Z jednej strony ogień od bomb szalejący na statku, z drugiej oszalali hitlerowcy. W morzu setki ludzi. Jeden topi drugiego. "Widok był okrutny". W zbrodniczej pułapce zastawionej na aliantów przez III Rzeszę i on miał zginąć, razem z 9 tysiącami więźniów obozów koncentracyjnych. Ocalał, bo bardzo kiepsko pływał.
Tekst pierwotnie ukazał się 1 września 2019 r.
Dwa statki pełne więźniów z obozów koncentracyjnych pod hitlerowską banderą wypływają na Bałtyk. Nadlatuje nad nie klucz brytyjskich samolotów. Spada deszcz bomb. Jedna przebija statek na wylot. Woda miesza się z krwią. Ci, którzy jeszcze żyją, krzyczą. Jeńcy na dolnych pokładach wybijają szyby w iluminatorach, by wydostać się z idącego na dno statku.
Niektórym się udaje. Płyną, co sił, choć tych po pobycie w obozie, tak niewiele. Wielka jest za to wola życia. Płyną, bo nie wiedzą, że na brzegu czekają już hitlerowcy z wymierzonymi w nich karabinami. Nikt nie miał prawa przetrwać.
Niektórym się udało. Wśród nich był Stefan Hoppel. Numer 21 825. Więzień obozu w Neuengamme.
Nie płynął. Nie umiał. Unosił się na wodzie. Woda go znosiła. Hitlerowcy wystrzelali pływaków. Gdy on dotarł na plażę, żołnierzy już nie było. Tylko morze ofiar.
I on, rozbitek, który przed wojną z bratem Leonem odnosili sukcesy na arenie krajowej. Wioślarz, który kiepsko pływał. Prawie wcale.
Podpis od wolności
- 25 sierpnia 1939 roku został zmobilizowany i wcielony do 57. pułku piechoty, który walczył w bitwie nad Bzurą w ramach Armii Poznań – mówi Witold Hoppel, syn Stefana.
Walki rozpoczęły się 9 września, a już 12 września 1939 r Stefan Hoppel trafił do niewoli, do Stalagu XI.
Mógł wyjść na wolność. Wystarczył jeden podpis. Witold Hoppel: - Dziadkowi obiecywano, że jak podpisze volkslistę, to zwolnią ojca z obozu. Odmówił.
- Jak tylko zostałby zwolniony z obozu, wcielono by go do Wehrmachtu. I tu i tu mógł zginąć – tłumaczy pan Witold. – Możliwe, że dlatego też mój dziadek trafił do obozu - dodaje.
25 października 1939 r. Stefana Hoppela przydzielono do przymusowej pracy u jakiegoś niemieckiego rolnika. - Od 26 kwietnia 1942 r. ojciec przebywał w więzieniu w Siegburgu. Z dokumentu, jaki otrzymałem z Aroslen - Międzynarodowego Centrum Prześladowań Nazistowskich - wynika, że był "arbeiterem", czyli robotnikiem zamieszkałym w miejscowości Obernjesa w pobliżu Getyngi. Skazany został na 1 rok i 3 miesiące więzienia, ale miał w nim być do końca wojny - wyjaśnia jego syn.
Z więzienia w Siegburgu został przeniesiony do obozu Neuengamme koło Hamburga. Przybył tam 4 czerwca 1943 r.
Neuengamme
Gdy mówimy: obóz koncentracyjny, przed oczami mamy najczęściej Auschwitz - żywe szkielety w pasiakach, komory gazowe, zasieki. "Fabrykę śmierci". Piekło na ziemi. A w Neuengamme byli i tacy, którzy trafili tam z Oświęcimia, gdzie – dając świadectwo – opowiadali, że tam było … "lepiej".
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Ciężka praca bez wypoczynku niedzielnego. (Oświęcim w tym okresie w niedzielę przerywał pracę) (…) warunki pomieszczenia, które nie dawały możności wypoczynku po pracy. Obóz obliczony był na 5 tys. więźniów z "komenderówkami", gdy tymczasem w chwili mojego przyjazdu liczył z górą 8 tys. W łóżku więc spało przeciętnie dwóch, trzech więźniów. Warunki higieniczne złe, dość wspomnieć, że bielizny oficjalnie nie zmieniano do trzech miesięcy. (…) Odżywianie gorsze niż w Oświęcimiu, mniej chleba – mówił podczas przesłuchania Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce Zygmunt Szafrański, który przebywał w Neuengamme od 20 listopada 1943 roku. Numer 25 320.
I dalej: do tego niemieccy kryminaliści i przestępcy seksualni, których osadzono razem z wojennymi jeńcami.
I choroby. Bo wokół bagna, wilgoć i muł. Panował też tyfus i gruźlica. Bo na więźniach przeprowadzano paramedyczne eksperymenty. Ginęli i tak od kuli.
I jeszcze mówił Szafrański, że czasem ktoś próbował uciekać. Gdy na jego trop wpadały psy, dopadały i rozszarpywały. Zmasakrowane zwłoki rzucano na plac apelowy i cały obóz gęsiego musiał obok nich przedefilować. Ku przestrodze.
Stefan Hoppel w piekle koło Hamburga przeżył prawie dwa lata.
Białe autobusy
W lutym 1945 r. Niemcy byli już w odwrocie, spychani przez aliantów. Amerykanie weszli już do Nadrenii, na wschodzie hitlerowcy przegrali walkę o Poznań. Wojna zmierzała ku końcowi. W Neuengamme coraz głośniej mówiło się o możliwej ewakuacji obozu.
Krążyły dwie wersje: wywózka gdzieś nad duńską granicę albo zagazowanie w bunkrach, gdzie gromadzono więźniów podczas alarmów lotniczych.
W marcu 2 tysiące chorych z obozu wysłano do Bergen-Belsen. Kolejny tysiąc wycieńczonych – "w niewiadomym kierunku".
9 kwietnia pod obozem zjawiła się kolumna białych autobusów Czerwonego Krzyża. Nimi - na mocy porozumienia Heinricha Himmlera ze Szwedami – z obozów wywożono Skandynawów. (Hitler miał później to porozumienie uznać za zdradę). Białe autobusy podjechały też 10 dni później. Ewakuowano resztę – 4200 więźniów ze Skandynawii. W tym czasie wojska radzieckie szturmowały już Berlin.
Ewakuacja obozu w Neuengamme rusza kilkanaście godzin po odjeździe ostatniego konwoju Szwedzkiego Czerwonego Krzyża. Pozostali więźniowie byli pełni nadziei, że i po nich podjadą białe autokary.
Niemcy mieli jednak inny plan. Wedle rozkazu Hitlera wycofujące się oddziały miały niszczyć w Niemczech wszystko, co przeciwnik mógłby wykorzystać do kontynuowania walki. Zacierano też ślady po zbrodniach. Ci, którzy przeżyli obóz, mieli zginąć.
Przez tydzień, dzień po dniu, około 2 tysięcy jeńców szło 8 kilometrów na stację kolejową Bergedorf. Tam pakowano ich do wagonów i wysyłano w "nieznane".
Stefan Hoppel: Ja byłem ewakuowany w ostatnim dniu – 26 kwietnia 1945 r. na wyżej wymienionym dworcu. Jednakowoż pociąg ten nie wyruszył, bo tory kolejowe były już zbombardowane przez aliantów. Wobec tego pędzono nas pieszo o głodzie i chłodzie nie wiadomo dokąd.
Była szansa ucieczki, pomimo że nas pilnowali SS-mani z psami, lecz ubrani w pasiaki i wygolonym pasem na głowie, cywile by nas rozpoznali od razu, że to więzień obozu, a rozkaz Himmlera był, że żaden więzień obozu nie może wyjść żywy z obozu. Zresztą była taka opinia o nas wśród Niemców, że to są ci, co mordowali Niemców w Polsce.
Szli na północ w kierunku Lubeki. Kilka dni morderczej wędrówki.
1 maja: Dowiedzieliśmy się, że Hitler nie żyje i chcieliśmy zrobić bunt i się rozbiec. Lecz prowadzący nas SS-mani (wyjątkowo uprzejmi) uspokajali nas i że jeszcze około 1 km i tam, gdzie było już widać magazyny portowe w Lubece będziemy się kwaterować, co nas uspokoiło.
Wykończeni 70-kilometrowym marszem dotarli do portu, w którym już czekały dwa statki "Thielbek" i "Athen". A na nich ich koledzy z obozu, którzy wyszli 6 dni wcześniej.
Statki koncentracyjne
"Thielbek" i "Athen" – dwa frachtowce, na co dzień woziły towary. Pierwszy zapełniono więźniami, drugi dowoził więźniów na pokład innego stojącego 5 km od brzegu - olbrzymiego niemieckiego luksusowego transatlantyka "Cap Arconę".
To był Titanic wśród statków, które miały wkrótce zamienić się w pływające obozy koncentracyjne. Na ”Cap Arcone” był między innymi basen i pełnowymiarowy kort tenisowy. Pływał najczęściej z Hamburga do Ameryki Południowej. Zabierał wyłącznie najbogatszych.
Ale nie w wojnę. Od 1940 r. służył Kriegsmarine, a od 1944 r. woził uchodźców z Prus Wschodnich do Niemiec.
Jan Karcz, więzień numer 18 460, w zeznaniach przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce:
W porcie dowiedzieliśmy się, że dowództwo okrętu "Cap Arcona" odmówiło przyjęcia nas, zawszonych i chorych na tyfus plamisty więźniów, w swoje luksusowe wnętrza. Między dowództwem okrętu a eskortującą nas załogą SS toczą się pertraktacje, w końcu przychodzi kategoryczny rozkaz od Himmlera, by okręt przyjął więźniów wraz z dotychczasową obsługą i wiózł nas pod znienawidzoną przez nas flagą hitlerowską. Nadmieniam, że załoga okrętu chciała pierwotnie wypłynąć pod flagą Czerwonego Krzyża.
Lubeka
Stefan Hoppel trafił na pokład "Thielbeka". Jako ostatnia grupa, która dotarła do portu dostali najgorsze miejsca – na samym dnie statku. Po uciążliwym marszu i o głodzie więźniowie zasnęli kamiennym snem. Wielu z nich zmarło w nocy z wycieńczenia.
Stefan Hoppel: W nocy statki zostały zaholowane na pełne morze. Spaliśmy na gołej blasze statku, chociaż wełna drzewna była w balotach na górnym pokładzie. Był to dzień 2 maja 1945 r.
3 maja 1945 r. wyjątkowo SS-mani pozwolili nam wyjść na pokład, aby wiaderkiem nabrać wody z morza i się umyć. Dzień był słoneczny i z dala na horyzoncie brzeg lądu.
Nie wiedzieli o ultimatum, jakie hitlerowcom postawili dzień wcześniej alianci. Do godziny 14 wszystkie statki pod banderą III Rzeszy miały zawinąć do portu. Każdy, który po tej godzinie zostanie na wodzie zostanie zbombardowany.
Kapitanowie "Cap Arcony" i "Thielbeka" także mogli nie znać tych poleceń. W obu statkach wymontowano radiostacje. Stały spokojnie na kotwicach, około 5 kilometrów od brzegu.
Hitlerowcy doskonale wiedzieli, co robią. Alianci mieli zatopić statki i pozbyć się świadków hitlerowskich zbrodni. Plan doskonały: zatrzeć ślady zbrodni rękami wroga.
Zatoka
- "Athen" nie wypłynął z portu - kapitan się nie zgodził - przypomina Witold Hoppel. Miał wywiesić białą flagę i zwinął do portu w Neustadt.
"Cap Arcona" i "Thielbeck" zostały na wodzie. Około godziny 15 zostały ostrzelane.
Stefan Hoppel: Nadleciał klucz angielskich samolotów i zaczął siać z broni pokładowej na nasze okręty. Są zabici i ranni. Jeden z następnych samolotów rzuca bombę na nasz okręt, która pada w sam środek statku i przebija go na wylot. Na każdym pokładzie jest około 1000 więźniów. Robi się tumult. Dwie drabiny dają nikłe szanse uratowania się. Ci, do którzy do nich dotarli, są spychani i ściągani przez innych. Stoimy po pas w wodzie.
Brytyjscy piloci byli przekonani, że przed chwilą ostrzelali hitlerowców, którzy próbowali uciec do Skandynawii. Przez myśl im nie przeszło, że strzelali do „swoich”, 9 400 więźniów, spośród których wielu przeżyło kilka lat męczarni w obozach koncentracyjnych i było tak bliskich ocalenia…
Zatoczyli koło i znów puścili kolejną serię. Giną dziesiątki tych, którzy próbują się uratować z tonącego "Theilbecka".
Stefan Hoppel: Rozgrywają się sceny nie do opisania. Jedni modlą się, drudzy chwytają SS-manów i wrzucają do morza i krzyczą, że razem z więźniami muszą zginąć. Sam przy ratowaniu zostałem zepchnięty z pokładu i wpadłem w próżnię statku tak, że musiałem powtórnie się ratować.
Tymczasem statek zaczął z wolna się przechylać, zapaliła się znajdująca się na pokładzie wełna drzewna i kotły, gdzie gotowano nam posiłek, zaczęły spadać do morza.
Gdy po raz drugi wydostałem się na pokład widok był okrutny. Wokoło statku pełno pływających ludzi. Jeden topił drugiego.
(...)
Ja nie namyślając się długo wskoczyłem do wody tak, jak stworzony, lecz widząc co się dzieje, że jeden topi drugiego dopłynąłem do liny kotwicznej i wdrapałem się ponownie na statek. Czekałem, aż koledzy więźniowie się rozpłyną albo utoną. O pomocy kolegom nie było mowy. Gdy tak stałem na burcie, z pokładu zaczęły spadać wełna drzewna i kotły z gorącą wodą, a woda z morza z rykiem spadała do wnętrza statku, tak że przez siłę zostałem zrzucony do próżni statku. Jak się ponownie wydostałem na powierzchnię tego do dziś nie mogę powiedzieć. Gdy ponownie skoczyłem do wody, już nie było takiego zagęszczenia w wodzie, jedni próbowali dopłynąć o własnych siłach do brzegu, inni utonęli.
W tym czasie drugi ze statków jeszcze stał. Po brytyjskim ostrzale dolne pokłady "Cap Arcony" zaczęły płonąć. Próbujących się wydostać na pokład jeńców seriami z karabinów uśmiercali SS-mani.
Z jednej strony ogień szalejący na dole statku, z drugiej oszalali hitlerowcy. Więźniowie wybijali iluminatory i nimi próbowali opuścić statek.
Rozbitkowie z "Cap Arcony" i "Thielbecka", którym udało się w miarę szybko dostać na brzeg, byli rozstrzeliwani przez Niemców: marynarzy z Kriegsmarine i cywili, którzy albo zabijali w imię Hitlera, albo byli przekonani, że strzelają do kryminalistów.
Życie w Zatoce Lubeckiej straciła większość jeńców. Ginęli zabici podczas bombardowania, zastrzeleni przez hitlerowców, w płomieniach, tonąc.
Na 9 400 więźniów, ocalało zaledwie 700, z czego tylko 50 z "Thielbeka". Wśród nich Stefan Hoppel.
Po przepłynięciu około 200 m zauważyłem, że płyną 2 osoby i trzymają się grubej bali około 2,5 m i szerokości około w 30 cm i ja do nich dopłynąłem. Jak stwierdziłem był to 1 Niemiec i 1 Polak. Jednakowoż wpierw Polak zemdlał i wpadł do morza i utonął, a po chwili i Niemiec zemdlał i utonął. Morze było spokojne i dopiero około godziny 18-tej powstała fala, która utrudniała mi płynięcie do brzegu. (…). I to płynięcie nie było bezpieczne, bo obok nas co chwilę płynęły małe 2 osobowe łodzie podwodne ostrzeliwane przez lotnictwo angielskie. Łodzie te uciekały do brzegu. Gdy dopłynąłem do brzegu już byli tam żołnierze angielscy. Po wyjściu z wody po ujściu około 10 m zemdlałem. Zaopiekowali się nami żołnierze angielscy, a niektórych kolegów musieli gonić, bo dostali szoku nerwowego i bez odzieży uciekali do miast.
- Ojciec przeżył prawdopodobnie tylko dlatego, że nie umiał dobrze pływać – ocenia Witold Hoppel.
Wioślarz, który nie umiał dobrze pływać. Jemu się udało.
"Wolę wiedzieć straszną rzeczywistość"
III Rzesza skapitulowała 8 maja 1945 roku.
Obóz w Neuengamme przeszło 106 tys. więźniów, w tym blisko 17 tysięcy Polaków. Szacuje się, że życie straciło w nim 55 tys. osób. Udokumentowano śmierć 43 tys. z nich.
Poznań
Miesiącami otrzymywał listy od rodzin innych więźniów z Neuengamme. Dopytywali o los swoich bliskich.
"Pańskim współtowarzyszem niewoli był mój mąż, który przebywał tam zgórą 5 lat i do tej pory nie powrócił (...) Z tego powodu jestem tak zmartwiona o los męża, że na chwilę nie mogę znaleźć spokoju. Bardzo więc Szan. Pana proszę, aby był tak łaskaw i opisał mi wszystko co będzie w Jego mocy, wolę wiedzieć straszną rzeczywistość aniżeli żyć dalej w niepewności" - pisała we wrześniu 1945 r. Helena Misterska
"W obozie Hamburg Neuengamme znajdował się mój narzeczony Marian Jarmuszkiewicz z Wrześni urodzony 18.6.1913 r. pod nr 23070 blok 8. Mimo moich usilnych starań i poszukiwań przez "Czerwony Krzyż", radio i gazety nie ma żadnych rezultatów. Dowiedziałam się zaledwie tyle, że okręty z więźniami zostały zbombardowane. Wiedząc, że Pan jest jednym z uratowanych szczęśliwców, pragnę od Pana dowiedzieć się bliższych danych o tym wypadku. A może Pan będzie wiedział coś o tym kto się uratował, lub może ma Pan listę żywych bo podobno takowa istnieje" - dopytywała na początku stycznia 1946 r. Bożena Sommerfieldówna.
- Tych listów jest kilkanaście. Są wstrząsające. Tylko jedna wymiana korespondencji kończy się szczęśliwie – mówi Witold Hoppel.
W liście datowanym na 18 listopada 1945 r. Leokadia Zdunek pytała Stefana Hoppela o to, czy zna losy jej męża. Ten wrócił 12 dni później, o czym już sam poinformował ojca pana Witolda.
"Kochany kolego Stefan, po tak długiej i ciężkiej niewoli wruciłem do rodziny 30 XI (...) Ja jestem zdrów, czego i tobie życzę" (pisownia oryginalna).
***
Stefan Hoppel w 1946 r. ożenił się ze swoją sąsiadką, Jadwigą Roth. Rok później urodził się im syn Witold.
- Długo nie wiedziałem czemu ojciec co roku 3 maja chodził do kościoła. Dopiero po kilku latach mi zdradził, że dziękuje tego dnia za swoje cudowne ocalenie – mówi Witold Hoppel.
Jego ojciec zmarł w 1988 r., w wieku 77 lat. - Kilka tygodni przed śmiercią mówił mi, że nie myślał nigdy, że tak długo będzie żył po tym, co przeszedł.
Stefan Hoppel nie opowiadał mu swoich dramatycznych wojennych przeżyć na "Thielbecku". - O całej tej historii dowiedziałem się dopiero, gdy ojciec zmarł - kończy Witold Hoppel.
Gdy kilka miesięcy po śmierci ojca, zmarła jego matka, zabrał się za porządkowanie rzeczy po rodzicach. Wtedy znalazł trzy pożółkłe kartki papieru ze wspomnieniami spisanymi na maszynie.
Postscriptum
Większość budynków należących do obozu Neuengamme przetrwała do dziś. Po wojnie przebywali w nim internowani członkowie NSDAP i SS. Potem funkcjonował w nim ośrodek wychowawczy i poprawczak, a od lat 60. więzienie. Zakład karny zamknięto dopiero w 2006 r. Obecnie jest pomnikiem pamięci.
Statek "Athen" po zakończeniu wojny, w ramach wojennych reparacji, trafił pod polską banderę. Do 1970 r. pływał jako "Ludwik Waryński" . Potem przekształcono go w pływający magazyn.
*fragmenty oznaczone gwiazdką to wspomnienia Stefana Hoppela
Korzystałem z bazy świadectw Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego pochodzących ze zbiorów Instytutu Pamięci Narodowej
Autorka/Autor: Filip Czekała
Źródło: TVN24.pl
Źródło zdjęcia głównego: "Werft Reederei Hafen" (domena publiczna)