"Jeśli on cię nie zagryzie, to ja Cię zastrzelę" – szyld z takim napisem widnieje na bramie jednej z posesji w Zelowie, w której hodowane są psy rasy Tosa Inu. To właśnie tam weszli urzędnicy. Kontrola nie przyniosła żadnych większych efektów, ale emocji nie brakowało od samego jej początku. - Zaraz fruwać was nauczę, zaraz wam szkołę pokarzę - powitał urzędników hodowca i dopiero po kilku minutach zgodził się ich wpuścić na teren posesji.
Oprócz "eleganckiego" zachowania, kontrolerzy niczego poważnego hodowcy zarzucić nie mogli. Psy są zadbane i na pewno nie umierają, jak twierdzili sąsiedzi, z głodu. Właściciel miał jednak tydzień na przygotowanie się do kontroli, bo według prawa musiał być o niej wcześniej powiadomiony.
Niebezpieczne, ale bez rodowodu
Na hodowle Tosa Inu trzeba mieć pozwolenie ze związku kynologicznego, bo to jest niebezpieczna rasa. Jednak hodowca wykorzystuje lukę w prawie, jego psy nie mają rodowodu - dlatego żadnej zgody mieć nie musi, poza tym od prawie sześciu lat nie jest członkiem związku kynologicznego.