Premium

"Z urojeniowym paranoikiem trzeba postępować tak, jak robią to psychiatrzy"

Zdjęcie: Anadolu/Getty Images

Skończyła się sytuacja, w której można mieć jeszcze jakiekolwiek złudzenia ze względu na to, że z drugiej strony mamy kogoś gorszego niż bandytę. Bandyta kalkuluje, przynajmniej czasami, czy mu się coś opłaca, czy nie. Patrzy na ryzyko i analizuje, czy może je podjąć - mówi profesor Roman Bäcker, politolog i historyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Marcin Zaborski: Jaki ruch Zachodu może dzisiaj zrobić wrażenie na Putinie?

Roman Bäcker: Wrażenie? On jest tak odporny na wszelkie informacje, że nie sposób zrobić na nim żadnego wrażenia. Czymkolwiek. Ale warto dokładnie słuchać tego, co mówi. Szczególnie, kiedy mówi z głowy, bez kartki czy telepromptera. Wyraźnie wtedy widać, że straszliwie się boi. W dodatku on dokładnie zna poczucie hierarchii i dobrze wie, kto jest jego wrogiem.

A czego się boi?

Wszystkiego, co - według niego - mu zagraża. Znane są anegdoty o tym, jakie były trudności z dostaniem się do Putina w czasie intensywnych fal pandemii. Żeby się z nim zobaczyć, trzeba było na przykład przejść dwutygodniową kwarantannę. Do tej pory zresztą zostały mu w tym zakresie stare przyzwyczajenia, ale raczej o charakterze teatralnym. W tej chwili boi się dwóch rzeczy ściśle ze sobą sprzężonych: kolorowych rewolucji oraz Zachodu, który - jego zdaniem - manipuluje nie tylko tymi rewolucjami, ale przede wszystkim reżimem ukraińskim.

Nazywa go nazistowskim.

Mówi, że to neofaszystowska junta i szajka narkomanów, choć doskonale wie, że rząd ukraiński nie ma nic wspólnego z nazizmem. Ale Putin wraca do retoryki, której używał w latach 2014 i 2015. Wtedy była mu potrzebna, żeby usprawiedliwiać aneksję Krymu i części Donbasu. Teraz używa takiego języka, bo straszliwie się boi. Uważa, że właśnie kolorowe rewolucje, Zachód i "etot personazh", czyli "ta osoba", której nazwiska nigdy w życiu nie powiedział…

Aleksiej Nawalny.

Właśnie tak. Putin uważa, że oni chcą mu odebrać to, co ma najważniejszego, czyli władzę. I tu warto zwrócić uwagę na pewną ważną różnicę. Otóż, w tradycji biurokratyczno-pruskiej demokratycznego Zachodu sprawowanie władzy to ogromny wysiłek, który jest nisko opłacany. Biznesmeni mają o wiele więcej pieniędzy i o wiele więcej wolnego czasu. W Rosji natomiast sprawowanie władzy oznacza posiadanie niewiarygodnie dużego majątku. W dodatku poddani przynoszą co chwilę jakieś "drobne" sumy w walizkach. A poza tym władza pozwala jeszcze napawać się poczuciem kontroli nad innymi i decydowania o ich losie. Władca Rosji decyduje nie tylko o tym, kto może awansować albo kto ma dostać biznesowe kontrakty. On decyduje też o tym, jakie wyroki więzienia mają zapadać w najważniejszych sprawach. W sytuacjach skrajnych decyduje wreszcie i o tym, czy operacja specjalna wobec konkretnego człowieka będzie przeprowadzona w ten czy inny sposób.

A czy Putin boi się tego, że sam może znaleźć się na ławie oskarżonych?

Nie. On wie, że nigdy na niej nie zasiądzie. Bo kto miałby w Rosji oskarżać byłego prezydenta? Przecież każdy wie, że Putin w takiej sytuacji wyciągnąłby różne kompromaty - materiały obciążające kogoś, kto postanowił zeznawać w jego sprawie. Taki ktoś też zostałby zniszczony. Putin wie doskonale, że jeśli straci władzę, jego najbliżsi przyjaciele i wspólnicy zrobią wszystko, żeby już nigdy więcej w życiu nie powiedział ani słowa.

Są jeszcze międzynarodowe trybunały. Zobaczymy kiedyś przed nimi Putina?

A kto go wyda za granicę? Kto pozwoli na to, żeby mógł przed takim sądem opowiadać o grzechach i zbrodniach, za które mogą być ukarani także jego współpracownicy? On sam nigdy nie wyjedzie z Rosji, a jeżeli wyjedzie, to z eskortą podobną do tej, jaką w czasie zagranicznych podróży ma amerykański prezydent. Mamy tu do czynienia z sytuacją, w której troska o własne bezpieczeństwo jest jednocześnie troską o przetrwanie. I to dosłownie. Putin doskonale zna historię Rosji i dobrze wie, jak umarł Stalin. Gdy dostał udaru, nikt mu nie pomógł, a całe biuro polityczne zgromadziło się przy tym żyjącym jeszcze Stalinie i cieszyło się, że wreszcie nie będzie ich mordował. Beria nawet odtańczył triumfalny taniec.

Dzisiaj też tańczyliby nad umierającym Putinem?

Nad żyjącym Putinem, który nie może się poruszać i jest bezsilny, prawdopodobnie odbyłyby się nie tylko tańce, ale i przejawiano by wszelkie inne oznaki radości. Największy poziom niewolnictwa jest właśnie w najściślejszym gronie najbardziej zaufanych ludzi Putina. Oni mogą stracić wszystko i nie chodzi tylko o majątki, ale też o ich życie i życie ich najbliższych.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam