"Tato, ja chcę medal"

Magdalena Blanik cieszy się zwycięstwa męża
Magdalena Blanik cieszy się zwycięstwa męża
Źródło: TVN24

"Tato, ja chcę medal, złoty chcę" cytuje swojego synka Magdalena, żona mistrza olimpijskiego Leszka Blanika. Ona sama też chciała, ale brązowy. Polski gimnastyk nie miał więc wyjścia - musiał wygrać, by nie zawieść rodziny. - Chciałaś brązowy medal, masz złoty, może być? - pytał uradowany mistrz po dekoracji.

Leszek Blanik dziękuje

Leszek Blanik dziękuje

- Cześć żabciu, cieszysz się? Chciałaś brązowy medal, masz złoty, może być? - mówił do żony przez telefon uradowany Leszek Blanik. To pierwsza rozmowa jaką przeprowadził mistrz olimpijski w skoku przez konia, po wysłuchaniu Mazurka Olimpijskiego w Beijing National Indoor Stadium. Odbył ją z żoną Magdaleną i 3-letnim synkiem, którego zdjęcie ucałował zaraz po tym, gdy było już wiadomo, że zwyciężył.

Zobacz jak Blanik wywalczył złoto

- W tym medalu jest żona i synek, moi rodzice - Ludwik i Halina, trenerzy Andriej Lewit i Piotr Mikołajek, a także władze sportu, które dały pieniądze - wymienia szczęśliwy mistrz olimpijski. - Dziękuję także tym, co mi zaufali, co we mnie wierzyli. Nie ma dla mnie nic gorszego w życiu, jeżeli miałbym kogoś zawieść. Mam ogromną satysfakcję, że dostarczyłem kibicom tyle radości - cieszy się.

To nie ja powinienem wygrać

- Zadałem sobie pytanie: czemu ten u góry pozwolił mi po kilkunastu latach stanąć na najwyższym stopniu podium - niespodziewanie wyznaje Blanik. - W mojej ocenie zwycięzcą został Marian Dragulescu - dodaje. - Wielce utytułowany Rumun wrócił do sportu po poważnej kontuzji kręgosłupa. To jest gość! - podziwia rywala nasz mistrz.

- Patrząc z perspektywy jego osiągnięć, ja przy nim jestem malutki - mówi skromnie Polak. - Gdyby zdobył złoty medal, szczerze bym mu gratulował. Niestety, zajął czwarte miejsce - mówił zmartwiony. - Sensacją jest to, że po raz pierwszy na podium nie stanął Rumun - dziwi się.

Najgorsze jest oczekiwanie

Urodzony 1 marca 1977 roku w Wodzisławiu Śląskim zawodnik klubu AZS AWFiS Gdańsk długo musiał czekać na poniedziałkowy finał, od soboty, 9 sierpnia, kiedy to dzień po zapaleniu olimpijskiego znicza wywalczył sobie prawo startu w najlepszej ósemce.

Ponad tydzień oczekiwania mógł doprowadzić do rozstroju nerwowego. - No prawie. Jeszcze na początku igrzysk nic nie odczuwałem wewnątrz, ani stresu, ani podwyższonej adrenaliny i myślałem sobie, że tak dotrwam do finału. Jednak dwa dni temu zaczęła się ... katastrofa! - wyznaje.

- Potworny ból głowy, nerwy, ale ... Skończmy ten temat, kogo to interesuje. Każdy sportowiec na swój sposób olimpijski start przeżywa. Można być mistrzem Europy, świata, i to wielokrotnie, natomiast igrzyska to jest coś, czego nie da się z niczym porównać - tłumaczy swoje obawy przed startem mistrz olimpijski. Dobrze, że udało mu się pokonać strach.

Źródło: TVN24, PAP

Czytaj także: