Poniedziałek, 02 maja Pan Darek stracił prawo jazdy, sporo nerwów, a jego sprawa trafiła do prokuratury po tym, jak tester drogówki wykazał podczas kontroli obecność marihuany w jego organizmie. Z czasem okazało się, że tester, którego używała policja zawiódł. Jest jednak wciąż używany, a pan Darek wciąż nie doczekał się przeprosin.
1 kwietnia pan Dariusz Mrugowski, mieszkaniec Bydgoszczy, spieszył się na spotkanie i jak przyznaje, pedał gazu wcisnął zbyt mocno. Przekroczył dozwoloną prędkość o 35 km/h. Spodziewał się standardowej kontroli i mandatu. Policjanci postanowili jednak przy okazji wypróbować na nim nowy tester do badania zawartości narkotyków w organizmie, który kupiono za 20 tys. zł.
"Oczyszczony organizm"
Wynik badania okazał się pozytywny. Pan Darek stracił prawo jazdy, siedem godzin przesiedział na komendzie, a policjanci gruntownie przeszukali też jego dom. - Poprosiłem o ponowne badanie - odmówili. Było tylko stwierdzenie, że prawa jazdy na razie nie odzyskam. I panowie zasugerowali też, że wygląda na to, że coś jednak paliłem lub brałem. A to nie była prawda - wspomina pan Darek.
W końcu pobrano od niego próbki moczu i krwi. Po trzech tygodniach, gdy uzyskano wyniki badań laboratoryjnych, okazało się, że w organizmie pana Darka nie było żadnych niedozwolonych substancji. - Ta opinia to nie tylko badania, ale też opinia, koszty przesyłu. To bardzo szybka realizacja - zapewnia Dariusz Bebyn z prokuratury Bydgoszcz-Północ
Innego zdania jest pan Dariusz. - Prowadzę firmę komputerowo-serwisową. Polega to na dojazdach do klientów. Zostałem na ten czas zupełnie pozbawiony możliwości zarobku - mówi.
Z powodu poniesionych strat rozważa wkroczenie na drogę sądową. Tym bardziej, że nie usłyszał wciąż słowa przepraszam. Policja, choć zapowiada, że urządzenie, którym badano pana Darka, ma przejść kontrolę techniczną, to wciąż go używa.
mkg/tr