Na Tour de France zawodnicy osiągali takie wyniki, że zaczęto podejrzewać, że ich rowery są mechanicznie wspomagane. Były więc kontrole i zagrożenie gigantycznymi karami. Kolarze cudowne rezultaty tłumaczą jednak nie dopingiem, a zupełnie legalną technologią. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Środowisko kolarskie coraz częściej zadaje sobie pytanie, czy aby na pewno zawodnicy osiągają ogromne prędkości tylko dzięki sile własnych mięśni czy może dzięki ukrytym silnikom. Instalowanie urządzeń jest dużym ułatwieniem. Zwłaszcza w najtrudniejszych momentach, jak jazda pod górkę czy ruszanie.
Przekręt czy technologia?
Podczas zakończonego w niedzielę Tour de France odbyło się kilka kontroli. Poddawane były im przede wszystkim jednoślady zwycięzców poszczególnych etapów, jak i tych, którzy dobry wynik wykręcili niespodziewanie. "Rowerów na dopingu” nie wyłapano.
Pierwsze podejrzenia o techniczne wspomaganie pojawiły się w 2010 roku, po tym jak czołowy zawodnik Fabian Cancellara odjeżdżał z prędkością dwukrotnie większą od swoich rywali. Dyskusja powróciła po zeszłorocznym wyścigu Vuelta Espana. Po jednym z etapów do sieci trafił film, na którym widać, jak po upadku jednego z kolarzy tylne koło jego roweru nieprzerwanie się obraca.
Zdaniem jednych był to wystarczający dowód na oszustwo. Inni - jak były wybitny polski kolarz Czesław Lang - tłumaczą to prawami fizyki i kosmiczną technologią, jaka stoi za produkcją rowerów.
Autor: TG/ja / Źródło: "Polska i Świat"