Powoli trzeba zapominać o 5. miejscu na 10 km i myśleć o środowym sprincie. Justyna Kowalczyk przyznała, że spodziewała się więcej, ale "ma prawo być usatysfakcjonowana". - To są Igrzyska Olimpijskie i przed każdym startem będzie jeszcze większe napięcie - zapowiada. Kibice są pełni optymizmu.
W rozmowie z TVN24 Stanisław Mrowca, pierwszy trener Kowalczyk, mówił, że ta chciała się wycofać tuż przed startem. Biegaczka łagodzi wypowiedź szkoleniowca. - Dałam trenerowi taki sygnał, że może bym się wycofała. Jakby było wszystko zlodzone, byłoby niebezpiecznie, a moje zdrowie jest dla mnie najważniejsze. Warunki były jednak świetne. Trasa była znakomicie przygotowana, najlepiej odkąd tu jesteśmy. Wszyscy byli bardzo zadowoleni. W ostatnich dniach poszło bardzo dużo protestów, może to one dały efekt? - powiedziała Polka.
Jak zdradził jej obecny trener Aleksander Wierietielny, Polka płakała przed startem. Zobaczyła jednak trasę i szybko się uspokoiła.
Krążek jej uciekł
Na ostatnim pomiarze czasu Kowalczyk była jeszcze na trzeciej pozycji. - Medal uciekł mi na ostatnich dwóch kilometrach. Rywalki biegły po prostu szybciej - skomentowała. - Zabrakło jednak niedużo. Myślałam, że nie wejdę do "10", a jestem piąta. Mam prawo być usatysfakcjonowana. Z drugiej strony w igrzyskach walczy się nie o miejsca, a o podium, więc pewien niedosyt jednak jest - dodała.
Jak sama przyznała, najtrudniejszy dystans już ma za sobą, ale "stres jednak wcale nie zmalał".
Całkiem, całkiem
Nerwów najedli się też kibice. Kamera TVN24 towarzyszyła im w Łodzi i Wrocławiu. Ci rąk jednak nie załamują. - Jak na sam początek, piąta pozycja jest całkiem, całkiem - komentował wynik biegaczki fan z Łodzi. - Teraz będzie na pewno lepiej, bo ona jest bardziej "wytrzymałościowa", więc na dłuższe dystanse będzie lepiej - pocieszał z kolei wielbiciel z Wrocławia i z niecierpliwością czeka już na rozstrzygający bieg 30-kilometrowy (sobota), który po środowym sprincie i piątkowym biegu łączonym, zamknie rywalizację biegaczek w Vancouver.
Źródło: PAP, TVN24