta czas pokoju na to, żeby agresję powtórzyć.

- Jestem przekonany, że armia rosyjska podczas kolejnej wojny już tych błędów nie popełni. Jeżeli jakieś państwo, które czuje się zagrożone ze strony Federacji Rosyjskiej, chciałoby przygotowywać swoje siły do takiego konfliktu, jaki jest obecnie na Ukrainie, to jest to błąd, bo ten konflikt już się nie powtórzy. Będzie inny - przewiduje były polski "pierwszy żołnierz".

Czytaj także: